To niemożliwe. Ja przecież muszę
żyć. Oddycham, serce mi bije, czuję ból, gdy wbijam sobie paznokcie w nogę do
żywego mięsa. Moja krew, moje ciało jest ciepłe. Dotykam językiem skrwawionych
palców i czuję nieprzyjemny smak. Żyję. Widzę, słyszę.
To ich błąd.
To w Kapitolu ktoś się pomylił.
Spodziewałam się, że zaraz
zabrzmią trąbki i głos Claudiusa Templesmitha wyjaśni błąd. Czekałam nieruchomo
przez kilka sekund z zapartym tchem, ale nic się nie stało.
To oznacza, że mam przewagę.
O ile arena wcześniej była dla
mnie czymś surrealistycznym, nieprawdopodobnym, to teraz wydaje mi się jeszcze
bardziej nierealna. Przez chwilę byłam pewna, że nie żyję.
Wyobrażam sobie jaka kara spotyka
w tym momencie tego, kto zawinił. Kochany prezydent Snow musi szaleć. Pewnie
będą to ostatnie Igrzyska, których Głównym Organizatorem jest Raphaello Monti.
Ciekawe, czy zostanie awoksem,
czy zostanie publicznie zastrzelony, powieszony, ubiczowany? A może Snow będzie
chciał zachować jego śmierć w tajemnicy, by uniknąć nieprzyjemnych pytań?
A człowiek, który wcisnął zły
przycisk? Jak okrutna kara spotka jego?
Otrząsam się z rozmyślań, bo
słyszę szaleńczy śmiech Evanne. Brzmi, jakby dopiero wypuścili ją z
psychiatrii.
-Wygrałam!!!!-wrzeszczy.-Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaak!!!
Takich przerażających wrzasków w
życiu nie słyszałam. Brzmiała gorzej niż Chelsea rozszarpywana przez zmiechy,
niż Diana rozpuszczana przez żrący kwas… Myślałam, że gorzej być nie może, a
jednak.
Obłąkana.
Jedyne słowo, które mi się
nasuwa.
Ona nic nie wie.
Chyba właśnie się o tym
dowiedziała. Słyszę najpierw długą ciszę, później szpetne przekleństwo i krzyk:
-Zabierzcie mnie stąd!
Słychać w nim niemal rozpacz.
W ciemności jej krzyki brzmią
jeszcze straszniej.
Proszę, proszę, nasza
zatwardziała zwyciężczyni chce płakusiać? Może do mamusi?
Gdy ginął chłopak z jej dystryktu
nie uroniła łzy, wredne babsko, a teraz jej głos łamie się, jakby zaraz miała
się poryczeć.
Och, proszę, zapomnieli, że jest
jeszcze jedna dziewczynka na arenie, musi po nią przecież przylecieć
poduszkowiec.
Tchórzliwa suka. Nienawidzę jej.
Idę za jej głosem. Poruszam się
po drzewach. Bezszelestnie, powoli, dziewczyna nic nie robi, tylko dalej
wrzeszczy:
-Czemu mnie stąd nie zabierzecie,
do cholery, o co wam chodzi, wy kapitolińskie zasrańce?!
O, przyznaję, ten jeden tekst,
tak brawurowy, wulgarny, obelżywy, skierowany do Kapitolu sprawił, że nabrałam
trochę szacunku do Evanne przed jej śmiercią.
Pewnie przysporzyła ludziom w
Kapitolu sporo kłopotów. Pewnie teraz produkują się, by wyciąć jej wypowiedź i
nie podupaść na honorze. A mają przecież takie łatwe wyjście-powiedzieć, że
żyję. Nie rozumiem, dlaczego tego nie robią.
Może chcą, żebym to ja wygrała?
Czemu to robią?
Czy to przypadek, że arena w tym
roku wyglądała jak las?
To akurat w sumie musiał być
przypadek. Areny są tworzone na długo przed Igrzyskami.
Ale teraz? Chyba komuś wyraźnie
zależy na tym, żebym wygrała, nieważne, jakie poniesie konsekwencje.
Chyba wpadłam na pomysł.
Bunt.
Mój mały braciszek oddał za mnie
życie a Kapitol nie ułatwiłby mi zdobycia zwycięstwa? Och, to by było takie
okrutne i straszne, ludziom na pewno by się nie podobało. Roy chyba nieźle
napsuł krwi Kapitolińczykom.
Tylko nie rozumiem dlaczego tym
kolorowym, modnym i dziwnym istotom podoba się wysyłanie dzieciaków na pewną
śmierć?
Znów mam odpowiedź. Show.
Historia chłopaka czekającego
wiernie w dystrykcie, brata kochającego siostrę tak, że oddaje za nią życie i
sojusz z dziewczyną z innego dystryktu na arenie nie dla zysku, ale dla
przyjaźni. Tak, show to dobre słowo.
Kapitolińczycy muszą mnie kochać.
Wzdycham. Po cholerę mi to?
Mogłam sobie spokojnie umrzeć.
Krzyki są coraz bliżej. Słyszę ją
pod sobą. Spoglądam w dół.
Tak, jej jasne włosy wyraźnie
odcinają się od ciemności. Lśnią w blasku księżyca niczym srebro.
Rozgląda się niepewnie.
I nagle brzmią trąbki. Kapitol
chyba się wkurzył.
Nie mam za dużo czasu.
Podejmuję spontaniczną decyzję.
Zanim Claudius Templesmith zdołał
wypowiedzieć pierwsze słowo: „Uwaga”, zeskoczyłam z gałęzi prosto na Evanne i przygwoździłam
ją do ziemi.
Ogłoszenie urywa się. Słychać
jeszcze bardzo ciche echo, niemal szept, które zawisło niczym klątwa nad areną: „uwaga”.
-Uwaga-powtarzam.-Śmierć
nadeszła.