Teraz jestem już niemalże dorosłą
siedemnastolatką, jednak na wspomnienie tych zdarzeń zawsze chcę mi się płakać.
Teraz też musiałam ukradkiem ocierać łzy, jednak zebrałam się w sobie i
pracowałam dalej, nie zważając na pocięte, bolące i krwawiące dłonie.
Nagle rozległ się dźwięk dzwonu,
oznaczający koniec pracy.
Zerwałam się na nogi i zebrałam
narzędzia z ziemi. Figurki poustawiałam na pniu, aby Strażnicy Pokoju mogli je
zebrać.
Gdy wracałam do domu narzędzia
wypadły mi z rąk. Przyklękłam, zaczęłam je zbierać i spostrzegłam, że ktoś mi
pomaga.
Był to Sam Evoy. Ten chłopak podoba
mi się od niepamiętnych czasów. Krótkie, jasne włosy, zielone oczy, delikatny zarost, silne ręce-
gdybym miała Go przy sobie nigdy bym nie upadła- złapałby mnie. Pracuje rąbiąc
drewno, na pewno stąd jego mięśnie. Ale przy tym wszystkim jest bardzo
delikatny. Ma głęboki, lekko zachrypnięty głos… i uwodzicielski uśmiech.
-Amy…- chciał przywołać mnie do
rzeczywistości.
Spojrzałam na niego spode łba.
Uśmiechnęłam się lekko. Podał mi rękę i pomógł wstać. Potem wręczył narzędzia.
-Słyszałem wczoraj, jak grasz na
harfie…- zaczął.
-Tak, muzyka to jedna z niewielu
rzeczy, która jeszcze mnie tu trzyma- roześmiałam się.
-Muzyka? Więc nie tylko grasz…
Może śpiewasz?
W odpowiedzi zaśpiewałam Mu starą
pieśń z naszego dystryktu- „Wśród drzew”:
Wśród drzew, na łące,
Mogiła stała.
Młoda dziewczyna
Nad nią płakała.
Łzy opadały
Na stary krzyż.
Po miłości
Nie zostało nic.
Jedynie w sercu
Dziewczyny tej,
Chłopiec powracał
Żywy co dzień.
Całował czule
I dawał kwiat,
Dla niego dziewczyna
Opuściła świat…
Przerażająca piosenka. Powstała
podczas Mrocznych Dni i była powtarzana przez pokolenia.
Umrzeć z miłości… beznadziejna
wizja. Przynajmniej moim zdaniem.
-Amy, to było piękne… Skąd
wzięłaś taką piosenkę?- spytał Sam.
-Nigdy jej nie słyszałeś?-
zdziwiłam się.
Nagle urwałam. Staliśmy w lesie,
a nad naszymi głowami krążyły kosogłosy powtarzające moją pieśń. Słuchaliśmy
oniemiali.
Kosogłosy. Jedna z niewielu
pięknych rzeczy, które zyskaliśmy po Mrocznych Dniach.
Ich przodkowie- głoskułki,
powstały podobnie jak pasożyty- w laboratorium. Głoskułki potrafiły powtarzać
ludzkie głosy- w ten sposób Kapitolińczycy zdobywali informacje o rebeliantach.
Ci jednak, szybko zorientowali się w podstępie i przekazywali głoskułkom fałszywe
informacje. W końcu Kapitol pozostawił je na wolności żeby wymarły. Jednak ich
nadzieje nie spełniły się- głoskułki skrzyżowały się z samicami kosów, tworząc
zupełnie nowy gatunek-kosogłosy. Nie
potrafiły one jednak powtarzać ludzkiej mowy- powtarzały tylko śpiewy, melodie.
Tak jak teraz.
Stworzył się taki miły,
tajemniczy nastrój, czułam się bezpieczna.
No, prawie bezpieczna. W Panem nie
można czuć się bezpiecznie.
Zwłaszcza, że za trzy tygodnie
Dożynki.
Na myśl o dożynkach przeszedł
mnie dreszcz. Zatrzęsłam się. Sam objął mnie swoim silnym ramieniem. Czułam
jego ciepło. Spojrzał mi w oczy.
-Wszystko dobrze?-spytał.
-Tak-skłamałam.
W rzeczywistości w tym momencie
odczuwałam paniczny strach przed tym, co będzie.
Nie bałam się o siebie, choć
oczywiście jednak wolałabym żyć.
Bałam się o Roy’a, który w tym
roku miał brać udział w dożynkach po raz pierwszy.
„Niech te Głodowe Igrzyska będą
dla nas szczęśliwe…”-pomyślałam-„I niech los zawsze nam sprzyja.”
To co los uczynił później trudno
nazwać czym innym, niż jego ironią.