wtorek, 25 lutego 2014

Urodziny bloga :D


Hej. Nie zabijajcie, błagam. Mockingjay-on-Fire-sklerotyczka-niedotrzymująca-obietnic powraca ;-; (tak, wiem, obiecałam też miniaturkę i jest prawie gotowa XD za niedługo wstawię :P)
17 lutego (tak, to jest właśnie mój refleks + skleroza + Igrzyska w Soczi, które kompletnie mnie zdekoncentrowały) minął dokładnie rok od wstawienia tu prologu...

Od tego czasu dużo się zmieniło - zmieniłam się również ja sama. Ale...
Ktoś (konkretnie Kraken zUy) poprosił mnie o (cytuję): alternatywne zakończenie. Radosne i urocze. ;) Ok :D Jako, że są urodziny bloga, to poszalejemy XD PS. dzięki N.K.K. za zainspirowanie mnie fragmentem komentarza (cytuję:  Czuję się, jakby następny rozdział miał się zacząć "Podnoszę się z łóżka i orientuję, że to był tylko sen. Nie wylosowali mnie na Igrzyska...")
A dla tych, którzy dotrwają do końca tej mdłej i słodkiej historyjki... mała niespodzianka ;) Pamiętacie, jak kiedyś wspominałam o sesji zdjęciowej w stylu Czterdziestych Igrzysk Głodowych? Kiedy już przeczytacie zakończenie, możecie obejrzeć sobie zdjęcia. Wstawiam te normalne, bo przez większość czasu miałyśmy z koleżanką jakieś odpały... i lepiej, żeby niektóre fotki nigdy nie wyszły na światło dzienne XD No dobra... zaczynamy ;) Będzie tak słodko, że się chyba porzygacie, więc się przygotujcie. Dla urozmaicenia będzie to opowiadanie z perspektywy Sama.

Budzi mnie jej krzyk. 
Potem szlocha i krztusi się własnymi łzami. Szybko przygarniam ją do siebie, a ona wtula się we mnie jak mała, bezbronna dziewczynka. Jest taka drobna i krucha. Cała się trzęsie.
-Co się stało, Amy?-pytam przerażony.
- Koszmar. A przynajmniej mam nadzieję, że to był koszmar.
I wyrzuca z siebie słowo za słowem. Zaczyna od jakiegoś pożaru. Przerażony przerywam jej.
- Amy! Ty i twoja mama żyjecie! Nie było żadnego pożaru!
Chciałem też powiedzieć, że jej brat żyje. Niestety to nie jest prawda. Został wylosowany na Czterdzieste Głodowe Igrzyska. Razem z dziewczyną z Dwunastki o imieniu Diana przetrwali kilka dni w sojuszu, lecz gdy zaczęli się zastanawiać jak przeżyć we dwoje, organizatorzy zesłali na nich bolesną śmierć z rąk zmiechów. To na cześć Diany i Roya Amy nadała imiona naszym dzieciom.
Słucham dalej i w połowie już rezygnuję. Nie przerywam jej, słucham tragedii, która rozegrała się w jej koszmarze, orientuje się, że z moich policzków skapują łzy. Amy też płacze. Po chwili kończy.
- Ja umarłam, Sam. Umarłam.
Ból w klatce piersiowej jest niewyobrażalny. Wywołała go sama myśl o śmierci mojej Amy. 
- Nie. To był tylko koszmar, tak? Nic się nie stało. Już jest dobrze. Jestem przy tobie. Zawsze będę. Nigdy cię nie opuszczę, słyszysz?!
Kiwa głową i wtula się we mnie. Pozwalam jej płakać, obejmuję ją, gładzę po policzkach mokrych od łez i śpiewam. Jedną z tych wielu kołysanek, które śpiewała naszym dzieciom, gdy jeszcze miały problemy z zasypianiem w ciemnościach.
Po kilku fałszywych nutach wiem, że nawet nie powinienem zaczynać, więc przestaję, ale Amy prosi, żebym kontynuował. Niepewnie zaczynam od nowa. 
Siedzimy tak na łóżku wtuleni w siebie, oddychamy jednym tempem. Dalej śpiewam, a w powietrzu tworzy się jakaś dziwna kakofonia dźwięków. Na parapecie przysiada kosogłos, który przyleciał z pobliskiego drzewa, i powtarza wyśpiewywane przeze mnie tony.
Wtedy te dziwne dźwięki dopełniają się i tworzą wspólną całość. Po raz pierwszy w życiu odczuwam przyjemność ze śpiewu. Nigdy nie lubiłem tego robić, ale teraz, gdy widzę uśmiech Amy wpatrującej się we mnie jak w obrazek, gdy słyszę śpiew kosogłosa i czuję w powietrzu ciepły powiew nadchodzącego lata, to ma dla mnie jakiś dziwny sens.
Po chwili nastrój pryska. Słychać tupot dziecięcych nóżek biegnących po schodach. Pierwsza do pokoju wpada sześcioletnia Diana, śmiejąc się. Jest taka śliczna, wygląda kropka w kropkę jak Amy, kiedy była w jej wieku.
Za nią wbiega Roy, bardzo podobny do mnie. Po mamie odziedziczył tylko włosy skręcające się w delikatne fale.
Roy, w przeciwieństwie do Diany, nie śmieje się. Cieknie mu z nosa i szlocha.
-Co się stało, kochanie?-Amy bierze go na kolana, a Diana, chichocząc, przysiada na krawędzi łóżka.
-Diana powiedziała Ellie, że nie potrafię zasnąć bez lampki! A to nieprawda, bo jestem już duży i nie boję się ciemności! I teraz pewnie Ellie myśli, że jestem tchórzem...
Ellie Martin to córka Sue, naszej przyjaciółki z lat szkolnych, i jej męża, Dave'a. Dziewczynka bawi się z naszymi dziećmi w wolnym czasie. Jest od nich rok młodsza, ale świetnie się rozumieją i żywimy nadzieję, że Ellie stworzy kiedyś z Royem udaną parę.
Amy wzdycha.
-Nie martw się, Ellie na pewno tak nie pomyślała! A ty, mała kłamczucho-tutaj dźga Dianę w brzuch, a ta chichocze-masz skończyć gadać bzdury!
Diana przytakuje.
-Mamo? Bo wiesz... Ellie ma małego braciszka. Ja też chcę mieć małego braciszka, a jak się spytałam cioci Sue skąd go wzięła, to powiedziała, że mam cię poprosić, bo ty wiesz skąd go wziąć...
Zapada cisza. Czuję, jak Amy zaciska palce na mojej dłoni.
Wiem, o co chodzi. Wiem, jak bardzo Amy się boi. Przy porodzie bliźniaków omal nie zmarła, do pełni sił wracała przez kilka miesięcy. Gdy dwa lata później staraliśmy się o dziecko, straciła je. Wiem, jak bardzo ją to bolało, jak bardzo pozbawiło ją to sił i jak bardzo odczuła stratę. Nawet nie próbowałem rozmawiać z nią o kolejnym dziecku, mimo że tak bardzo go pragnąłem.
- Idźcie się pobawić z Ellie. Diano, przeproś brata i powiedz Ellie, że to, co mówiłaś, jest nieprawdą.
- A co z braciszkiem? - pyta jeszcze mała, ale brat ciągnie ją za sobą, więc się poddaje.
Wychodzą.
- Amy... spójrz na mnie.-mówię cicho. Robi to. Jej oczy są pełne łez. Boi się. Widzę to, lecz udaje mi się tylko wykrztusić:-Nie musimy tego robić, jeśli się boisz.
Kręci głową i pozwala łzom popłynąć.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się boję. Ale też chcę tego, ponad wszystko. Chociaż spróbujmy.
Więc próbujemy. I długo się nie udaje. Przez kilka następnych miesięcy Amy wciąż chodzi zdołowana. Wielokrotnie namawiam ją, żebyśmy przestali.
Uparcie odmawia. Pewnego dnia, gdy wracam po pracy do domu już wiem, że to się stało. Niewyobrażalna radość i wesołe iskierki tańczące w jej oczach mówią wszystko. Gdy wpada w moje ramiona rzucam wszystko i po prostu ją całuję. Dawno nie czułem takiego szczęścia.
Zostaje zmącone dopiero w siódme urodziny bliźniaków. Obiecaliśmy sobie, że gdy skończą siedem lat, wyjaśnimy im dokładne reguły Głodowych Igrzysk. Do tej pory znają tylko podstawowe szczątki informacji - to co słyszeli od rówieśników, lub to, co widzieli w telewizji. Nie pozwalaliśmy im oglądać Głodowych Igrzysk, a na Dożynki zabieraliśmy tylko z przymusu, bo chcieliśmy, żeby te kilka pierwszych lat dzieciństwa spędziły we względnej beztrosce. Igrzyska kojarzą im się z czymś złym, ze strachem, okrucieństwem, ze ściskiem tłumu na placu. Z karteczkami.
Siedzimy wtedy z nimi w ich małym pokoiku i Amy mówi. Spokojnym, pewnym, ale drżącym od emocji głosem. Staram się jej pomóc, ale słowa nie przechodzą mi przez gardło.
Tłumaczy dzieciom dokładnie system astragali, przebieg Dożynek, kolejne etapy Igrzysk. Słuchają cierpliwie, ale widać, że są przerażone. Pierwszy raz od dawna nie protestują, kiedy zostawiamy im zapaloną lampkę do snu.
Widzę ulgę wymalowaną na twarzy Amy, gdy kładzie się spać. Ma zamknięte oczy, ale gdy wsuwam się obok niej do łóżka słyszę, że jej oddech jest nieregularny, zbyt nieregularny jak na sen. Tulę ją więc mocno do siebie i uspokajam.
Po paru miesiącach namawiam Amy, żeby na jakiś czas porzuciła pracę, żeby nie zagrozić ciąży. Zostaję więc w lesie od świtu do zmierzchu, aby wyżywić całą rodzinę, lecz nie przeszkadza mi to, bo robię to dla dobra osób, które kocham. Wiem, że Amy może w każdej chwili liczyć na pomoc Sue, więc jestem o nią spokojny.
Destiny przychodzi na świat w piękną kwietniową sobotę. Diana okazuje jawne niezadowolenie faktem, że jest siostrzyczką a nie braciszkiem, którego chciała, lecz Roy jest bardzo zadowolony. Przyniósł nawet kilka kwiatów zerwanych w budzącym się do życia ogrodzie i ustawił w wazoniku na parapecie w pokoju małej.
Jest pięknie. Ostatnie wydarzenia uświadamiają mi, że miłość potrafi zmienić nawet najokropniejsze miejsce w raj. Wiem, że za kilka lat będziemy drżeć o życie naszych dzieci na każdych Dożynkach, ale póki co się tym nie przejmuję.
Teraz przejmuję się tylko tym, aby być dobrym ojcem i mężem. Patrząc w kochające oczy Amy i słysząc śmiech moich dzieci mam wrażenie, że odpowiednio wywiązuję się z tej roli. I to właśnie jest szczyt szczęścia.






No dobra, wytrzymaliście (albo i nie), więc teraz szykujcie się na zdjęcia, za pęknięte monitory nie odpowiadam XD

















 Tadam! XD Boże, nie XD Dłużej już nie odwlokę momentu publikacji tego XD No... to do zobaczenia, postaram się wrzucić tę miniaturkę jak najszybciej (jeśli nie zapomnę, co jest baaaardzo możliwe ;-;)

czwartek, 23 stycznia 2014

Kochani :)

Teraz mam ferie, więc do końca przyszłego tygodnia postaram się dodać miniaturkę albo dwie ;) 19 lutego będzie roczek od wstawienia pierwszego posta i na tę okazję też mam dla Was niespodziankę :D 
Ale póki co: 
Chciałam zaprosić wszystkich na mojego nowego bloga: http://powrot-do-narnii-kaspian.blogspot.com/ ;)
Jak można się domyślić po adresie to fanfiction dotyczące "Opowieści z Narnii". Z góry uprzedzam, może Was zaskoczyć i nie zamierzam się za bardzo trzymać kanonu, jednak postaci, które znacie, jeśli przeczytaliście tę książkę, występują. Inność tego bloga... no cóż, musicie sami zobaczyć na czym polega. Na razie opublikowałam tylko prolog, ale w najbliższym czasie powinny się pojawić kolejne rozdziały, bo mam je w głowie i potrzebuję tylko odrobiny czasu i cierpliwości, żeby przelać je w komputer ;P Jeśli zostawicie jakiś komentarz lub dodacie do obserwowanych będzie mi bardzo przyjemnie ;)
Postaram się jak najszybciej pojawić z jakąś miniaturką. Trzymajcie kciuki  ^.^ 
Pozdrawiam Was serdecznie 
Mockingjay on Fire :)
PS: Nie zapominajcie o http://artist-hill-montmartre.blogspot.com/ :D