sobota, 14 września 2013

41.

Jak pewnie zauważyliście, historia Amy chyli się ku końcowi. Przewidziałam jeszcze jeden rozdział, epilog i podziękowania. Bardzo się cieszę, że czytacie. Od czasu do czasu będę wrzucała miniatruki dotyczące np. dalszych losów Diany i Roy'a... 
Aha, zapraszam jeszcze raz na: http://artist-hill-montmartre.blogspot.com/. Gdy skończę pisać Igrzyska, więcej czasu poświęcę temu blogowi i jak-czarowac-i-nie-zwariowac.blogspot.com. Co do bloga o Paryżu, chciałabym, żeby to była historia wymyślona tylko przeze mnie, nie żadne fanfiction. Takie lekkie, odrobinę odmóżdżające romansidło ;) Dobrze, kończę przynudzać. Miłego czytania ;)


Oddycham niespokojnie. Resztkami sił powstrzymuję się przed otworzeniem oczu i zdradzeniem się, że wszystko słyszałam. 
Słyszę, że mężczyźni wychodzą. Otwieram oczy. Czuję ulgę i strach. Przez kilka godzin leżę wpatrzona w sufit. Rozmowa mężczyzn kołacze mi po głowie. Czuję silne ruchy dzieci w brzuchu i orientuję się, że pozostało mi kilka dni. Mimo to nie żałuję decyzji, którą podjęłam po Igrzyskach. Cieszę się, że nie zabiłam własnych dzieci, nawet jeśli sama przez to umrę. Przecież je kocham. 
Gdy robi się ciemno, siadam z trudem. Chowam twarz w dłonie. Płaczę.
Zauważam, że jestem podpięta do mnóstwa rurek. Wyciągam je z mojego ciała. Krwawię. Krew odcina się od mojej prawie białej skóry. Kapie na moją koszulę. Zafascynowana przyglądam się wzorkom tworzącym się na materiale. Nagle zaczynają wyć jakieś alarmy. Traktuję to jak ostrzeżenie. Wstaję. Kręci mi się w głowie i nic nie widzę przez łzy. Nogi nie są mi posłuszne po tak długim bezruchu. Upadam, ale mocno podciągam się o barierkę łóżka. Udaje mi się wstać. Wybiegam z pomieszczenia na korytarz, zauważam łazienkę w której się zamykam. Włączam kran. Woda leje się z pluskiem. Wkładam pod nią krwawiące ręce. Krew zmieszana z wodą ochlapuje ściany. Wymiotuję do umywalki. 
Spoglądam w lustro. Wrzeszczę. To nie ja, to jakiś zmiech. Z białą skórą, sinymi ustami, oczami bez wyrazu, wyblakłymi, tłustymi włosami. Nie wierzę. Nie mogę tak wyglądać. To Kapitol usiłuje mi wmówić, że tak jest. To na pewno jakieś krzywe zwierciadło, albo przez te rurki dostarczyli mi coś halucynogennego… Ale to coś… To nie mogę być ja. 
Rozwalam pięścią lustro. Nie mogę na siebie patrzeć. Co oni ze mnie zrobili? Krew kapie mi z dłoni, wyciągam z nich odłamki lustra i kaleczę się przy tym jeszcze bardziej. Plam na ścianie jest coraz więcej, woda szumi coraz głośniej. 
Nagle czuję obezwładniający ból. Upadam, uderzając głową o umywalkę. W moim umyśle coś dziwnie pulsuje. Po chwili słyszę, jakby ktoś tłukł o drzwi. Doczołguję się do zamka i otwieram. Zaraz potem padam na ziemię. Mam otwarte oczy, ale nie wiem, czy dobrze widzę. Mnóstwo barw, postaci… 
Ktoś bierze mnie na ręce i zanosi do mojego pokoju. Ktoś mnie uspokaja.
- Sam… - udaje mi się wyszeptać.
- Jestem przy tobie, ale cichutko, nie przemęczaj się.- a więc to prawda. Mój mąż tu jest.
To sprawia, że czuję się odrobinę lepiej. Pozwalam lekarzom zdezynfekować rany, podłączyć się z powrotem do urządzeń. Sam przygląda mi się z troską i łzami w oczach. Gładzi mnie po dłoni. Po chwili do pomieszczenia wchodzą Sue z Davem. Odzyskuję jasność umysłu.
- Tak bardzo za wami tęskniłam… - szlocham. Sue mnie ucisza. Opowiadają mi, co dzieje się w dystrykcie, ale nie pamiętam z tego nawet połowy. Ktoś daje mi coś do jedzenia, choć udaje mi się przełknąć niewiele. Za to chętnie piję. Wypijam pół litra wody za jednym zamachem. Od razu czuję się lepiej.
Nagle Sue wstaje, ciągnie Dave’a za rękaw koszuli. Lekarze wychodzą, a razem z nimi moi przyjaciele. Zostaję tylko z Samem.
Siada na krawędzi mojego łóżka i patrzy mi w oczy.
- Sam… ja umieram. - udaje mi się wykrztusić po chwili. Sam kręci głową ocierając łzy. 
- To moja wina. - mówi. Gwałtownie zaprzeczam.
- To była tylko i wyłącznie moja decyzja. Gdybym się wtedy nie zdecydowała na to, co się stało, to nie byłoby ich. - wskazuję na brzuch. - A już w Kapitolu kompletnie nie miałeś na mnie wpływu. Kocham moje dzieci i chcę, żeby żyły, nawet kosztem mojego życia.
Siedzimy chwilę w milczeniu. Czuję się, jakby to miała być nasza ostatnia rozmowa. 
- Obiecaj... ja... chcę mieć grób w Siódemce. I obiecaj, że nazwiesz dzieci imionami Roy’a i Diany… błagam. I opiekuj się nimi dobrze. Wiem, że będziesz dobrym ojcem. Kocham cię. 
Sam obiecuje. Jestem pewna, że dotrzyma tajemnicy.
W tym momencie już oboje płaczemy. Podnoszę się z trudem i siadam. Sam mnie przytula. Siedzimy tak kilka minut, później zaczyna mnie delikatnie całować. W pewnym momencie dopada mnie jednak potworny ból, więc muszę się położyć.
- No i obiecaj, że nie będziesz się zamartwiał. Widocznie to było mi pisane. Nie żyj przez całe życie w żałobie. Pozwól sobie samemu się cieszyć. Nie trać wiary. Będzie dobrze… - szepcę.
Sam jednak kręci głową.
- Bez ciebie nic już nie będzie dobrze. - odpowiada. Uciszam go.
- Mam jeszcze jedno życzenie. Chciałabym po raz ostatni zobaczyć gwiazdy… - mówię cichym, spokojnym głosem. Widzę, że Sam boi się tego spokoju. Udaje mu się jednak przekonać lekarzy, żebyśmy następnego wieczora poszli na dach. 
I tak też robimy. Leżymy wtuleni w siebie na miękkim kocu i szukamy różnych gwiazdozbiorów. 
- Patrz, widzisz tą jasną gwiazdę? To Syriusz. Zawsze, gdy będzie ci źle, popatrz na nią. Niech jej światło daje ci nadzieję i przypomina ci, że kocham cię, obojętnie w jakiej odległości od ciebie się znajduję.
Później chwilę rozmawiamy. Przypominamy sobie najpiękniejsze chwile spędzone razem. Przez chwilę czuję prawdziwe szczęście.
Sam gładzi mnie po brzuchu. Lada dzień dzieci mogą przyjść na świat. Jednak z ich narodzinami odejdę ja.
W sumie oswoiłam się już z tą myślą. 
Umrę. Przecież każdy człowiek musi kiedyś umrzeć, prawda? To całkiem normalne.
Patrzę Samowi w oczy. Widać w nich gwiazdy.
Całujemy się. Staram się cieszyć jak najmocniej tymi ostatnimi chwilami rozkoszy. Wtulam się w męża i zamykam oczy. Chcę zasnąć.
Wokół panuje niezmącony spokój, cisza. Jakby to nie był Kapitol. Światła miasta migocą delikatnie. 
Nagle uśmiecham się. Przypomina mi się pewna sytuacja. 
- Sam, pamiętasz, jak wtedy mi pomogłeś z tymi narzędziami? I jak zaśpiewałam ci tą powstańczą piosenkę? Wiesz, którą… - chwilę śpiewam Wśród drzew. Cieszę się tym, że jeszcze mogę śpiewać. Kończę.- No i… chodzi o to, że pomyślałam sobie wtedy… że umrzeć z miłości to beznadziejna wizja. A ja przecież właśnie umieram z miłości. Może niekoniecznie z powodu takiej miłości, o jakiej mowa w tej piosence… Ja umieram z powodu miłości, jaką obdarzyłam moje nienarodzone dzieci. I wiesz? Jestem szczęśliwa. Nawet nie wiesz, jak bardzo. To piękna śmierć.
Sam patrzy na mnie lekko oszołomiony. Ale po chwili uśmiecha się przez łzy.
- Tak, Amy. To piękna śmierć. Ale… to zawsze śmierć.
- Och Sam… przecież mnie nie będzie tylko chwilę. Spotkamy się znów… za jakieś pół wieku. To nie powód do rozpaczy. Wtedy będzie nam lepiej! 
Oboje śmiejemy się chwilkę, mącąc spokój nocy. Jednak po chwili zamieram. Czuję ból, jakiego nie czułam nigdy dotąd. Śmiech przeradza się w szloch i krzyk. Mam wrażenie, jakbym była pożerana od wewnątrz. Sam jest przerażony. Bierze mnie na ręce i biegnie schodami w dół do szpitala. Woła o pomoc. Oboje wiemy, co za chwilę nastąpi. Ta chwila napawa mnie przerażeniem, ale też dziwnym spokojem.
Dzieci wyraźnie chcą już przyjść na świat.
Za niedługo umrę.

4 komentarze:

  1. SOBOTA! I od razu pełno nowych postów :D ja dodam jutro. Co u Ciebie? Jak szkoła? Czy praca?
    Nie, nie umiem owijać w bawełnę XD
    No, to tak.

    Mam łzy w oczach. Na prawdę. Rozryczę się, kiedy Amy będzie umierać ; -; Przywiązałam się do niej. I do Roya. Ale Ty zawsze musisz zabijać najlepszych bohaterów. I mogę się założyć, że jej dzieci będą brały udział w Igrzyskach. Pewnie razem. Ej... chce mi się płakać. Tak cudownie opisujesz uczucia bohaterki, to jest piękne... *o*
    Nie wiem, co jeszcze napisać, więc dodam, że czekam na następny rozdział i życzę weny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje serce krwawi... Rany...
    Więc ta historia powoli się kończy... Świetny rozdział, na serio :D
    Czekam na next...

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam ten rozdział tak przejęta, jakbym to ja sama była na miejscu Amy, opisałaś wszystko tak pięknie...
    Szkoda jest mi Amy, ale zgadzam się z nią, to piękna śmierć. A przynajmniej jedna z najszlachetniejszych
    Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. o.O
    Nie spodziewałam się tego, że ją uśmiercisz. :O Biedna Amy. :C
    Rozdział jeden ze smutniejszych, jak czytałam to w oku kręciła się łza. Taka miłość jest najpiękniejsza, a oddanie życia za nowe istoty powinno być jej wynagrodzone.
    Teraz czekać na ostatnie chwile z Amy.
    Życzę weny.
    _________
    SPAM: *nie obraź się za to. :)*
    Nowy rozdział na moim drugim blogu:
    http://mglista-gi.blogspot.com/
    Zapraszam. :)
    _________
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń