Czuję ból. Największy ból, jaki
czułam w całym moim życiu. Ale jednocześnie nie jestem w swoim ciele. Widzę wszystko…
właściwie, to gdzie ja jestem? Już na górze, czy w jakimś konkretnym miejscu?
Mam wrażenie jakbym była wszędzie, albo jakby mnie nigdzie nie było.
Widzę siebie wrzeszczącą się i
szamoczącą na łóżku szpitalnym. Wokół mnie kręci się mnóstwo lekarzy,
pielęgniarek…
Zastanawiam się, po co oni tak
starają się mnie utrzymać przy życiu. Przecież i tak za parę chwil już będę
martwa.
Spoglądam na dół i zauważam, że
Sam mocno ściska moją dłoń. Szlocha. Tak bardzo mi go żal, ale będzie musiał
sobie poradzić beze mnie.
Sue płacze i wtula się w Dave’a.
Ten zachowuje kamienną twarz, ale widzę, że aż kotłuje się w nim od emocji.
W jednej sekundzie wracam do
swojego ciała.
Słyszę jakieś niezrozumiałe
słowa, nazwy środków, urządzeń. Ktoś wbija mi strzykawkę w żyłę i ból jest
jakby bardziej tępy, przytłumiony, ale tylko odrobinę.
Nie wiem, co się ze mną dzieje.
Czuję, że to Roy pierwszy
przyjdzie na świat. Kocham moje dzieci, ale chwila, w której się urodzą napawa
mnie niemożliwym lękiem. Ból nasila się, dławię się własnymi krzykami i
szlochami, nie mam pojęcia, co jest prawdą, a co tylko urojeniem. Zaciskam
mocno dłoń na dłoni Sama, wbijam paznokcie drugiej ręki w prześcieradło na
łóżku szpitalnym. Rozdziera się. Międlę je w dłoni, żeby coś odwracało moją uwagę od bólu.
Cierpienie z każdą sekundą się
nasila. Nie wiem, czy będę w stanie urodzić dzieci, czy dotrwam do tego
momentu. Karcę się w myślach i zaciskam zęby na policzku. Czuję smak krwi.
Muszę to dla nich zrobić. Muszę wytrzymać!
Mamo…- słyszę głos Roya. Nie mojego brata, to mówi do mnie mój syn.
Jednak ich głosy są tak podobne…
Co skarbie?
Ja chcę już wyjść na świat. Chcę go zobaczyć. Ale nie dam rady sam,
musisz mi pomóc. Weź się w garść mamo. Zrób to dla mnie. Kochasz mnie, prawda?
Ja już pokochałem ciebie…
Robię to. Zaciskam dłonie jeszcze
mocniej i zapieram się. Kompletnie nie kontaktuję ze światem. Jest tylko ból i
świadomość, że ten ból zaraz mnie wykończy. Nie dam rady!
...Dam radę. Teraz nie mogę się
poddać!
Po jakimś czasie udaje mi się. Rodzę
zdrowego synka. Śmieję się i płaczę jednocześnie. Wszyscy wokół mnie wspierają,
dopingują, lekarze od razu myją syna. Sam ani na moment nie puszcza mojej
dłoni. Jest moim punktem oparcia. Wiem, że żeby Diana przyszła na świat czeka
mnie jeszcze cięższa droga. Ale to
przecież moje dziecko! Muszę to dla niej zrobić! - myślę. Biorę się w
garść.
Nie pamiętam zbyt wiele z następnych
kilku godzin. Cały czas towarzyszy mi ból, a ja błądzę między dwoma światami.
Czasami wydaje mi się, że to już,
że moje serce stanęło, ale przecież nie mogę się poddać. Muszę urodzić córkę.
Wyobrażam sobie jej uśmiech, urocze dziecko raczkujące po domu. Sama
kochającego ją mocno. I wiem, że muszę to dla niej zrobić.
To istny koszmar. Czuję się jak w
jakimś nienormalnym świecie. Roy płacze i krzyczy, ja płaczę i krzyczę, Sam
płacze, Sue płacze, wszyscy płaczą.
Walczę. We mnie są dwie osoby,
jedna chce już zasnąć wiecznym snem, poddać się. Druga walczy o to, żeby
urodzić córkę.
W końcu, po ciężkim boju, ta
druga wygrywa.
Tej, która chce umrzeć, pozostaje
zaszyć się na chwilę w jakimś zacisznym miejscu i opatrzyć rany po bitwie. I
tak zaraz wróci.
Z wysiłkiem otwieram oczy. Sam
uśmiecha się na ten widok i woła lekarzy. Przychodzą z naszymi dziećmi. Już
umytymi, czystymi.
Śliczne dzieci. Czy… ja naprawdę
jestem ich matką? Muszę. Muszę je wziąć na ręce. Muszę dotrwać do tej chwili.
Chcę je chociaż raz do siebie przytulić. Walczę z wiecznym snem, który wyraźnie
bierze mnie w swoje macki. Odganiam je.
Jestem całkowicie wycieńczona.
Brakuje mi nawet łez, by zapłakać ze szczęścia. Nie potrafię nic powiedzieć,
więc tylko się uśmiecham. Sam daje mi dzieci do rąk. Głaszczę je chwilę i
oddaję mężowi. On daje dzieci lekarzom i zaraz chwyta mnie za rękę. Jego dotyk
koi ból.
Wszyscy wpatrują się we mnie ze
łzami w oczach. Nagle Sue puszcza Dave'a i podchodzi do mnie. Łapie mnie za drugą
dłoń. Czuję miłe ciepło przyjaźni.
Już mogę odejść. Z uśmiechem na
ustach, godnie, w towarzystwie ludzi, których kocham. Jestem szczęśliwa. Za
chwilę spotkam Roy’a, mamę i tatę… Czy to nie jest cudowna nagroda za
cierpienie?
Nie potrafię przełknąć śliny. Zasycha
mi w gardle. Uśmiecham się do Sama i Sue. Są przy mnie. Kocham ich. Podchodzi
do mnie lekarka z dziećmi.
Patrzę na nich wszystkich ostatni
raz. Z uśmiechem i łzami w oczach. Już prawię nie czuję bólu. Jestem świadoma, że za chwilę przestanę czuć go wcale.
Cieszę się, że to akurat tak się
skończyło. Może i bolało, ale mogę odejść szczęśliwa.
Zamykam oczy. Już ich nie
otworzę.
Moje serce staje.