środa, 26 czerwca 2013

29.

Tłum oszalał. Moje uszy cierpią, natężenie decybeli w pomieszczeniu jest stanowczo za wysokie.
Jak ja bardzo tęskniłam za smakiem ust Sama… Zdaję sobie z tego sprawę dopiero teraz, gdy znów go czuję. Nie odrywamy się od siebie przez chyba piętnaście minut. Rozłąka była stanowczo zbyt długa.
Mimo, że mnie skrzywdził, kocham go… Pragnę jego bliskości, pragnę by był przy mnie…
W końcu zachęceni przez Ceasara usiedliśmy na miękkiej sofie, a ja wtuliłam twarz mokrą od łez w ramię Sama. Głaskał mnie delikatnie po włosach, trzymał za rękę i patrzył na mnie z czułością bardzo widoczną w oczach. Jakie uczucie, że ktoś się o ciebie troszczy jest przyjemne…  Przez ostatnie kilka tygodni bardzo mi tego brakowało.
Przy nim czułabym się prawie bezpieczna, gdyby nie to, że wciąż prześladują mnie obrazy z areny.
Oni są wszędzie. Chodzą za mną. Trybuci. Mimo, że trwa właśnie jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu, to czuję ten wszechogarniający niepokój.
Z zamyślenia wyrywa mnie głos Ceasara.
 - Amy, powiesz nam, kiedy właściwie zakochałaś się w Samie?
Przełknęłam ślinę i podniosłam głowę.
 - To było już bardzo dawno, nawet nie pamiętam. Może w wieku jedenastu, dwunastu lat? Zawsze wydawał mi się przystojniejszy, silniejszy, milszy, zabawniejszy, bardziej troskliwy i w ogóle inny, niż wszyscy chłopcy w dystrykcie. Zawsze, gdy przebywałam w jego towarzystwie, zamykałam się w sobie, byłam strasznie cicha, w ogóle nie przypominałam siebie. Zapominałam jak się oddycha. Po prostu wstydziłam się i bałam… bałam się, że mnie nie pokocha…
Publiczność westchnęła.
Ceasar uśmiechnął się i otarł łzę z oka.
 - To naprawdę wzruszające. A ty, Sam? Kiedy poczułeś, że Amy jest dla ciebie kimś więcej niż znajomą?
Właściwie sama się nad tym zastanawiałam. Z napięciem patrzyłam w oczy Sama a on uśmiechnął się do mnie i zaczął opowieść:
 - To było, kiedy mieliśmy po piętnaście lat…  Z Amy robiła się piękna kobieta, dorastała w oczach, a to cierpienie, które przeżyła zdawało się jej dodawać jeszcze więcej piękna. Wtedy musiałem zmienić trasę do lasu na inną niż zwykle, bo ze starą się coś stało… chyba ją zalało, albo zawaliło się na nią jakieś drzewo. I wtedy przechodziłem obok domu w którym mieszkała Amy. Akurat coś śpiewała i grała na harfie. Stałem i słuchałem jak zaczarowany. Wiedziałem, że to Amy, bo tylko ona, nie licząc jej brata, była o tej porze w domu, jako, że zaczynała pracę pół godziny później niż ja i mama Sue i godzinę po Sue, więc nie musiała jeszcze wychodzić. Tak się zasłuchałem, że zapomniałem o tej różnicy czasowej i zorientowałem się dopiero, gdy piękna muzyka umilkła i usłyszałem kroki… Szybko zerwałem się do biegu, ale i tak spóźniłem się dwadzieścia minut, za co otrzymałem dwadzieścia batów od Strażnika Pokoju. Do dziś mam blizny. W każdym razie nie żałuję, że jej wtedy słuchałem, bo jej głos uśmierzył cały ból.
Boże, on dostał przeze mnie dwadzieścia batów? Załam sobie sprawę, że w trakcie tej opowieści znów zaczęłam płakać.
 - Przepraszam… - wyszeptałam. - Ja nie wiedziałam…
-Ciii, przecież mówię, że nie żałuję-Sam pocałował mnie czule i pogładził po włosach.
-Słyszałam, ale i tak mam straszne wyrzuty sumienia…
-Nie martw się. Jest dobrze. Mam ciebie-nie zauważyłam, kiedy znów zaczął mnie całować. Tłum znowu westchnął, a ja poczułam, że chcę z nim być, ale na osobności. Koniec show, do cholery. Chcę już to skończyć.
Ceasar zadaje nam jeszcze kilka pytań, żeby całkowicie puścić w niepamięć mój wcześniejszy brawurowy występ i wreszcie rozbrzmiewa hymn. Mogę zejść ze sceny. Sam trzyma mnie za rękę i tylko dlatego nie upadam.
Gdy tylko znaleźliśmy się na osobności wyjaśniłam mu całą sytuację z przemową.
 - Możemy mieć kłopoty - dodałam drżącym głosem. - To był głupi pomysł.
- Nie martw się, jestem przy tobie zawsze.
Cholera jasna, bardziej idiotycznego pocieszenia nie mógł w tej sytuacji wymyślić.
Co on sam może przy prezydencie Snowie i milionom Strażników Pokoju czekających tylko na jego skinięcie głową?
Udałam, że już się uspokoiłam, ale w rzeczywistości byłam przerażona. Boże, czemu ja nie potrafię trzymać języka za zębami, kiedy sytuacja stanowczo tego wymaga? Nie wiem. Nie rozumiem.
Biegnę po swoje rzeczy, żegnam się z Paulem i Ekipą i razem z Shinny i Samem jedziemy na peron.
- Te oświadczyny w Kapitolu to był rewelacyjny pomysł! - Shinny nie może wyjść z podziwu. Cały czas trajkocze o tym, że publiczność nas uwielbia. To dobry znak. Władze nie mogą nic zrobić ani mi, ani Samowi, bo tłum się zdenerwuje. Może dojść do zamieszek, a tego by nie chcieli. Sue, ani jej męża też nie tkną, w końcu ocaliłam jej życie.
Przeprowadzam chłodną kalkulację w głowie i dochodzę do wniosku, że nic mi nie zrobią, ale na pewno będą mnie kontrolować. I tak dobrze, że tylko tyle.
W końcu wsiadamy do pociągu. Jedziemy wiele godzin, które spędzam głównie wtulając się w Sama, ignorując trajkoczącą Shinny i gapiąc się w okno. Mój narzeczony otacza mnie troską i opieką. Czuję się prawie bezpieczna. Mimo to wizje przewijają się prze umysł.
Dojechaliśmy na miejsce. Od razu oślepił mnie błysk fleszy. Wszyscy chcą nas powitać, poznać nas.
Witam obywateli dystryktu, dziękuję wszystkim za wsparcie moralne i coś tam jeszcze gadam. Jakieś nic nie znaczące pierdoły, w każdym razie.
Po dwóch godzinach udzielenia chyba tuzina wywiadów i ustawiania się do miliona zdjęć wreszcie wsiadamy do samochodu. Jedziemy pół godziny i wysiadamy przy jednym z domów w Wiosce Zwycięzców. Od dziś w moim domu. Sam pomaga mi zabrać to, co miałam ze sobą i wchodzę do budynku.
Wygląda całkiem przytulnie.
Wszystko zostało umeblowane, moje rzeczy przeniesione ze starego mieszkania. W wielkim salonie stała harfa w towarzystwie kilku innych instrumentów, między innymi klawesynu i fortepianu. Zauważyłam też magnetofon, który na pewno pochodził prosto z Kapitolu i na który mogłam nagrywać swoje kompozycje. Na półce stało kilka zeszytów nutowych i metronom.
Wiem, czym będę mogła zabijać czas, gdy Sam będzie w pracy.
Póki co jednak jestem piekielnie zmęczona, więc skierowałam kroki prosto do sypialni. Z szafy wyciągnęłam pierwszą lepszą koszulę nocną i poszłam do łazienki się umyć. Gdy już odbyłam całą wieczorną toaletę wskoczyłam do łóżka i zamknęłam oczy. Nie potrafiłam jednak zasnąć. Po pół godzinie poczułam, że obok mnie do łóżka wsunął się Sam. Wtulam się w niego, a on obejmuje mnie i uśmiecha się.
 - Nasze dziecko przeżyło - szepczę. Patrzy na mnie z mieszaniną bólu, troski, smutku i radości w oczach. To ostatnie co udaje mi się zakodować.
Później zatapiam się w półśnie, w beznadziejnym świecie mroku i koszmarów.

Jak zwykle budzę się z wrzaskiem.

sobota, 15 czerwca 2013

28.

-Jest dobrze, czuję się świetnie-próbuję przekonać Shinny, że nic mi nie jest, kiedy zostaję ocucona. Ta patrzy na mnie nieufnie i odchodzi. Tak naprawdę czuję się fatalnie.
Zdejmuję ubranie, szybko wchodzę pod prysznic i spłukuję się lodowatą wodą. Pobudza mi krążenie krwi i odświeża mnie, ale nadal mam wrażenie, jakbym zaraz miała zemdleć. Myję zęby, ubieram piżamę i szybko kładę się do łóżka.
Zasypiam, znów dręczą mnie koszmary, jeszcze gorsze, niż ostatniej nocy, lecz mimo to udaje mi się dotrwać w stanie snu do rana i jestem odrobinę bardziej wypoczęta, ale to, że śniłam koszmary nie służy mojej urodzie. A dzisiaj ma się odbyć wywiad.
Paul gdy mnie widzi, załamuje ręce.
-Czy ty zdajesz sobie sprawę, że o drugiej masz być na wizji?!
Milczę potulnie i poddaję się wszystkim niezbędnym zabiegom kosmetycznym, między innymi maskowaniu worów pod oczami i przyciemnianiu karnacji, bo ponoć jestem blada jak trup. Nie protestuję. Po kilku godzinach pracy Paula i ekipy wyglądam znośnie.
-To na razie stan bazowy zero, seksbombę jeszcze z ciebie zrobimy, nie martw się.
Jęknęłam. Teraz w ruch poszły przeróżne cienie, brokaty, szminki, kredki, eyelinery… od początku przygotowań do Igrzysk wzbogaciłam się przynajmniej o tę wiedzę- jak nazywają się te wszystkie rzeczy, których w Siódemce nie widzieliśmy na oczy. Nie wiem, po jaką cholerę była mi ona potrzebna, ale w każdym razie wiedziałam.
Staram się nie zasypiać. Używam do tego całej mojej silnej woli.
W końcu Paul zapina zamek mojej sukienki, upina ostatnie pasma moich włosów. Wkładam szpilki i jestem gotowa.
Paul trzyma się koncepcji lasu, drzew. Tym razem nie wyglądam jak bogini, bardziej jak elf. Mam zwiewną, zieloną sukienkę przed kolana, włosy obsypane obficie brokatem, makijaż w kolorach zieleni, usta pomalowane na jasny róż. Ramiona także obsypane są brokatem, a z tyłu sukienki zwieszają się dwa jedwabne pasy w jaśniejszym odcieniu zieleni, więc rzeczywiście wyglądam trochę magicznie, a jednocześnie śmiesznie i dziecinnie jak wróżka z bajek. Pasuje to jednak do mnie i całość wygląda nieźle, więc się nie sprzeciwiam.
Stoję za kulisami i słyszę jak rozlega się burza oklasków. Hymn Panem brzmi chyba w całym Kapitolu, czuję wibracje pod stopami. W końcu, po jego zakończeniu, Ceasar zaprasza mnie na scenę.
Piski i wrzaski ogłuszają mnie. Uśmiecham się, macham do tłumu, idę na drżących nogach i siadam na kanapie obok Ceasara.
Moje nogi strasznie cierpią w przyciasnych szpilkach.
Zrzucam je, a Ceasar patrzy na mnie ze zdumieniem.
-Przepraszam-syczę z bólu.-Po prostu po arenie moje nogi nie są jeszcze w pełni sprawne i ciężko mi się w czymś takim chodzi, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
-Ależ skąd-Ceasar puszcza do mnie oczko, choć widzę, że powstrzymuje się od zrobienia jakiegoś grymasu. No tak, Kapitol.-No dobrze, Amy, powiedz mi, jak się czujesz.
Chichoczę histerycznie. Głupota i egoizm tych ludzi są wprost zaskakujące.
-A odpowiedz sobie na pytanie: jakbyś się czuł po Głodowych Igrzyskach, na których zginął twój brat, przyjaciółka, na których stałeś się mordercą, wyjadałeś surowe mięso z martwych zwierząt napotkanych po drodze?
Ceasar milczy. Mam szansę.
-Ludzie, proszę was-biorę oddech i odwracam się do publiczności.-To tylko Igrzyska. Nie zmienią wam życia. Ale innym mogą je odebrać. I nie mówię tutaj tylko o trybutach. Mówię o ich rodzinach, przyjaciołach, miłościach, dla których życie bez tych dzieciaków nie jest życiem. Zresztą to nie są dzieciaki. Od dwunastego roku życia wszyscy obywatele Panem są brutalnie wprowadzani w świat dorosłości i okrucieństwa. Co roku ten sam strach na Dożynkach, ba, nawet nie strach, tylko śmiertelne przerażenie. I histeria i beznadziejne poczucie zbliżającej się śmierci wśród wylosowanych. Ja zgłosiłam się na Igrzyska tylko dlatego, że niektórych ludzi w dystryktach ogarnął taki szał na punkcie Igrzysk jak was i musiałam uratować przyjaciółkę. Zabijałam tylko dlatego, żeby nie zawieść Roya. Żeby pomścić jego i Dianę. Ale co my zrobiliśmy? Za co ta kara?-unoszę w górę lewą rękę. Na przedramieniu pysznią się blizny.-Tyle dzieciaków przez was zginęło.
Dopiero gdy skończyłam brawurową przemowę zorientowałam się, że po słowie „odebrać” wyłączono mi mikrofon, a dookoła kamery. Zaklęłam. Ludzie wpatrywali się we mnie ze zdziwieniem. Tylko Ceasar, który jako jedyny słyszał całość przemówienia wpatrywał się we mnie z mieszanką przerażenia i podziwu. Zrozumiałam, że popełniłam głupotę. Władze nie dadzą mi spokoju. Poczułam, że żołądek podchodzi mi do gardła.
Ceasar opanował się i zmienił temat.
-Amy, na arenie także śpiewałaś. Wszyscy tęsknią już za twoim głosem, błagam, zaśpiewaj dla nas coś ładnego.
Uśmiechnęłam się. Zrozumiałam jego strategię. Teraz mam wzruszyć i doprowadzić do tego, by zapomniano  o moich słowach. W środku byłam jednocześnie zmęczona, wściekła i zbulwersowana. Mam śpiewać dla takich podłych kreatur, które zorganizowały te cholerne Igrzyska?!
No dobrze, najgorszą rzeczą, którą mogłam zrobić w tym momencie, to zaśpiewanie pieśni powstańczej. Postanowiłam zaśpiewać starą balladę, którą śpiewała mi mama. O miłości. Otworzyłam usta i wydobyłam z siebie kantylenowy sopran, który niósł się echem po pomieszczeniu.
Gdzie on jest?
Ten jedyny?
Ten, co go kocham
Nad życie.
Gdzie on jest?
Czy znalazł inną?
Czy wciąż mnie kocha?
Czy ty wiesz?

Och błagam powiedz!
Błagam wskaż mi go!
Powiedz, jak się ma…
Bo już tęsknię…
Czy myśli o mnie czasem?
Gdzie jest?
Gdzie on jest?

Powiedz mi…
Och, Boże, powiedz mi…
Czy on dalej żyje na ziemi?
A może już odszedł?
Skoro nie ma go przy mnie…
Gdzie mam go szukać?
Czy wśród nas?
Czy wśród cmentarnych kamieni?

Och błagam powiedz!
Błagam wskaż mi go!
Powiedz, jak się ma…
Bo tęsknię już…
Czy myśli o mnie czasem?
Gdzie jest?
Gdzie on jest?

Skończyłam. Całą piosenkę myślałam o Samie. Ta treść tak bardzo do nas pasowała… Tak bardzo tęskniłam…
Poczułam ukłucie w sercu, bo nikt nie zaczął bić braw. Wszyscy siedzieli osłupiali, ze łzami w oczach. Zabawne. Udało mi się wzruszyć miliony osób, którym nawet się serce nie ścisnęło, gdy umierało dwadzieścia troje dzieci.
-Tutaj jestem-usłyszałam głos z tyłu. Był znajomy.
Nagle przeraziłam się, ktoś obejmował mnie od tyłu i przycisnął delikatnie swoje usta do mojej szyi. W tłumie dało się wyczuć napięcie. Przeszedł mnie gorący, przyjemny dreszcz. Boże, czy to możliwe?
Odwróciłam się. Oczy miałam już pełne łez. Sam. Sam tu jest. Ubrany w elegancki garnitur, ale poza tym taki… normalny. Taki, jakiego kocham.
Przed chwilą mnie obejmował, a teraz ukląkł na jedno kolano i wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko w kształcie serca obite czerwonym aksamitem.
Nie.
To niemożliwe.
To zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
Sam był wyraźnie zestresowany.
-Amy… czy…. Czy wyjdziesz za mnie?-zapytał, oblany rumieńcem.
Nie zastanawiałam się nawet przez sekundę. Byłam szczęśliwa jak nigdy, a jednocześnie zrobiło mi się smutno na myśl, że nie mogę się tą radością w żaden sposób podzielić z Royem i Dianą. Przełknęłam łzy i bez wahania wyszeptałam:
-Tak.

czwartek, 13 czerwca 2013

27.

Wstaję z łóżka koło ósmej nad ranem.
Shinny przygląda mi się bacznie, gdy przychodzę na śniadanie i stwierdza, że ceremonia może się dziś odbyć. Rany zniknęły a ja, przynajmniej według niej, ochłonęłam. Tak naprawdę to czuję w środku kompletną rozsypkę. Mam ochotę zaszyć się gdzieś samotnie i nie przestawać płakać, ale nie. Zwyciężczyni nie wolno. Zwyciężczyni musi olśniewać swym urokiem i chodzić z podniesioną głową. Kiwam więc tylko potulnie głową i zabieram się do skończenia posiłku, a rozentuzjazmowana Shinny biegnie po Paula i ekipę przygotowawczą. Czekają mnie te same zabiegi co przed Ceremonią Otwarcia Igrzysk, bo przecież tak długo nie byłam przez nikogo pielęgnowana. 
Ekipa dalej trajkocze o Igrzyskach, choć sprawiają wrażenie, jakby los trybutów niewiele ich obchodził. 
Paul przygląda się efektom ich pracy. Kiwa głową. Tym razem też mam robione loki, identyczne jak przed Paradą. Powieki mam delikatnie muśnięte złotobrązowym cieniem, rzęsy tuszem. Niedaleko kącika oka Paul umieścił mi mały, złoty kamień szlachetny. Zrozumiałam, że moja dzisiejsza kreacja będzie właśnie wpasowana w złoto, tak, abym kojarzyła się z tryumfem. 
Wreszcie jestem gotowa. Z trudem naciągam na siebie suknię. Wychudzone ramiona męczą się przy każdym ruchu. Paul wręcza mi sandały ze złotej skóry. Staję przed lustrem. 
Sukienka jest niemal identyczna, jak ta z Parady. Różni się tylko kolorem. Zamiast zieleni jest biały przechodzący w kremowy ze złotymi akcentami- pasem i zapięciem na ramieniu. Tym razem nie mam wieńca na głowie. Wydaje mi się, że Paul chce, żeby zapamiętano mnie jako boginię. 
Nie protestuję. Nie mam nawet na to siły. 
W końcu jestem całkowicie przygotowana. Idziemy z ekipą do windy, jedziemy na niski poziom. Tradycją jest, że spod sceny wyłania się najpierw kadra-ekipa przygotowawcza, opiekun, stylista i mentor, którego nie miałam, bo Siódemka póki co nie dorobiła się zwycięzcy Głodowych Igrzysk, a którego obowiązki pełniła Shinny, moja opiekunka. Ja idę na sam koniec. 
Czuję, że mi słabo. Nogi się pode mną uginają, pocą mi się dłonie, boli mnie głowa. Mam ochotę zwymiotować. W końcu nie wytrzymuję, nachylam się, by nie pobrudzić sukni i wymiotuję obok tarczy mającej wynieść mnie na scenę na podłogę, która już i tak wystarczająco śmierdzi pleśnią. 
Słyszę, że hymn się zaczyna. Ryk tłumu i te dźwięki ogłuszają mnie, po kilku chwilach jednak milkną. Caesar wita serdecznie publiczność i zaprasza na scenę moją ekipę przygotowawczą. Słyszę wiwaty, oklaski, a ja się coraz gorzej czuję. Xymenne, Eleonora i Archibald muszą być strasznie dumni, słyszę ich przesłodzone głosy nad głową i aż mnie ciarki przechodzą. Usłyszałam aplauz, a później na scenie pojawiła się Shinny. Staram się jej nie słuchać, ale niektóre stwierdzenia docierają do moich uszu i drażnią mnie. Cały czas trajkocze z kapitolińskim akcentem rzeczy pozbawione najmniejszego sensu. 
Nadeszła kolej na Paula. O ile to możliwe, otrzymał jeszcze większe oklaski niż Shinny i ekipa. Mówi o tym jak wielką przyjemnością było przygotowywanie mi kreacji podkreślających moją urodę. 
Boże, czuję jak tarcza wynosi mnie na scenę. Ryk tłumu jeszcze bardziej mnie ogłusza, światła oślepiają. 
Wymuszam sztuczny uśmiech i macham do publiki. Shinny obejmuje mnie w pasie i prowadzi na fotel zwycięzcy. 
-Panie i panowie, oto zwyciężczyni Czterdziestych Głodowych Igrzysk, Amy McClove!-Caesar jest przeszczęśliwy. Rzuca kilka komplementów i kiepskich dowcipów a potem zapada ciemność i rozpoczyna się trzygodzinne podsumowanie Igrzysk. Na ekranie najpierw widnieje przez chwilę godło Panem, a potem rozpoczyna się film. Boję się, że to co zobaczę, jeszcze bardziej mnie zdołuje.
W pierwszej scenie  na początku słyszę ciche: „A dlaczegóż to?” i widzę swoją twarz. Jakże zmieniłam się od tamtego czasu…
„-Bo zgłaszam się na trybuta.”-krzyczę w kierunku Shinny.Później zostaje wylosowany mój brat. Tylko nasze Dożynki pokazane są mniej więcej w całej okazałości, z pozostałych widzę tylko przebitki na twarze trybutów, niektórych nawet pominięto. 
Później widzę przejazd rydwanów. Pokazane są wszystkie stroje po kolei, bez żadnych wyróżnień, czy pominięć. Największa uwaga poświęcona jest jednak przemówieniu prezydenta Snowa. 
I znów moja twarz. I płonąca jedenastka obok niej. Wyniki szkolenia. Oprócz mnie pokazali jeszcze tylko osoby, które miały wynik ośmiu punktów lub wyższy, czyli zawodowców, mojego brata i Diany, która zdobyła właśnie ósemkę. 
-Zabiję wszystkich. Wygram!-piękna Evanne nie wygląda na morderczynię, czy też psychopatkę, a jak się później okazało, jednak nią była. Widok jej zimnych oczu przyprawia mnie o dreszcz. Mam wrażenie, że teraz jest gdzieś w pobliżu i zrobi wszystko żeby się zemścić. Nie daje mi spokoju. 
Prezentacje pozostałych zawodowców też sprowadzają się do gróźb, żaden z nich nie wyróżnia się niczym szczególnym. I nagle odmiana w postaci mojego delikatnego sopranu. Moje oczy wyglądają, jakby były napełnione łzami, jestem sentymentalna, tęsknię za chłopakiem… 
Prezentację Roya pokazują w większej części, później pokazany już jest tylko fragment prezentacji Diany. Gdy chyli się ku końcowi, w tle rozbrzmiewa odliczanie i nagle przenosimy się na arenę. Zamykam oczy i kulę się w fotelu, bo wiem, co zaraz nastąpi. Słyszę huk i swój własny wrzask, dalej nie ośmielam się otworzyć oczu. Łzy zbierają się, a z mojego gardła wydobywa się cichy jęk. 
Weźcie mnie stąd! Nie chcę patrzeć na te cholerne Igrzyska! 
Odważyłam się otworzyć oczy. Trwa krwawa jatka, zabijam bez opamiętania, wokół Rogu jest morze krwi. Widok samej siebie w takiej sytuacji całkiem zaburzył moje trzeźwe myślenie. Niby wiem, że ich zabiłam, ale teraz to do mnie dotarło tak naprawdę. 
Później biegnę do kryjówki, pokazane są obozy innych, Diana szuka mnie. Nasza przyjaźń i sojusz pokazane są całkowicie, z przebitkami na inne zdarzenia. Pokazana jest śmierć dwóch trybutów z Ósemki. Zawodowcy napadli na nich. Dziewczyna zginęła na miejscu a chłopaka zostawili konającego i zmarł dopiero po kilku godzinach. 
Pokazane jest też trzęsienie ziemi. Ciała przygniecione przez skały, drzewa, osuwającą się ziemię…
Później wędrówka po jaskini, znalezienie wyjścia. 
Znów zamykam oczy. Syki, wrzaski i jęki mieszają się w mojej głowie tworząc jakąś upiorną mieszaninę. Śmierć Diany. Najboleśniejsza śmierć na arenie. 
Pokazują mnie salutującą. Później koncentrują się na zawodowcach, bo ja, ogłupiała po stracie snuję się tylko bez celu po arenie. Powracają do mnie dopiero, gdy zabijam Leslie. 
Później następuje zdrada zawodowców przez Chelsea, jej śmierć i śmierć Michaela. Zostajemy z Evanne we dwie. 
Boże, czy ta dziewczyna, którą oglądam na ekranie to rzeczywiście ja? Wydaje mi się to niemożliwe. 
Moje zdjęcie na niebie. Później już wszystko toczy się szybko. Zostaję zwyciężczynią.
Czuję się fatalnie. Mam ochotę płakać, iść gdzieś daleko od wszystkich, popełnić samobójstwo, czy coś… 
Na końcu widzę przebitkę na własną twarz. Naprawdę tak teraz wyglądam? Jednocześnie tak piękna i zrozpaczona do granic możliwości? Moje oczy wpatrują się pusto w jakiś odległy punkt, usta lekko rozchylają się. W oczach zgromadzone jest jezioro łez, walczę, żeby ich nie uronić. Policzki mam zaczerwienione, a po szyi spływa kilka kropel potu.
I znów brzmi hymn. Na scenę wchodzi Coriolanus Snow z towarzyszącą mu dziewczynką, która jak zwykle trzyma koronę na poduszce. Zauważam, że to identyczny wieniec, jak ten z Parady Trybutów, tylko wykonany ze szczerego złota. Teraz już rozumiem konwencję Paula. 
Prezydent gratuluje mi, jeszcze raz macham do tłumu, a potem Caesar żegna mnie i zostaję przewieziona na bankiet zwycięstwa. Zmuszam się do uśmiechów, wszyscy chcą moje zdjęcia, autografy, ale wymawiam się tym, że muszę iść do toalety, gdzie rzeczywiście kieruję swoje kroki. Klękam przy muszli i wymiotuję. Nie mogę tego znieść. Teraz wizje z areny są jeszcze bardziej realne i przerażające. 
Wychodzę ze sztucznym uśmiechem na twarzy i wracam do robienia sobie zdjęć z ważnymi osobistościami, jednak Shinny widząca ból, strach i zmęczenie na mojej twarzy, zabiera mnie stamtąd szybko. 
Z ulgą wchodzę do mojego tymczasowego pokoju, chcę jak najszybciej umyć się, przybrać z tej eleganckiej sukni i pójść spać. 
Nie zdążam. Osuwam się na podłogę i przestaję kontaktować ze światem. 

niedziela, 9 czerwca 2013

26.

Nie wiem, co się ze mną dzieje. Od momentu, w którym zabrzmiała armata zwiastująca śmierć Evanne zdarzyło się mnóstwo rzeczy. Nie ogarnęłam większości z nich. Najpierw zabrzmiały fanfary, Claudius Templesmith ogłosił moje zwycięstwo i nadleciały dwa poduszkowce. Z jednego wysunęły się szczypce i zabrały ciało Evanne, a z drugiego wysunęła się drabinka, na którą weszłam. Od razu coś mnie sparaliżowało, nie potrafiłam wykonać ruchu, sprawność odzyskałam dopiero na pokładzie pojazdu. Przylecieliśmy na dach Ośrodka Szkoleniowego, po czym zostałam zaprowadzona na sam dół, do Centrum Odnowy. Od razu zdjęli ze mnie całe ubranie i poprosili, żebym weszła do jakiejś wanny. Czułam jak odkleja się ode mnie brud, jak moje ciało się oczyszcza… jednak te dni na arenie zrobiły swoje. Widziałam wszystko przez mgłę, dźwięki były jakieś przytłumione, nierzeczywiste. Cały czas ktoś mi gratulował. Później wysuszono moje włosy oraz ciało i kazano mi iść do jakiegoś pomieszczenia, w którym znajdowało się tylko łóżko szpitalne, jakiś ekran i różne dziwne kabelki i urządzenia. Muszą zbadać, czy jestem zdrowa i opatrzyć moje rany.
Mam ochotę przez cały czas płakać, ale z racji tego, że jestem otoczona przez Kapitolińczyków powstrzymuję się. Później do głowy przychodzi mi jedna myśl: co z dzieckiem? Czy możliwe jest, aby przeżyło Igrzyska? Czy je straciłam? Nie chciałam do tego wcześniej dopuścić, ale teraz poczułam się za nie odpowiedzialna. Może to dopiero mały embrion w żadnym stopniu niepodobny do dziecka, ale jednak nie chcę go stracić. Boże, ja się naprawdę martwię. I to mnie najbardziej niepokoi. Przecież nie chciałam dziecka…
Nareszcie. Ludzie poszli, została tylko jedna młoda lekarka, wyglądająca na miłą kobietę i nie mająca tych wszystkich dziwacznych, kapitolińskich atrybutów. Pogratulowała mi, uśmiechnęła się i zaczęła badać mnie wszystkimi tymi dziwacznymi urządzeniami i co chwila zerkała na ekran. Nagle, gdy jeździła czymś po moim brzuch zdusiła krzyk, wypuściła urządzenie z dłoni i wyszeptała:
-To niemożliwe.
Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
-Jesteś w ciąży, Amy. To niemożliwe, że nie straciłaś dziecka na arenie. To cud.
Odetchnęłam. Utrzymałam ciążę. Mam ochotę płakać z radości, ale przypominam sobie o obecności lekarki.
-Wiem, zorientowałam się jeszcze przed Igrzyskami. Słabo mi było i tydzień przed nimi zaczęłam wymiotować… czułam się strasznie dziwnie.
Kobieta pokiwała głową.
-Czy chcesz usunąć ciążę?
Krew zabulgotała mi w żyłach. Wściekłam się. O ile wcześniej leżałam spokojnie i poddawałam się poleceniom kobiety, to teraz poderwałam się do siadu i krzyknęłam na nią:
-Nie! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?! Myślałam, że jesteś inna od nich… wydawałaś się sympatyczna, a teraz widzę, że jesteś tak samo zimna i pozbawiona uczuć jak oni!
Kobieta zacisnęła wargi.
-Amy, przepraszam, tylko pytałam, miałam nadzieję, że odpowiesz przecząco… Ale musiałam wiedzieć, już uspokój się-zdałam sobie sprawę, że cała jestem zlana potem. Lekarka pobiegła po jakiś ręcznik zwilżony zimną wodą i zaczęła przykładać mi go do czoła. Ochłonęłam, ale zaczęłam płakać.
-Ja go nie chcę stracić… Straciłam już mamę, tatę, brata, Dianę… nie chcę stracić jeszcze nienarodzonego dziecka, nie pozwolę na to!-sama bym nie pomyślała, że kiedyś mi będzie tak na nim zależeć.
Kobieta usiadła obok mnie, objęła mnie ramieniem i zaczęła mnie uspokajać.
-Wszystko będzie dobrze, Amy. Co miesiąc, a jeśli będzie potrzeba, to częściej, będę przyjeżdżać do Siódemki i badać twój stan, ale jestem pewna, że wszystko pójdzie pomyślnie. Jesteś zwyciężczynią Głodowych Igrzysk, władze nie pozwolą by coś stało się tobie, czy twojemu dziecku. Będziesz miała najlepszą opiekę, gwarantuję.
To mnie uspokoiło.
-A tak w ogóle, to mów mi Chloe.
Kiwnęłam głową.
Chloe wzięła jakiś słoik i kilka strzykawek. Miałam wiele ran i zadrapań, które zaczęła smarować maścią. Przy większości ran stupy odchodziły odsłaniając skórę koloru niemowlęcego różu.
-Jutro nie będzie po nich śladu, zobaczysz-zapewniała mnie kobieta. Czasem jednak rany były dość rozległe i zamiast bladoróżowego widziałam bordowo-fioletowy. W tych przypadkach jednak Chloe wbijała w ranę igłę strzykawki i wciskała tłoczek, co powodowało, że rana przybierała kolor taki jak te mniej poważne. Mimo tego, że nienawidziłam Kapitolu, po prostu nie mogłam uwierzyć w taką technikę. Jak oni to wynaleźli?
Po paru godzinach prawie wszystkie moje rany zostały wyleczone. Oprócz jednej, a właściwie wielu, stanowiących jedną całość. Na przedramieniu dalej pozostały krwawe blizny symbolizujące trybutów, żywych i umarłych. Chloe już miała przykładać do nich palec unurzany w maści, ale w ostatniej chwili wykrztusiłam:
-Nie. To zostaw.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
-To będzie mój… znak rozpoznawczy.
Kiwnęła głową.
-Jak chcesz. Ale nie wiem, czy twój stylista nie będzie miał do tego jakichś awersji.
-Oj tam-kręcę głową. Nagle coś mi się przypomniało.-Masz tu może jakiś nożyk? Nie martw się, nie chcę popełnić samobójstwa.
Chloe kiwa głową, podchodzi do jednego ze stołów, bierze z niego mały nóż i wręcza mi go. Przekreślam literkę „G” przy Czwórce, która symbolizuje Evanne. Już wszyscy. Zostałam tylko ja. To mnie jakoś uspokoiło. Igrzyska się skończyły. Szkoda, że nie przeżył Roy, ani Diana. Ale to już wreszcie koniec tej męki.
Chloe odłożyła nóż, wytarła ranę czystą chusteczką, dokończyła badania i mrugnęła do mnie. Ubrałam się i mogłam iść. No, nie mogłam. Od razu zostałam wezwana do Paula i ekipy przygotowawczej. Cały czas coś trajkotali, że to cudownie, że wygrałam, że mnie kochają i tak dalej. Musiałam jeszcze raz wejść do wanny z tą dziwną substancją, a gdy wyszłam, i moje włosy zostały doprowadzone do porządku i splecione w kłosa, dostałam bieliznę, ubranie i miałam czekać na opiekunkę.
Zżerał mnie głód. W końcu nadeszła Shinny, wyściskała mnie, pogratulowała mi zwycięstwa i powiedziała, że mogę iść do apartamentu, bo czeka tam na mnie kolacja.
Dawno nie jadłam nic normalnego. W ostatnich dniach moje posiłki składały się głównie z surowego mięsa. Było to zresztą po mnie widać. Przez Igrzyska zostały ze mnie skóra i kości. Wyglądałam tragicznie, jakbym zaraz miała umrzeć z głodu. Od razu więc, gdy przyszłam do stołu, rzuciłam się łapczywie na potrawy. Zjadłam trzy razy więcej niż przeciętny człowiek je w Kapitolu. Zaraz pobiegłam do łazienki i zwróciłam praktycznie wszystko. Wróciłam jednak do stołu i znów jadłam, tym razem wolniej i mniej, co poskutkowało. Jednocześnie byłam nasycona i udało mi się utrzymać posiłek w żołądku.
Weszłam do pokoju. W pierwszym odruchu rzuciłam się na łóżko i zaczęłam wpatrywać się załzawionymi oczyma w sufit. Chwilę później pomyślałam, że to nieprawda. Wszystko. Roy żyje. Zaraz pójdę do niego do pokoju, on tam będzie siedział i powita mnie uśmiechem… razem pójdziemy na szkolenie, gdzie spotkamy Dianę… Igrzyska się jeszcze nie zaczęły. To niemożliwe.
Wstaję i mechanicznymi ruchami kieruję się ku drzwiom. Niepewnie otwieram je i staję na korytarzu. Po chwili namysłu ruszam do pokoju Roya.
Otwieram drzwi. Jest tu pusto. Nie ma tego bałaganu, który mój brat zawsze wokół siebie zostawiał…  Boże…
Rzucam się bezradnie na jego łóżko. Zaczynam płakać, krztuszę się własnymi łzami i szlocham, jak nigdy, targają mną niekontrolowane drgawki i boli mnie głowa.  On nie żyje. Diana też. Oni już nie wrócą.  
Mam ochotę popełnić samobójstwo-wprawić w furię Kapitol i połączyć się z bratem, rodzicami, przyjaciółką, ale przypominam sobie, że Roy oddał za mnie życie. Nie mogę zmarnować takiej ofiary. No i jestem w ciąży. Popełniając samobójstwo zabiłabym też dziecko.
Nie, nie mogę. Muszę się trzymać. Ale… przecież oni nie żyją!
Ryczę przez kilka godzin, aż w końcu zaczynam głodnieć. Z zaczerwienionymi i opuchniętymi oczami przychodzę do stołu, na którym już czekają iście królewskie potrawy.
Nasycam się i idę do łazienki. Przez przypadek zaczynam cicho nucić pod nosem. Dźwięk mimo to pięknie odbija się od płytek, tworząc niesamowite harmonie i echo.
Nagle orientuję się, że melodia zmienia się w żałobną pieśń, śpiewaną na każdym pogrzebie w naszym dystrykcie. Jest niesamowicie piękna, ale zraziłam się do niej, od kiedy usłyszałam jej wykonanie na pogrzebie taty. To było tak przejmujące, takie piękne, uduchowione, a jednocześnie śpiewane dlatego, że mój ojciec zmarł. Na pogrzebie mamy też brzmiała ta pieśń. Wtedy już do końca ją znienawidziłam.
Wróciłam do pokoju, położyłam się na łóżku i zaczęłam myśleć o przyszłości. No bo co teraz? Teraz pobiorę się z Samem, zamieszkamy w Wiosce Zwycięzców, pół roku po Igrzyskach wyjadę na Tournee Zwycięzców, urodzę dziecko (oby), zostanę mentorką i rok w rok będę patrzyć na umierające dzieciaki do których się przywiązałam. Będę gwiazdą Kapitolińczyków, będę śpiewać, tworzyć muzykę… każdy zwycięzca musi sobie wybrać hobby, które rozwija zamiast obowiązkowej pracy czy nauki w szkole. W moim przypadku wybór jest dość oczywisty.
Idę zjeść kolację. Staję w progu kuchni widząc Shinny siedzącą przy stole.
-Jeśli jutro wszystkie twoje rany znikną, a ty ochłoniesz, odbędzie się ceremonia zwycięstwa-mówi mi Shinny.-Musisz wiedzieć też parę spraw, o których nikt ci nie powiedział, a które są bardzo ważne-patrzę na nią z wyczekiwaniem. Nie wiem, czego się spodziewać.-Lepiej usiądź-robię to. Oczekuję z napięciem na jej słowa.-Matka Sue nie żyje. Zmarła na zawał, gdy twoje zdjęcie pojawiło się na niebie. Oglądała całe Igrzyska. Formalności są już załatwione. Ty zamieszkasz w Wiosce Zwycięzców tylko z Samem, mimo, że Sue także przysługuje ten przywilej, skoro mieszkałaś z nią. Po prostu Sue znalazła męża, który wspierał ją, gdy umierała ze strachu patrząc na twoje zmagania na arenie i śmierć matki, więc zamieszka z nim. To tyle. Pogrzeb Roya odbędzie się dzień po twoim przyjeździe do dystryktu. Ślub Sue jakiś tydzień po, w sobotę. Byłoby cudownie, gdybyś tam zaśpiewała. Pogrzeb matki Sue już się odbył. Sue jakoś szczególnie mocno nie cierpiała.
-A ty byś cierpiała, gdyby zmarła osoba, która chciałaby cię wysłać na Igrzyska, a jeśli się nie zgłosisz, zagłodziłaby cię na śmierć?
Shinny przełknęła ślinę i zmieszała się. Mimo wszystko była dziwnie podniecona i podekscytowana.
-No nie. Ale teraz już idź spać, bo jutro ważny dzień.
Myję się i ubieram piżamę. Wchodzę do łóżka i kładę głowę na poduszce. Otulam się miękką, ciepłą i przyjemnie pachnącą pościelą. Próbuję sobie wyobrazić, że jest dobrze, ale nie jest. Dalej jestem zwyciężczynią Głodowych Igrzysk, moja rodzina dalej nie żyje.
Zamykam powieki. Odpływam do krainy snu. Widzę wszystkich martwych trybutów. Nękają mnie, wyciągają po mnie ręce, dosięgają mnie, tną mnie nożami, strzelają do mnie z łuków, wyrywają mi włosy, nie chcą słyszeć o tym, żeby mnie puścić, nawet mój brat zatapia we mnie swoje zęby, a Diana zawzięcie łamie mi kości siekierą.
Budzę się z wrzaskiem. Przychodzi do mnie jakaś awoksa z chłodnym ręcznikiem i gładzi mnie po włosach. Ściskam jej dłoń.
-Dziękuję-szepczę.
Awoksa uśmiecha się, ale w jej oczach widać łzy.
Po chwili dziewczyna wychodzi. Zostaję sama.

Tej nocy więcej nie udaje mi się zasnąć.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

25.

-Jak ty, kurwa, ten…?-Evanne wydarła się na mnie i spojrzała przeszywającym wzrokiem wyrażającym ogromny ból, wściekłość i smutek prosto w moje oczy. Ból był oczywisty, gdy spadałam na nią, musiałam jej pogruchotać kilka kości… Wściekłość, rozumiem. Ale smutek, żal? Tak bardzo ludzkie uczucia w oczach i sercu Evanne? Dziewczyna chyba była gotowa na śmierć, nawet nie próbowała się uwolnić, a może po prostu nie miała siły?
Prychnęłam pogardliwie, wyciągnęłam zza pasa nóż i powiedziałam:
-Na twoim miejscu dobrałabym elegantsze i ambitniejsze słowa na zakończenie życia, śmierć może będzie wtedy wyglądać bardziej godnie.
-Zamknij się, suko. Odpowiadaj. Jak to możliwe, że żyjesz, choć twoje zdjęcie było widoczne na niebie?
-Najpierw kazałaś mi się zamknąć, a teraz każesz mi odpowiadać na twoje pytanie?-starałam się ją rozwścieczyć, sprawić, by  przed śmiercią była jak najbardziej upokorzona.
Jęknęła przeraźliwym głosem.
-Odpowiadaj, do jasnej cholery!
Chwilę milczałam.
-Normalnie. Kochają mnie, ciebie nie, wszyscy uważają cię za psychopatkę z historią życiową, która nie powali na kolana Kapitolińczyków. Spójrz na mnie i porównaj się do mnie. Twoja uroda i zdolności zabijania to twoja jedyna przewaga, nieprzydatna zresztą. Dziecko, ogarnij się, tu chodzi o show.
Oczy Evanne napełniły się łzami.
-Spierdalaj, dziwko, z tym swoim głosem, intelektem, szybkością i celem. Idź w cholerę.
Przesunęłam nożem po jej policzku zostawiając na nim płynącą leniwie strużkę krwi.
-Czy moje słowa czegoś cię nie nauczyły? Nie? Dalej wyrażasz się jak pierwsza lepsza ulicznica. Dobra, ustalmy jedną rzecz. Im bardziej będziesz przeklinać, tym bardziej będziesz cierpieć.
Twarz Evanne zsiniała.
-Zabij mnie, TERAZ!-wrzasnęła. Krew rozmazała jej się po twarzy, oddychała z coraz większym trudem. W końcu przygważdżałam ją do ziemi.
-Niby dlaczego?-zaczęła odzywać się we mnie chęć zemsty. Nie wiem za co, po prostu od kiedy zobaczyłam tą dziewczynę od razu zapałałam do niej nienawiścią.
Jęknęła.
-Ja pierdolę. Nie staraj się tak, bo i tak będę miała na pewno lepszą śmierć od tego małego skurwiela- twojego brata, i tej zdziry Diany.
Zamarłam.
-Po pierwsze-skąd wiesz jak zginęła Diana? Po drugie-odszczekaj to. Będziesz cierpieć dopóki nie zginiesz.
Evanne zaśmiała się chrapliwym śmiechem.
-Mam znajomości. Chelsea was widziała. Od razu przyleciała powiedzieć, że zostałaś sama. A później zdradziła. Pozostałam sama. Nie wiedziałam, czy sama dam radę cię zabić.
-Miałaś jeszcze Michaela, którego zabiłaś gołymi rękoma. A teraz odszczekaj to, co powiedziałaś.
-Nie.
Wściekłam się. Jak ona śmie mówić tak o ludziach, których kocham?
Muszę sprawić by poczuła mój gniew, zanim umrze.
Wrzeszczy.
Mój nóż kreśli krwawe kształty na jej twarzy, tnę jej złociste loki, teraz przesiąknięte wilgocią i tłuszczem. Teraz nie jest już taka piękna.
-Odszczekaj to! Przeproś!-wrzeszczę.
Kręci głową.
Pastwię się nad nią, rozcinam jej skórę, dźgam nożem wrażliwe miejsca, aż po chwili twarzy Evanne nie da się poznać. Wrzeszczy i krzyczy, ale ja nie odpuszczam.
-Przeproś.
Odmawia. Rozrywam nożem jej kurtkę.
Czuję się jak artysta malujący na płótnie, gdy wycinam misterne wzorki na jej ramionach.
Każdy normalny człowiek by się poddał, ale nie Evanne.
Pewnie chce zostać bohaterką w ostatnich chwilach życia.
Zastanawiam się, co zrobił ze mną Kapitol.
Przed Dożynkami w ogóle nie pomyślałabym, że mogę kogoś zabić, a co dopiero zabić w tak bolesny sposób. Nie jestem normalna. Jestem psychiczna.
Patrzę na swoje ręce zbroczone krwią i przez moment mam ochotę wstać, podać rękę Evanne i popełnić samobójstwo. Ale nie, muszę pomścić brata i Dianę. Ona jest tylko wredną suką, nie szkoda mi jej. Przynajmniej tak sobie wmawiam, ale mam wrażenie, że moje sumienie daje o sobie bardzo znać.
Cholera, nie mogę doprowadzić do tego, żeby było mi żal Evanne.
-Przeproś-dyszę ostatni raz.
-Przepraszam-nie wierzę w to, co mówi ostatkiem sił. Muszę przez parę sekund trawić tą informację, zanim do mnie dotrze.
W jej oczach widzę niemy strach i błaganie.
„Zabij mnie”.
Robię to. Unoszę nóż i zatapiam go w jej serce.

Wygrałam. A dobrzy ludzie nigdy nie wygrywają Głodowych Igrzysk.