niedziela, 25 sierpnia 2013

38.

Pociąg zatrzymuje się na stacji w Dwunastym Dystrykcie. Nie jestem gotowa, by wysiąść. W końcu jednak robię pierwszy krok po schodkach. Drugi, trzeci, o tak, już stoję na peronie. Zewsząd wieje lodowaty wiatr, płatki śniegu szczypią moją twarz.
Rozglądam się. Ledwo wysiadłam z pociągu, a już widzę, że Dwunastka jest najbiedniejszym z wszystkich dystryktów. Zapyziały, brudny dworzec odstrasza swoim widokiem.
Stoję jak wmurowana w ziemię, boję się oddychać. W powietrzu czuć woń śmierci. 
Shinny ciągnie mnie za ramię i zmusza do opuszczenia dworca. Czekają na mnie dziennikarze fotografowie, ale nawet nie spoglądam w ich kierunku. Przepycham się przez tłum.
Zostaję oddana w ręce Strażników Pokoju i odprowadzona do Pałacu Sprawiedliwości. Nogi uginają się pode mną ze strachu. Łzy przesłaniają pole widzenia. Wszędzie, gdzie idę widać biedę, głód, śmierć. Tak bardzo żal mi tych ludzi…
Tak bardzo głupio mi, że będę przed nimi występować.
Zwyciężczyni Igrzysk. Obrzydliwie bogata, opływająca w dostatki.  
Nagle odczuwam obezwładniający ból, który niemal zwala mnie z nóg. Wbijam paznokcie w skórę dłoni i zęby w dolną wargę. To pozwala mi wytrzymać. Blednę. Krew odpływa mi z twarzy. A ból trwa. Jego źródło znajduje się pod moim sercem.
Stoję w brudnym, zimnym, zapleśniałym pomieszczeniu i modlę się, żeby jak najszybciej je opuścić. Mam ochotę zwymiotować, ale powstrzymuję się. Opadam z ulgą na jakieś zakurzone krzesło i czekam na Ekipę Przygotowawczą. Gdy w końcu przychodzą, poprawiają mi makijaż i wciskam się w suknię. Jest zielona,  a jakże, z aksamitu, do ziemi, z długimi rękawami. Czuję, jak ktoś narzuca mi na plecy pelerynę i zapina ją na sukni. Jest brązowa, materiału nie potrafię nazwać. 
Cały strój wygląda elegancko, ale bez przesady, właściwie nawet jak na kapitolińskie standardy, to jest skromny. Cieszę się, że do Dwunastki nie ubrano mnie w jakąś wymyślną suknię balową.
Dostaję znak i wychodzę na scenę przed Pałacem. Od mrozu moje dłonie czerwienieją i palce kostnieją. Chwytam w nie mikrofon i sprawdzam, czy działa. Czuję na sobie spojrzenia całego Dwunastego Dystryktu. Mam ochotę uciec z tego miejsca i schować się w ciepłych ramionach Sama. Ale jestem tutaj sama. On mi nie pomoże. Muszę się nauczyć radzić sobie samej.
Brzmi hymn. Stoję na baczność i spoglądam na rodziny trybutów, którzy odeszli. Jack pochodził z licznej rodziny, ale od Diany byli tylko rodzice. Ich widok sprawił, że poczułam, jak rozdziera mi się serce. Diana. Kochana, cudowna Diana. Musieli bardzo cierpieć, gdy stracili jedyną córkę. 
Gdy zawierałyśmy naszą przyjaźń, niby wiadomo było, że kiedyś się musi skończyć. Ale mimo to każda myśl o tej dziewczynie sprawia mi ból. 
Zmuszam się do spojrzenia jej rodzicom w oczy. Diana była bardzo podobna do swojej mamy. Po tacie odziedziczyła tylko to swoje inteligentne spojrzenie i duże oczy. Zauważam, że para płacze. Dotykam policzka i ku mojemu zdumieniu zauważam, że jest mokry od łez. Ocieram go dłonią.
Hymn milknie a łzy nie przestają spływać z moich powiek. 
Wyłączam się całkowicie. Widzę tylko rodziców Diany i ją samą. Nic więcej.
Nagle orientuję się, że ktoś potrząsa moim ramieniem i wbija we mnie wyczekujące spojrzenie. Nadszedł czas na moją przemowę. Przełykam ślinę, podnoszę mikrofon do ust, ale nie potrafię wydobyć z siebie słowa. Po prostu pozwalam łzom płynąć i stoję, patrząc w kierunku rodziców Diany. W końcu udaje mi się zacząć.
- Ja… chciałam przekazać rodzinom Diany i Jacka najszczersze wyrazy współczucia. Oboje byli dobrzy, mili… Szczególnie bliska była mi Diana. Na arenie nawiązała się między nami cudowna więź, przyjaźń, która, niestety, nie miała szans skończyć się happy-end’em. Jednak chciałam podziękować wam, za waszą córkę. Córkę, która  w tych najgorszych chwilach była mi światełkiem w tunelu. Ona potrafiła sprawić, że nawet w obliczu śmierci uśmiechałam się… Po prostu dziękuję.
Milknę. Rodzice Diany uśmiechają się do mnie serdecznie. Jej mama, nie wiedzieć czemu, gładzi fałdy płaszcza. Czyżby tak jak ja była…?
Ciszę przerywa rozdzierający płacz. Ze zdumieniem zauważam, że wydobywa się spod płaszcza mamy Diany. Okazuje się, że ogrzewała nim dziecko.
Kobieta zaczyna kołysać niemowlę w swoich ramionach, a Strażnicy Pokoju już chcą ją wyprosić, mówiąc, że zakłóca ciszę.
- Nie! - krzyczę i zbiegam ze sceny po schodkach. Strażnicy odsuwają się. Moja wola jest święta. Wszyscy ludzie wpatrują się we mnie z zapartym tchem. Ściągam pelerynę i okrywam nią dziecko, matka Diany patrzy na mnie z osłupieniem i wdzięcznością. Zauważam, że przez chwilę zatrzymuje wzrok na moim brzuchu. Powoli wyciąga dłoń. Kładzie ją na nim. 
Czuję przyjemne ciepło, mimo, że na dworze szaleje mróz, a ja stoję w samej sukience. Zaczyna rozchodzić się od brzucha, a później ogrzewa całe ciało. Widzę, że Strażnicy szykują broń, więc obrzucam ich gniewnym spojrzeniem i nakazuję dłonią, żeby ją odłożyli.
Kładę dłoń na palcach kobiety. Ona płacze. Ściskamy się serdecznie. Pozwala mi wziąć dziecko na ręce. To chłopiec. Jego płacz nie ustaje. Całuję malca w główkę, głaszczę go i śpiewam cichutko tą samą kołysankę, którą śpiewałam kiedyś Dianie na arenie. Ku mojemu zaskoczeniu, dziecko milknie i wpatruje się we mnie wielkimi oczyma.
- Miałeś cudowną siostrę, wiesz? - szepcę mu do ucha, gdy kończę kołysankę. Przez jego oczy przebiega błysk, jakby mnie zrozumiał. Oddaję kobiecie dziecko i całuję ją w policzek. Uśmiecha się. Ojcu Diany ściskam dłoń, po czym zostaję odprowadzona na scenę. Dziwię się, że pozwolono mi w ogóle podejść do rodziny Diany. 
Przez te kilka sekund widzę radość w ich oczach. Później znów następuje pustka. Pustka, która została po Dianie, pustka, której nikt i nic nie jest w stanie wypełnić.
Ile Głodowe Igrzyska potrafią przynieść zła…
Biorę mikrofon do rąk.
- Dziękuję. - mówię przez łzy. Tłum patrzy się we mnie jak zaczarowany. Otwieram usta i zaskakuję samą siebie słowami, które z nich wypływają. - Jak wiecie, niedługo zostanę mamą… To będą bliźnięta. Chłopiec i dziewczynka. Chciałabym ich nazwać imionami najdroższych mojemu sercu trybutów, aby uczcić ich pamięć, aby mieli po sobie pamiątkę na ziemi. Bo często zapomina się o tych, którzy giną na arenie, pamięta się tylko o zwycięzcach, a tak naprawdę, to zmarli powinni być bohaterami… - przełykam ślinę. - Chcę nazwać moje dzieci imionami Diany i Roya.
I wtedy zamieram. Pierwsza wyciąga w górę trzy palce, uprzednio dotknąwszy nimi ust, matka Diany. Zaraz za nią jej mąż, potem już toczy się lawina. Iskra wybucha, wzniecając ogień. Jestem jednocześnie przerażona i wzruszona tym gestem. 
I robię coś, co podpowiada mi serce. Dotykam trzema palcami ust i wyciągam je wysoko w górę. 
Całe zimno, które odczuwałam znika. Teraz jest mi gorąco. Zostaję ściągnięta ze sceny, a tłum uspokojony. 
- Chcę iść na grób Diany. Pozwólcie mi… - z moich ust wydobywa się rozdzierający wrzask, skierowany do Shinny. 
Ta tylko kręci głową ze smutną miną. Padam na kolana i szlocham.
- Chcę… widzieć… jej… grób. - udaje mi się wydyszeć.
W końcu ulegają mi. Zostaję odprowadzona na cmentarz w asyście Strażników Pokoju. Widzę nazwisko na białym nagrobku i klękam. Modlę się, żeby teraz nie cierpiała. Żeby była w raju.
- Bóg nie słucha grzeszników. Zabiłaś wiele osób. - odzywa się w mojej głowie głos Snowa. 
- To przez ciebie! - krzyczę i szlocham. Przypominam sobie momenty, gdy przychodziłam na grób Roy’a. Nie chciałam wtedy wierzyć, że to on, tam pod ziemią. Że jego już nie ma. 
Ale niestety, musiałam.
I taka była bolesna prawda.



__________________________________
Witam po długiej nieobecności ;) Byłam na wakacjach w Chorwacji, wczoraj wróciłam i zaraz napisałam nowy rozdział. Dodatkowo zajmuję się teraz pewną akcją, o której powinniście się wkrótce dowiedzieć ;)
Pozdrawiam wszystkich czytelników i dziękuję za tyle komentarzy :D Dla mnie to bardzo dużo znaczy :D

6 komentarzy:

  1. Zaciekawiłaś mnie, muszę przeczytać całość, co pewnie zrobię jutro czy pojutrze. ;)
    Na razie nie mogę zrobić nic innego jak życzyć ci weny :)

    N. K. K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny, genialny :D
    Ale jest coś, co mi się nie podoba. Amy zachowuje się strasznie buntowniczo, jakby prowokowała Kapitol. A Kapitol nie pozwoli nikomu wyjść poza szeregi. Nie wiem, czy zrozumiesz o co mi chodzi :p nie wierzę, by Snow pozwolił jej na coś takiego, a wizyta w Dwunastce przypomina mi do tego wizytę Katniss w Jedenastce. Wiem, że jest inaczej, ale kojarzy mi się to strasznie. Kapitol na za dużo jej pozwala, a ja odnoszę wrażenie, że Amy gra podobną rolę, co Katniss - dziewczynę, która zaraz stanie się symbolem rebelii, buntu.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam i jedyne co mogę powiedzieć, to... Wow!
    Z zapartym tchem śledziłam losy Amy, mam nadzieję, że Roy junior ( :D ) nie umrze na Igrzyskach ;-;
    Serce mi rozdarłaś śmiercią Roy'a, a później jego pogrzebem... Przy tym drugim płakałam. Serio. Niemal czułam wszystkie nastroje panujące w opowiadaniu.
    A co do samego rozdziału - piękny, wzruszający.
    Czekam na ciąg dalszy :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Matko, ja płaczę! Ty to potrafisz napisać coś tak niesamowitego, że po prostu beczę... I jeszcze piosenka Alleluja... :( Cudo, po prostu cud, miód, malina... Nie przesłodzone... Takie wzruszające... Mała Diana, Roy... Coś czuję, że oboje trafią na Igrzyska :( Nie rób im tego... Proszę :( To będzie takie smutne :C Spróbuj mi ich zabić, a nie wiem co zrobię... Bliźniaki muszą żyć! Amen.
    Weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Boziu... Nie wiem co powiedzieć...
    Jak dobrze, że strażnicy muszą się Amy słuchać (^_^)
    czekam na next ;)
    A.

    OdpowiedzUsuń
  6. Strażnicy słuchają Amy, bo kobiecie w ciąży się nie odmawia. ^^
    Widzę, że dziewczyna gra tę samą rolę, co Katniss u Suzanne Collins. Nie jest to złe, ale troszeczkę odgapione.
    Amy miała dobry pomysł, co do imion dzieci. Wybrała właściwie. Dzięki temu będzie miała zawsze cząstkę nich obok siebie.
    Rozdział jest przepełniony smutkiem i nie raz miałam ochotę zapłakać. Powstrzymywałam się, gdyż czytałam to w autobusie. Tam wolę nie beczeć. ;)
    Życzę weny i czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń