sobota, 30 marca 2013

9.


Od czasu, gdy dojechaliśmy, leżałam na stole w Centrum Odnowy i poddawałam się kolejnym zabiegom. Ci ludzie… ich akcenty, stroje, wygląd… To zupełnie nie pasowało do świata, jaki wcześniej znałam. Wstydziłam się przed nimi wszystkiego-swojego ciała, wyglądu… A jednak nie miałam nic do gadania.
Wyrwano mi każdy niechciany włosek, wyregulowano mi brwi, umyto mnie dokładnie… Czułam się jak potrawa, przyprawiana i przygotowywana, aby podać ją Organizatorom Igrzysk. Całe ciało bolało mnie, szczypało, piekło, swędziało, lecz walczyłam, aby ani jedna łza nie wyciekła spod moich powiek, aby ani jedno westchnienie bólu nie wydarło się z mej krtani. Nie chciałam ukazać tym marionetkom ludzi swojej słabości.
Teraz kilka osób smarowało moje ciało jakąś dziwną pianką, a jedna z kapitolińskich kosmetyczek myła mi włosy specjalnym płynem.
Potem, wymyta i wysuszona usiadłam, a ekipa zajęła się moimi paznokciami.
Gdy stwierdzili, że jako tako się prezentuję, ubrałam szybko bieliznę, nie chcąc stanąć przed stylistą zupełnie naga.
Siedziałam tak bezradnie, aż wreszcie mój stylista nadszedł. Znałam go z transmisji kilku poprzednich Igrzysk. Był to dosyć młody mężczyzna bardzo podobny z wyglądu do Sama, choć jak wszyscy w Kapitolu, miał wyraźny makijaż i dziwne ubrania. Poczułam ukłucie w sercu. Bardzo mi brakowało chłopaka, przez którego te Igrzyska będą dla mnie jeszcze gorsze.
-Witaj-przerwał ciszę stylista.-Jestem Paul i sprawię, że na Ceremonii Otwarcia Igrzysk będziesz prezentowała się piękniej od wszystkich. Jesteś jedną z ładniejszych tegorocznych trybutek, masz szansę się wybić jeszcze przed areną. A to jest najważniejsze. Zdobyć sponsorów.
Kiwnęłam głową i przełknęłam ślinę.
-Mam dla ciebie strój, który pokaże jaka jesteś piękna, a jednocześnie odzwierciedli charakter twojego dystryktu.
Westchnęłam.
-Chyba nie zrobi pan ze mnie drzewa?
Zaśmiał się.
-Nie tym razem.
Zdziwiło mnie to lekko.
Paul wyszedł na chwilę i wrócił z kreacją przykrytą czarnym materiałem.
-Uwaga…-chwycił materiał.-Oto twój strój na Paradę Trybutów.
Rozszerzyłam oczy. Zobaczyłam tak piękną sukienkę, o jakiej nawet nie marzyłam.
Była cała wykonana z lekko prześwitującego, pastelowo zielonego muślinu, zmieniającego odcienie w stosunku do światła. Opadała delikatnymi smugami na podłogę. Każdy jej ruch wyglądał tak, jakby była liśćmi poruszanymi przez wiatr. Bałam się jej dotknąć, taka była śliczna…
-Widzę, że ci się podoba-Paul nie krył samozadowolenia.
Kiwnęłam głową.
-No to chodź-nałożył na mnie sukienkę i delikatnie zapiął zamek. 
Spojrzałam w lustro. Patrzyła na mnie z niego nieprawdopodobnie piękna dziewczyna o hipnotyzująco zielonych oczach, wyglądająca jak leśna nimfa. Jej usta, czerwone niczym poziomki, rozchyliły się w lekkim uśmiechu.
-Boże…-nie mogłam uwierzyć własnym oczom.-To chyba nie ja…
-Widzisz… Dobry stylista potrafi czynić cuda.
Stałam dalej jak wryta nie zważając na komentarze Paula.
-Hola, hola, Panienko. A włosy i makijaż? Wtedy dopiero zdębiejesz.
Mruczał coś pod nosem:
-Zieleń, liście, Bogini Lasu, żadnej biżuterii, rzymskie sandały…-udało mi się wychwycić strzępki zdań. Podobała mi się ta wizja, zupełnie odmienna od wszystkich innych, ostrych, z przesadzonymi kapitolińskim akcentami. Według mnie, skromność i prostota były piękne.
Zawołał Ekipę Przygotowawczą, która zrobiła mi loki. Na głowę założono mi wieniec z liści, a na nogi brązowe sandały z rzemyków.
-Pięknie!-stwierdzili wszyscy jednogłośnie, gdy dzieło zostało ukończone. Musiałam przyznać im rację. Mimo, że nie lubiłam Kapitolińczyków, to jednak odwalili kawał dobrej roboty. Nigdy w życiu nie byłam ładna, a zwłaszcza aż tak ładna.
Obróciłam się jeszcze raz w miejscu, a światło czyniło cuda z moją sukienką. Poczułam się, jakbym rzeczywiście mogła być Boginią Lasu, jakbym jego cząstkę miała w sobie.
Zeszłam na dolny poziom budynku, gdzie czekał na mnie brat.
Strój Roy’a utrzymany był w podobnej konwencji. Ubrany był w zieloną tunikę, na nogach także miał sandały, a na głowie wieniec.
-Świetnie wyglądasz, braciszku-powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Ty lepiej… Gdyby Sam cię teraz widział…-przewrócił oczami i z dłonią na czole udał, że mdleje. Roześmiałam się, ale mimo to poczułam ból.
-Pewnie będzie oglądał paradę w domu, w dystrykcie. Tam może spokojnie mdleć-z lekkim smutkiem odruchowo dotknęłam brzucha. Roy speszony odwrócił wzrok.
Ciszę przerwało polecenie naszych stylistów, abyśmy wsiedli na rydwan. W życiu nie widziałam tak pięknego pojazdu. Był prawie cały złoty, a zaprzężone były do niego dwa białe rumaki.
-Powodzenia-Paul uśmiechnął się do mnie.
-Nie, dziękuję-odparłam tak, jak uczono mnie w domu, aby nie zapeszyć.
Rydwan ruszył. Ogromna brama otworzyła się. Rozległa się nieprawdopodobnie głośna muzyka inaugurująca Igrzyska. Okrążyliśmy rynek. Byłam oszołomiona przez tłum, jego krzyki, jego natężenie... niektórzy skandowali imiona trybutów, usłyszałam także moje. Zaczęłam uśmiechać się sztucznie i machać do tłumu, choć w środku czułam rozpacz. 
Potem rydwan zatrzymał się w określonym miejscu, pozostałe też przybyły i nastała cisza. Prezydent Coriolanus Snow, czterdziestolatek o przerażających, wężowych oczach, zaczął przemówienie.
-Witamy was, Trybuci! Jesteście tu, aby przynieść chlubę i chwałę swoim dystryktom, aby pokazać waszą odwagę i aby stawić czoła przeciwnościom. Więc życzę wam szczęśliwych Głodowych Igrzysk. I niech los zawsze wam sprzyja.
I niech los zawsze wam sprzyja.
Dobry żart, Panie Prezydencie.
 __________________
Myślę, że rozdział lepszy od poprzednich, jeśli są jakieś nieścisłości w związku z książką to piszcie :P
I w ogóle piszcie, bo nie ma jeszcze ani jednego komentarza :(

sobota, 23 marca 2013

8.


-Roy, posłuchaj mnie!-od jakiejś godziny usiłowałam dostać się do przedziału brata w pociągu. Łomotałam z całej siły w drzwi.-Musisz mnie wysłuchać, tylko wtedy zrozumiesz dlaczego to zrobiłam!
Drzwi odsunęły się. Roy trochę złagodniał widząc moją zapłakaną twarz.
-Właź-powiedział oschłym tonem.
Usiedliśmy obok siebie na łóżku.
-To zabolało-powiedział mój brat.- Jeśli nie zgłosiłabyś się, to miałbym szansę po wygranej wrócić do domu i zastać tam ciebie. Szczęśliwą, że przeżyłem. Teraz nawet, jeśli któreś z nas wróci do domu, to bez tego drugiego. Albo po prostu oboje umrzemy. Nie rozumiem, dlaczego to zrobiłaś, przecież Lilly nie była dla ciebie nikim ważnym.
Odetchnęłam.
-Lilly nie. Ale Sue tak.
Roy wzruszył ramionami.
-A co do tego wszystkiego niby miałaby mieć Sue?
-Pamiętasz, kiedy przy obiedzie mama Sue powiedziała, że Sue musi zgłosić się na ochotnika? Zmieniła zamiar tylko dlatego, że to ja poszłam do niej i powiedziałam, żeby pozwoliła mi zastąpić Sue. Pamiętasz, że Sue nam kiedyś uratowała życie? Chciałam się jej odpłacić tym samym.
Nareszcie Roy mnie zrozumiał. Przytulił mnie i przez łzy wyszeptał:
-Przepraszam.
Te słowa rozlały się jak balsam po moim sercu. Stwierdziłam, że skoro powiedziałam już część prawdy, to powinnam być szczera całkowicie.
-Roy…-zaczęłam.-Obiecaj, że to, co zaraz usłyszysz, zachowasz tylko dla siebie. Że nie powiesz tego nikomu.
Przytaknął. Westchnęłam.
-Jestem w ciąży. Tak mi się wydaje.
Popatrzył na mnie okrągłymi ze zdumienia oczyma.
-Ale… jak to możliwe?
Zarumieniłam się.
-No wiesz… jak chłopak i dziewczyna ten…-wykonałam jakieś dziwne ruchy rękami.
Roy zgromił mnie wściekłym, choć lekko rozbawionym spojrzeniem.
-Wiem na czym to polega! Ale kiedy ty… I w ogóle z kim?
Zdałam sobie sprawę, że Roy nie jest już dzieckiem i, że palnęłam głupotę.
Zarumieniłam się.
-No… znasz Sama Evoya?
-Tak-powiedział, wyraźnie rozbawiony.
Wypuściłam powietrze.
-My… ten… kiedy zdecydowałam, że pójdę na Igrzyska.
Pokręcił głową.
-Zrobiłaś głupotę. Pod wpływem strachu zrobiłaś rzecz katastrofalną w skutkach…-tu wskazał na mój brzuch. Mówił całkiem poważnie, bez tej nuty rozbawienia w głosie.
-Też tak uważam-powiedziałam, nie wierząc, że mając dwanaście lat, Roy miał więcej zdrowego rozsądku, niż ja.
Podrapał się po głowie, zamyślony.
-Jeśli zginiesz, to nikt się o tym nie dowie, ale jeśli nie, to po prostu powinnaś wziąć ślub z Samem. Takie jest moje zdanie-powiedział.
Kiwnęłam głową.
Na kolację poszliśmy w zgodzie. Nigdy nie jadłam takich pysznych rzeczy, jak kapitolińskie specjały, jednak zaraz, gdy skończyłam, pobiegłam do toalety i zwróciłam wszystko, co zjadłam, choć byłam pewna, że to nie wina mojego żołądka.
Roy, który wiedział o co chodzi, przyniósł mi mokry ręcznik. Przyłożyłam go do czoła. Głowa pękała mi z bólu.
-Wszystko dobrze, kochana?-zza drzwi odezwał się przesycony słodyczą głos Shinny Richards.
-Tak, po prostu jeszcze nigdy nie jadłam tylu pyszności, ile teraz-skłamałam.
Po chwili usłyszałam oddalające się kroki.
Roy poklepał mnie po ramieniu i wyszedł.  Zostałam sama. Zaczęłam płakać. Po godzinie, umyta w lodowatej wodzie, położyłam się do łóżka z nadzieją, że uda mi się zasnąć. 
Nadzieja matką głupich.
_____________________________________
Ugh... zdupiłam tego bloga x.x Ale myślę, że część, kiedy będą szkolenia, prezentacje itp., no i oczywiście same Igrzyska, spodoba się Wam bardziej...
PS: Nie wiedziałam, której mapce wierzyć, więc załóżmy, że pociąg z Siódemki do Kapitolu powinien dotrzeć w godzinach porannych XD


sobota, 16 marca 2013

7.


Roy wszedł na scenę.
Nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem. Między nami wyrósł niewidzialny mur.
Shinny Richards trajkotała o tym, jak to cudownie, że brat i siostra trafią razem na arenę i o różnych innych sprawach, które mnie w ogóle nie interesowały.
Nagle zostałam brutalnie szarpnięta za ramię. Dwóch Strażników Pokoju prowadziło mnie do Pałacu Sprawiedliwości. Otwarli jakieś drzwi i wepchnęli mnie do pustej sali.
Ukryłam twarz w dłoniach. Zaczęłam płakać. Po chwili drzwi otworzyły się. W moje ramiona rzuciła się Sue.
-Dlaczego to zrobiłaś?! Pogięło cię do reszty?!-wrzeszczała na mnie.
Przełknęłam ślinę.
-Zrobiłam to, żeby uratować ci życie. Taki był warunek twojej matki. Jeśli ty się nie zgłosisz, to ja muszę.
Rozszerzyła oczy.
-Nienawidzę jej!
-Spokojnie. Już po wszystkim.
Zaczęła szlochać.
-Obiecaj mi jedno-powiedziała. Wygrasz.
-Wygram-potwierdziłam.
Kiwnęła głową.
-Idę. I niech los ci sprzyja-wykrztusiła przez łzy i odeszła.
Ledwo drzwi zamknęły się, otworzyły się ponownie.
Wszedł Sam.
-Amy, przepraszam. Jestem totalnym kretynem.
-Masz rację.
Łzy napłynęły mu do oczu.
-Wybacz mi.
-Wybaczę, ale musisz o czymś wiedzieć.
Przeraził się.
-Czy ty…
-Tak. Jestem w ciąży-przerwałam mu-Nie jestem absolutnie pewna, ale wszystko na to wskazuje.
-Przepraszam. Skrzywdziłem cię.
-A ja się na to zgodziłam.
Westchnął.
-Teraz i tak to już nie ma znaczenia. Tak czy siak umrę-powiedziałam łamiącym się głosem.
-Proszę, nie mów tak. I wygraj.
Pocałował mnie i wyszedł ze łzami spływającymi po policzkach.
Nienawidziłam go, a jednocześnie kochałam. Miałam ochotę go zabić, a jednocześnie byłabym w stanie rzucić się za nim w ogień.
Poczułam się bezradna.
Wizyta Sama była ostatnią wizytą.
Nie zdziwiłam się, nie spodziewałam się, że matka Sue przyjdzie się pożegnać. Jak ja w tym momencie nienawidziłam tej kobiety…
Po chwili zostałam brutalnie wyciągnięta z sali i wepchnięta do samochodu. Na siedzeniu obok siedział Roy, widać było, że płakał.
Nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Czułam ogromny kamień w sercu.
Nie chciałam rozmawiać z nim teraz, przy Shinny i szoferze. Zamierzałam poczekać, aż znajdziemy się sami w pociągu, lecz przy najbliższej okazji, gdy tylko otworzyłam usta, żeby zacząć, wypowiedział słowa:
-Amy, czy do ciebie nie dociera, że cię nienawidzę?
Te słowa sprawiły, że poczułam ból dotkliwszy, nawet niż gdyby pchnął mnie nożem.

środa, 13 marca 2013

6.


W takiej ponurej atmosferze nastał wreszcie dzień Dożynek.
Rano poszłam pobiegać po lesie, żeby przygotować się psychicznie na to, co ma nastąpić. Chciałam całkowicie oczyścić umysł.
Nie udało mi się.
Cały czas prześladowały mnie koszmarne wizje.
Ja zamordowana.
Ja zjedzona przez jakiegoś trybuta.
Ale od jakiegoś czasu miałam też inne zmartwienie.
Ja w ciąży.
Tak myślę.
Okres całkowicie mi zniknął, choć powinnam mieć go od kilku dni, robiłam się coraz bledsza, wciąż było mi niedobrze… Gdyby choć Sam był przy mnie…
Ale nie było go. Pozostałam sama ze swoimi problemami, o których bałam się powiedzieć nawet Sue. Nie wiem, czy pochwaliłaby mój wybór i to, co zrobiłam.
Bałam się.
Bałam się, że ktoś się dowie.
Bałam się, że Sam już nigdy się do mnie nie odezwie.
Bałam się Igrzysk.
Bałam się właściwie wszystkiego.
Wróciłam do domu.
Umyłam się w strumieniu i założyłam sukienkę w kolorze morskiego błękitu w białe kwiaty, która należała kiedyś do mamy. Uczesałam włosy i założyłam buty.
Wkrótce zawyły syreny.
Chwyciłam jedną ręką Sue, a drugą Roy’a. Poszliśmy na plac.
Najpierw rejestracja. Potem odejście do wyznaczonego obszaru. Te same czynności.
Lecz tym razem sto razy większy strach.
Stanęłam w przydzielonym mi obszarze. Skinęłam uprzejmie głową do kilku dziewczyn w moim wieku. Były przerażone.
Nie dziwiłam im się, ale wiedziałam, że nic im nie będzie. Że zginę za nie. Trudno mi było ich żałować w tym momencie.
Na scenę dziarskim krokiem weszła Shinny Richards-opiekunka trybutów naszego dystryktu. Odkaszlnęła i zaczęła przemowę. Po chwili na ekranie wyświetlił się jakiś film. Nic do mnie nie docierało. Byłam sparaliżowana strachem.
I w końcu Shinny podeszła do jednej ze szklanych kul, do której były wrzucone karteczki ze starannie napisanymi imionami i nazwiskami dziewcząt z naszego dystryktu w wieku od dwunastu do osiemnastu lat.
Modliłam się, żeby mnie nie wylosowała. Mój plan spaliłby się na panewce, a Sue i tak pewnie zgłosiłaby się na trybuta.
Shinny sięgnęła po jedną z karteczek.
Rozwinęła ją i przeczytała:
-Lillianne Tyler.
Dziewczynka stojąca wśród dwunastolatek drgnęła niespokojnie.
-Zapraszam, kochana-głos Shinny Richards potoczył się echem po placu.
Lillianne zrobiła pierwszy drobny kroczek.
-Nie!-usłyszałam własny krzyk.
Shinny Richards popatrzyła na mnie zdziwiona.
-A dlaczegóż to?-spytała.
-Bo zgłaszam się na trybuta.
Tłum zamarł. Atmosfera zgęstniała. Czułam na sobie spojrzenia pełne wyrzutu. Sue rozpłakała się, Roy patrzył na mnie z nienawiścią i… Sam ocierał oczy.
Nie byłam pierwszą ochotniczką z Siódemki. Nie wystawialiśmy na Igrzyska zawodowców, ale wiele osób zgłaszało się za rodzinę, czasem nawet z własnej woli.
Ale nie było to częste.
Weszłam powolnym krokiem na scenę.
Shinny Richards przystawiła mi mikrofon do ust.
-Jak się nazywasz?-zapytała.
-Amy McClove.
-Ile masz lat?
-Siedemnaście.
Skinęła głową.
-Gratulacje dla ochotniczki.
Rozległy się ciche brawa. Najgłośniej klaskała matka Sue.
-A teraz czas na chłopców-zakończyła aplauz Shinny.
Wszyscy milczeli. W powietrzu dało się wyczuć nieprawdopodobne napięcie.
Shinny sięgnęła po karteczkę.
Rozwinęła ją. Miałam pustkę w głowie. Nazwisko brzmiało:
-Roy McClove.

niedziela, 10 marca 2013

5.


Uwaga, rozdział zawiera treści erotyczne. Sami zdecydujcie, czy chcecie czytać, ale z góry ostrzegam, że jestem beznadziejna xD. Po prostu nie potrafię pisać takich rzeczy...

Kobieta najpierw roześmiała się w głos, a później jej wargi wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu.
-Ty? A co ja z tego niby będę miała?!-zakpiła. Spodziewałam się tego pytania, więc miałam przygotowane argumenty.
-Postaram się wygrać. I wygram. Wszyscy poznają historię biednych dwóch sierot, które przygarnęła cudowna, litościwa kobieta, a jedno z tych dzieci zgłasza się na Igrzyska, żeby przynieść chwałę dystryktowi i podziękować… macosze-to słowo z trudem przeszło mi przez gardło-Kapitol zachwyci się pani dobrocią, tłumy będą szalały. I myślę, że na mnie zależy pani jeszcze mniej niż na córce. Z tego ma pani o wiele więcej korzyści.
Kobieta wpatrywała się we mnie z otwartymi ustami. Wiedziałam, że użyłam trafnych argumentów.
-No dobra. Niech ci będzie. Ale zasady te same-nie zgłosisz się-głodówka. Myślę, że jeśli zabraknie Ci odwagi, twój brat też będzie musiał głodować.
Skinęłam głową.
-Ale Sue o niczym nie wie. Jutro, w obecności mojej i Roy’a powie jej pani, że nie musi się zgłaszać. O tym, że to ja będę trybutem nie może wiedzieć. Jasne?-powiedziałam z naciskiem.
Przytaknęła.
-A teraz idź już spać i nie zawracaj mi głowy.
Poszłam do pokoju rozdzierana między dwoma uczuciami-bezgranicznym strachem i bezdenną radością, że ocalę życie Sue.
Tej nocy nie spałam-tylko wpatrywałam się tępo w sufit.
Bałam się zasypiać.
Rano zeszłam na śniadanie zmęczona i pozbawiona jakichkolwiek chęci do życia. Nie tknęłam nawet owsianki.
Poszłam umyć się do strumienia. Z wody spoglądała dziewczyna, która miała trupiobladą twarz, ogromne cienie pod oczami i rozczochrane włosy.
Była przerażająca.
Była moim odbiciem.
To czyniło, że była dla mnie jeszcze straszniejsza.
Obmyłam powoli twarz i całe ciało. Narzuciłam na siebie brązową, podniszczoną sukienkę.
Wróciłam do domu.
Usiadłam przy harfie. Próbowałam coś zagrać, ale moje palce wyginały się pod dziwnym kątem, nie umiałam prawidłowo szarpać strun, moje ręce się trzęsły.
„Nic z tego nie będzie”-pomyślałam i poszłam do pokoju.
Sue siedziała na swoim łóżku. Odwróciła się. Wyglądała, jakby płakała, czemu zresztą się nie dziwię.
-Koszmarnie wyglądasz-stwierdziła.
-Martwię się o ciebie.
Odwróciła wzrok.
Prawie niesłyszalnie wyszeptała:
-Będzie dobrze.
Bardzo bym chciała w to wierzyć.
Usiadłam koło niej i objęłam ją ramieniem.
Siedziałyśmy tak długo, może ze dwie, trzy godziny, aż z dołu dobiegło wołanie:
-Obiad!
Zeszłyśmy po schodach.
Na stole podany był parujący gulasz, ten sam, co wczoraj. Skrzywiłam się. Już dawno stał się najbardziej znienawidzoną przeze mnie potrawą, a wspomnienia z wczoraj jeszcze dopełniły całości.
Matka Sue zastukała widelcem w stary, wyszczerbiony kubek.
-Sue, przemyślałam sprawę…-zaczęła tak jak wczoraj-i myślę, że bardzo głupio się zachowałam. Nie powinnaś zgłaszać się na trybuta. Naprawdę cię kocham i nie chcę cię stracić. Nie wiem, co wczoraj mną kierowało, ale zapomnij o tym.
Atmosfera przy stole zmieniła się z bardzo napiętej na radosną.
Uczestniczyłam w ogólnej wrzawie, choć w środku czułam paraliżujący strach.
Byłam nieprawdopodobnie szczęśliwa, ze względu na Sue, ale jednocześnie się bałam.
Po obiedzie odstawiłam naczynia i pobiegłam do lasu.
Miałam nadzieję, że spotkam Sama.
Nie pomyliłam się.
Czekał przy pierwszym rozwidleniu ścieżek.
Nie rozmawialiśmy. Po prostu wziął mnie za rękę i zaprowadził na jakąś polanę.
-To ty się zgłosisz?-znów bardziej stwierdził niż spytał.
Skinęłam głową.
-Wiedziałem. Nie należysz do osób, które patrzą biernie na krzywdę innych.
Byliśmy sami.
Siedzieliśmy dłuższą chwilę wpatrując się w niebo.
A później Sam powiedział:
-Chciałbym się z tobą pożegnać. Należycie.
I rozpiął guzik mojej sukienki.
Przez głowę przeleciało mi milion myśli.
Z jednej strony czułam pożądanie, ogromne pożądanie, a z drugiej bałam się. Jednak po chwili zastanowienia stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia. Nawet jeśli zajdę w ciążę, to zgłaszam się przecież na Głodowe Igrzyska. Jeśli zginę, zabiorę ze sobą sekret o dziecku do grobu. Jeśli przeżyję, w co wątpiłam, Kapitol pewnie wyprawi mi huczne wesele i zapomni o nieślubnym dziecku, które zwykle było hańbą. Zwycięzcom zapomina się wszystko. Kilka dziewcząt w  moim wieku ma już mężów, więc kolejna nie byłaby niespodzianką…
W końcu ja też zaczęłam go rozbierać.
Po chwili wszystkie nasze ubrania leżały gdzieś na wilgotnej trawie, nieważne. Dla mnie w tym momencie liczył się Sam, tylko on.
Pieścił delikatnie moje piersi, całował namiętnie moją szyję.
Czułam bezgraniczną rozkosz.
Przycisnął moje ciało do trawy.
Nagle poczułam jak wchodzi we mnie delikatnie.
Myślałam, że rozpłynę się ze szczęścia, ciche jęki wydobywały się z mojego gardła. Euforia jeszcze bardziej mnie rozpaliła.
Zaczęłam całować jego gładki, nagi, umięśniony tors.
Śmiałam się w głos, jakbym straciła zmysły.
Spojrzałam na Sama. Był zarumieniony. Miał lekko rozchylone usta, jakby żądał więcej pieszczot, więcej pocałunków.
Postawiłam mu jeden warunek.
-Obiecaj, że pod żadnym pozorem nie zgłosisz się na trybuta.
Gdy przytaknął, zaczęłam z nim jeszcze namiętniej igrać. Nasze ciała stykały się, nie chciałam kończyć zabawy.
Nie liczyło się dla mnie to, że najprawdopodobniej za jakiś miesiąc będę już martwa.
Miałam przy sobie Sama. Było dobrze.
Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie.
Niestety, najpiękniejsze momenty w naszym życiu szybko się kończą.
Ubraliśmy się i pożegnaliśmy.
Rozeszliśmy się i od czasu tamtych wydarzeń nie rozmawialiśmy ze sobą.
Gdy nasze oczy spotykały się, odwracaliśmy wzrok.
Nie chcieliśmy dać sobie powodów, aby tęsknić jeszcze mocniej.


poniedziałek, 4 marca 2013

4.


Dzisiejszy dzień przebiegał spokojnie. Nie poszłam do pracy, ze względu na to, że soboty mam wolne.
Śniadanie jak zwykle-owsianka. Bez rewelacji, wręcz przeciwnie, nudno i spokojnie.
Natomiast przy obiedzie (stary gulasz, wolę nie wiedzieć z czego-choć lepsze to, niż nic…) zaczęło się piekło. Matka Sue odłożyła łyżkę i powiedziała stanowczym głosem:
-Sue, przemyślałam sprawę. Myślę, że w tym roku powinnaś zgłosić się na trybuta Głodowych Igrzysk, aby przynieść chlubę matce i dystryktowi.
Zakrztusiłam się gulaszem. Sue odebrało mowę. Roy wyglądał na przerażonego.
„Ta kobieta jest psychiczna”-przemknęło mi przez głowę.-„Co z tego, że mnie przygarnęła, dała mi dach nad głową i jedzenie… ona chce wysłać własną córkę na pewną śmierć!”
-A co się stanie, jeśli wcale nie chcę dać się zabić?-zaoponowała Sue. Wyglądała na jednocześnie zszokowaną, przerażoną i wściekłą. Widać, że walczyła ze sobą, żeby matki nie uderzyć.
Natomiast jej matka rozciągnęła usta w diabelskim uśmiechu i powiedziała:
-Jeśli się nie zgłosisz, zamknę Cię w pokoju, do którego tylko ja będę miała wstęp. Na Igrzyskach możesz przeżyć. Nawet jeśli zginiesz, to będzie to szybsza śmierć, niż śmierć głodowa, którą ci zaplanuję, jeżeli się nie zgłosisz. A wy-tu wskazała na mnie i Roy’a-macie trzymać dzioby na kłódkę. Kto się nie dostosuje będzie głodował razem z nią.
Spojrzałam na Sue. Teraz już nie walczyła ze łzami, otwarcie szlochała.
-Jesteś potworem!-wrzasnęła.
Byłam całym sercem z nią.
Nagle dziewczyna poderwała się z miejsca i wybiegła na dwór. Wściekła powstrzymałam się od jakichkolwiek komentarzy w stosunku do jej matki, bo wiedziałam, że nie ujdzie mi to na sucho.  Po prostu wybiegłam za nią.
Nie założyłam butów. Moje stopy potwornie piekły, szczypały i krwawiły. Nie zważałam na ból. Biegłam najszybciej jak potrafiłam przed siebie. W końcu zamajaczyła przede mną sylwetka Sue. Zwolniłam.
Zatrzymałam się przy brzozie, przy której bawiłyśmy się z Sue, kiedy miałyśmy może ze dwanaście lat.
Teraz przyjaciółka wyglądała koszmarnie, w jej oczach widać było strach i łzy. Wyglądała nie na lat szesnaście, lecz czterdzieści.
-Chcę być sama-powiedziała ostatkiem sił.
Już wtedy wiedziałam, co trzeba zrobić, ale nie przyjmowałam do siebie tej myśli.
Posłuchałam. Odeszłam.
Szłam powoli kopiąc kamyki. Śpiewałam. Najtragiczniejsze i najsmutniejsze piosenki jakie znałam. Inne nie chciały przejść mi przez gardło. Miałam wrażenie, że mój głos słychać wszędzie. Kosogłosy powtarzały kolejne melodie, tworząc ich piękne interpretacje.
Musiałam się wykrzyczeć. Śpiewałam coraz głośniej, mimo, że mój głos był coraz bardziej ochrypły.
I nagle poczułam, jak ktoś zasłania mi oczy. W pierwszym momencie chciałam krzyknąć, ale zdałam sobie sprawę, że to Sam Evoy. Poznawałam już ciepło jego ciała. Nie mogłam go pomylić z nikim innym.
Odsłonił mi oczy.
-Chodź-skinął zachęcająco.
Podążyłam za nim.  Przedzierałam się przez chaszcze i drzewa. W końcu stanęliśmy nad urwiskiem.
-Coś się stało?-bardziej stwierdził, niż spytał.
Skinęłam głową. Nie nalegał, żebym mówiła więcej, więc nie było takiej potrzeby.
-Właściwie po co mnie tu zaciągnąłeś?-zmrużyłam powieki.
-Wykrzycz się. To pomaga.
Spojrzałam na niego z powątpiewaniem, ale usłuchałam.
O dziwo, pomogło.
Nawet nie zauważyłam, kiedy opowiedziałam mu o wszystkich moich strachach, kłopotach, lękach. Wiedział o mnie już wszystko.
Poczułam się bezradna.
Opadłam na trawę i zaczęłam szlochać.
Poczułam, jak Sam obejmuje mnie. Po chwili nasze usta zetknęły się.
Nareszcie poczułam się szczęśliwa. Kochałam go jak nigdy. Teraz, gdy poczułam smak jego ust, nic innego się nie liczyło.
Odsunęłam się od niego.
-I co ja mam teraz zrobić?-wyszeptałam jak małe, bezbronne dziecko.
-Zrób to co uważasz za słuszne. Idź za głosem serca.
Rozstaliśmy się w milczeniu.
Gdy dotarłam do domu umyłam się i bez kolacji położyłam się do łóżka. Po godzinie bezskutecznych prób zaśnięcia, usłyszałam jak Sue cicho wślizguje się do łóżka.
Patrzyłam potem jeszcze tępo w sufit aż w końcu zasnęłam.
Widziałam to. Widziałam Sue na Igrzyskach. Jej ciało. Zmaltretowane. Sponiewierane. Puste gałki oczne.
Obudziłam się. Pościel była śliska od mojego potu. Krzyczałam. Wiedziałam to. Sue tylko udawała, że śpi, żebym nie martwiła się tym, że ją obudziłam. Poczekałam chwilę. W końcu usłyszałam równy, głęboki oddech, tym razem nie udawany. Wyszłam na palcach z łóżka i bezszelestnie udałam się do pokoju matki Sue.
Zapukałam cicho.
-Wejdź-usłyszałam lodowaty głos.
Uchyliłam drzwi. Skrzypnęły cicho.
Wzdrygnęłam się-kobieta wyglądała jak widmo, jak trup.
-Czego chcesz?-spytała ozięble.
Uśmiechnęłam się bezczelnie.
-Może trochę milszym tonem?
Prychnęła.
-Nie zmieniaj tematu.
I wtedy, przełykając ślinę, wypowiedziałam słowa, które od dawna kołatały mi gdzieś głęboko w głowie:
-To ja będę trybutem. Ja zgłoszę się do Igrzysk zamiast Sue.