niedziela, 24 lutego 2013

3.


Teraz jestem już niemalże dorosłą siedemnastolatką, jednak na wspomnienie tych zdarzeń zawsze chcę mi się płakać. Teraz też musiałam ukradkiem ocierać łzy, jednak zebrałam się w sobie i pracowałam dalej, nie zważając na pocięte, bolące i krwawiące dłonie.
Nagle rozległ się dźwięk dzwonu, oznaczający koniec pracy.
Zerwałam się na nogi i zebrałam narzędzia z ziemi. Figurki poustawiałam na pniu, aby Strażnicy Pokoju mogli je zebrać.
Gdy wracałam do domu narzędzia wypadły mi z rąk. Przyklękłam, zaczęłam je zbierać i spostrzegłam, że ktoś mi pomaga.
Był to Sam Evoy. Ten chłopak podoba mi się od niepamiętnych czasów. Krótkie, jasne włosy,  zielone oczy, delikatny zarost, silne ręce- gdybym miała Go przy sobie nigdy bym nie upadła- złapałby mnie. Pracuje rąbiąc drewno, na pewno stąd jego mięśnie. Ale przy tym wszystkim jest bardzo delikatny. Ma głęboki, lekko zachrypnięty głos… i uwodzicielski uśmiech.
-Amy…- chciał przywołać mnie do rzeczywistości.
Spojrzałam na niego spode łba. Uśmiechnęłam się lekko. Podał mi rękę i pomógł wstać. Potem wręczył narzędzia.
-Słyszałem wczoraj, jak grasz na harfie…- zaczął.
-Tak, muzyka to jedna z niewielu rzeczy, która jeszcze mnie tu trzyma- roześmiałam się.
-Muzyka? Więc nie tylko grasz… Może śpiewasz?
W odpowiedzi zaśpiewałam Mu starą pieśń z naszego dystryktu- „Wśród drzew”:
Wśród drzew, na łące,
Mogiła stała.
Młoda dziewczyna
Nad nią płakała.
Łzy opadały
Na stary krzyż.
Po miłości
Nie zostało nic.

Jedynie w sercu
Dziewczyny tej,
Chłopiec powracał
 Żywy co dzień.
Całował czule
I dawał kwiat,
Dla niego dziewczyna
Opuściła świat…
Przerażająca piosenka. Powstała podczas Mrocznych Dni i była powtarzana przez pokolenia.
Umrzeć z miłości… beznadziejna wizja. Przynajmniej moim zdaniem.
-Amy, to było piękne… Skąd wzięłaś taką piosenkę?- spytał Sam.
-Nigdy jej nie słyszałeś?- zdziwiłam się.
Nagle urwałam. Staliśmy w lesie, a nad naszymi głowami krążyły kosogłosy powtarzające moją pieśń. Słuchaliśmy oniemiali.
Kosogłosy. Jedna z niewielu pięknych rzeczy, które zyskaliśmy po Mrocznych Dniach.
Ich przodkowie- głoskułki, powstały podobnie jak pasożyty- w laboratorium. Głoskułki potrafiły powtarzać ludzkie głosy- w ten sposób Kapitolińczycy zdobywali informacje o rebeliantach. Ci jednak, szybko zorientowali się w podstępie i przekazywali głoskułkom fałszywe informacje. W końcu Kapitol pozostawił je na wolności żeby wymarły. Jednak ich nadzieje nie spełniły się- głoskułki skrzyżowały się z samicami kosów, tworząc zupełnie nowy gatunek-kosogłosy.  Nie potrafiły one jednak powtarzać ludzkiej mowy- powtarzały tylko śpiewy, melodie.
Tak jak teraz.
Stworzył się taki miły, tajemniczy nastrój, czułam się bezpieczna.
No, prawie bezpieczna. W Panem nie można czuć się bezpiecznie.
Zwłaszcza, że za trzy tygodnie Dożynki.
Na myśl o dożynkach przeszedł mnie dreszcz. Zatrzęsłam się. Sam objął mnie swoim silnym ramieniem. Czułam jego ciepło. Spojrzał mi w oczy.
-Wszystko dobrze?-spytał.
-Tak-skłamałam.
W rzeczywistości w tym momencie odczuwałam paniczny strach przed tym, co będzie.
Nie bałam się o siebie, choć oczywiście jednak wolałabym żyć.
Bałam się o Roy’a, który w tym roku miał brać udział w dożynkach po raz pierwszy.
„Niech te Głodowe Igrzyska będą dla nas szczęśliwe…”-pomyślałam-„I niech los zawsze nam sprzyja.”
To co los uczynił później trudno nazwać czym innym, niż jego ironią.

czwartek, 21 lutego 2013

2.


-Uciekaj!- usłyszałam. Zerwałam się gwałtownie z łóżka. Zawołałam mojego sześcioletniego brata Roy’a i mamę. Roy przybiegł od razu, lecz mama chyba jeszcze spała. Wyprowadziłam brata na dwór i zostawiłam pod opieką Sue.
Wbiegłam szybko do pokoju mamy i chciałam ją obudzić. Nagle serce mi stanęło. Jej oczy były tępo wpatrzone w sufit. Nie oddychała. Jej serce nie biło.
Miałam ochotę rozwalić na strzępy wszystko dookoła. Wrzeszczałam. Płakałam. Z budynku wyprowadzili mnie Strażnicy Pokoju.
Burmistrz wyjątkowo zgodził się, abyśmy wraz z Roy’em zamieszkali z Sue i jej mamą, która usilnie o to prosiła. Mieliśmy wyjątkowe szczęście. Zwykle sieroty trafiają do domu komunalnego.  Głód, ciężka praca, brak miłości. Nie chciałabym tego doświadczyć.
Przez następne kilka dni tylko płakałam i starałam się nie psuć dekoracji, które robiłam na zamówienie Kapitolińczyków. Każdego dnia dostawałam spis rzeczy, jakie mam wykonać. Byłam przytłoczona pracami.
Roy był jeszcze za młody, żeby zrozumieć jak okrutna jest śmierć. Nie miałam oparcia w nikim oprócz Sue i jej mamy.
Piątego dnia po śmierci mamy odbył się pogrzeb. Nie chcę wspominać tego zdarzenia. Było zbyt trudne dla mojej psychiki. Drugi pogrzeb rodzica w moim życiu…
Po pogrzebie do naszego nowego domu przyniesiono rzeczy, które ocalały. Zdziwiłam się, że było ich tak dużo.
Spojrzałam na pudła. Było ich siedem, jedno znacznie przewyższające wielkością inne.
W pierwszym były ubrania moje, w drugim Roy’a, w trzecim mamy, w czwartym drobne przedmioty użytku codziennego, w piątym żywność, która ocalała. Dopiero szóste faktycznie przyciągnęło moją uwagę. W najmniejszym z pudełek ulokowana była stara pozytywka. Nakręciłam ją. Usłyszałam piękną melodię.
Oczy zaszły mi łzami. Wiedziałam, co jest w największym pudle.
Harfa mamy. To na niej grywała tą melodię.  Obiecała, że kiedyś mnie nauczy. Nie zdążyła.
Lecz dalej była w moim sercu i wiedziałam jak grać; wprawiłam w osłupienie Sue stojącą obok. Z wrażenia stłukła talerz, który trzymała w dłoniach.
Nie pamiętam, czy dostałam karę za ten talerz.
Pamiętam tylko, że od tego czasu, codziennie wieczorem gram na harfie.
Zawsze tą samą melodię.




Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam za to, że wszystkie moje bohaterki muszą grać na harfie, ale nie umiem się powstrzymać :P Mam nadzieję, że blog się podoba :)

wtorek, 19 lutego 2013

1.



Pamiętam to wydarzenie bardzo dobrze. Wszystkie dzieciaki w Siódmym Dystrykcie na wiosnę, w roku, kiedy kończą jedenaste urodziny przechodzą test, cholernie ciężki. Wybiera on nam pracę na całe życie.
Pamiętam, że wcześnie rano poszłam do lasu. Wszyscy zebraliśmy się na polanie, na której miał się odbyć test. W końcu pierwsza osoba rozpoczęła. Parę godzin później przyszedł czas na mnie.
Oczy zaszły mi łzami. Kolana zaczęły się trząść. Ręce odmawiały posłuszeństwa. Podeszłam do pierwszego stanowiska.
Od razu, gdy wzięłam piłę do ręki, wiedziałam, że to nie to. Była okropnie ciężka i nie umiałam nawet jej podnieść, a co dopiero posłużyć się nią.
Gdy usłyszałam polecenie Strażnika Pokoju przemieściłam się do drugiego stanowiska. Rąbanie drewna poszło mi jeszcze gorzej niż piłowanie. W ten sam sposób zaliczyłam jeszcze pięć stanowisk i pozbawiona wszelkiej nadziei na dalszy byt naszej rodziny podeszłam do ostatniego.
Widok drobnego nożyka i kawałka drewna rozweselił mnie nieco. Kapitolińczycy uwielbiają niedorzeczne drewniane dekoracje, przy takiej posadzie mnóstwo się zarabia. Może tu jest nadzieja? –myślałam wtedy. Spojrzałam niepewnie na wzór zamieszczony nad stanowiskiem. Trzeba było wykonać figurkę, przedstawiającą zeszłorocznego zwycięzcę Głodowych Igrzysk- Scotta Green’a z Dwójki. Od razu zabrałam się do pracy.
Po blisko godzinie mozolnego dłubania w kawałku drewna wiedziałam, że już mam tą robotę. Figurka była idealna.
Strażnik Pokoju pogratulował mi i zapowiedział, że codziennie, prócz sobót i niedziel mam pracować w lesie od wschodu słońca do zmierzchu. Westchnęłam, ale ucieszyłam się, że mam chociaż dobrą pracę.
Wracając do domu wpadłam na płaczącą dziewczynę, która była mniej więcej w moim wieku.
-Dlaczego płaczesz?- spytałam.
-Mój ojciec nie żyje. Wszyscy przyjaciele mnie opuścili. Będę pasożytnikiem…
Moje oczy rozszerzyły się ze strachu, przełknęłam ślinę. Pasożytnik. Najgorsze słowo, jakie istnieje w Siódemce. No, może nie licząc słowa „trybut” które automatycznie oznacza „trup”.
Podczas Mrocznych Dni, gdy dystrykty zjednoczyły się przeciwko Kapitolowi upadł Trzynasty Dystrykt. Reszta poddała się Kapitolowi. Na pamiątkę tego wydarzenia utworzono Głodowe Igrzyska- co roku każdy dystrykt losuje dwóch trybutów, chłopca i dziewczynę, którzy stoczą walkę na śmierć i życie na arenie w Kapitolu. Zwycięzca i jego dystrykt opływają w dostatki.
W całej historii Głodowych Igrzysk nigdy nie zwyciężył trybut z Siódemki. Nigdy.
Jednak oprócz Głodowych Igrzysk władza pozostawiła dystryktom coś jeszcze.
Podczas wojny w laboratoriach Kapitolu powstawały coraz to inne gatunki zwierząt. Były wykorzystywane przeciwko powstańcom. Zmiechy. Zmieszańce. Tak je nazywamy.
W Siódemce władze chciały głównie zniszczyć lasy. Nasłały więc na nasz dystrykt plagi pasożytów niszczących drzewa. Nie opanowały ich jednak. Zaczęły się rozprzestrzeniać. Do dziś pozostały niedobitki. To właśnie nimi (a konkretnie chronieniem drzew przed nimi) zajmują się pasożytnicy. Praca jest bardzo niebezpieczna, ponieważ pasożyty są groźne również dla ludzi. Za tą pracę dostaje się też najmniej pieniędzy. Nikt nie chce być pasożytnikiem. Są nimi osoby, które nie nadają się do żadnej funkcji, którą przechodziły podczas sprawdzianu, więc przyznam szczerze, że było mi do tego blisko.
-Mój ojciec też zmarł.- odpowiedziałam jej. –Skoro przyjaciele oddalili się od Ciebie w tej sytuacji, to znaczy, że nie byli prawdziwi. A  bycie pasożytnikiem wcale nie jest takie złe…
Uśmiechnęła się lekko.
-Sue.-  wyciągnęła do mnie rękę.
-Amy.- uścisnęłam ją.
Potem poszłyśmy do domu. Jak się okazało, Sue nie mieszkała daleko.
„Mam przyjaciółkę”- taka myśl tkwiła w mojej głowie, gdy zasypiałam.
Obudził mnie głośny krzyk. Krzyk Sue.
Wokół siebie widziałam płomienie.