piątek, 2 sierpnia 2013

36.

Nie wiem, co mnie do tego podkusiło. Nagrałam wszystkie powstańcze pieśni na kasetę i zamówiłam z Kapitolu kolejny tysiąc taśm. Nie zastanawiali się po co mi, przecież jestem zwyciężczynią Głodowych Igrzysk i artystką, w dodatku w ciąży, a takie mają swoje kaprysy. 
Całe dnie siedziałam w domu i kopiowałam zawartość kasety na pozostałe. Po paru tygodniach miałam ukończone tysiąc kaset. Na okładkach napisałam:
Gdy nawet nadzieja będzie zawodzić…
Nie wiem, czemu się oszukiwałam. Myślałam, że pieśni o śmierci, peany na cześć wielkich bohaterów, że to zmobilizuje ludzi do powiedzenia stop.  Ale to zbyt mało. 
Każdy miał obowiązek mieć w domu radio z odtwarzaczem kaset. Często, tak samo jak telewizory, uruchamiało się same, żeby nadać jakieś ważne informacje.
Codziennie brałam do plecaka kilkadziesiąt taśm i podrzucałam je do domów ludzi niezwiązanych z Kapitolem. Roznosiłam je tam, gdzie nadzieja i siła była potrzebna, gdzie mogła przynieść owoce. 
Czułam się źle. Czułam, że coś jest ze mną nie tak. Byłam słaba, słabsza niż na Igrzyskach. 
Wezwałam lekarkę na kontrolę.
- Wszystko jest dobrze. - zapewniała mnie z uśmiechem. Chciałam jej wierzyć. 
Nie potrafiłam. Bałam się. Nie o mnie, ale o dziecko. Złapałam się na tym, że je pokochałam, mimo, że jeszcze nawet nie znam jego płci. Byłam szczęśliwa, że będę miała kolejną osobę do kochania. Z miłością gładziłam brzuch i śpiewałam mu cicho, jak do snu.
Pewnego popołudnia Sam przyszedł do domu przerażony.
- Amy. Coś się dzieje. Nie jest dobrze, chociaż, kto wie? Dzisiaj… dzisiaj w pracy Strażnicy Pokoju zastrzelili trzynastoletniego chłopca. 
- Dlaczego?
- Śpiewał coś. Śpiewał pod nosem jakąś pieśń.
Poczułam, że brakuje mi tchu. Boże, co ja zrobiłam? 
Zabiłam niewinnego chłopca. 
Sam nic nie wiedział. Byłam mu winna wyjaśnienie. Usadziłam go na fotelu i puściłam jedną z niewielu kaset, które zostały w domu. Przez cały czas płakałam. Czułam się winna. 
- Amy, co się dzieje?! - Sam nic nie rozumiał. 
- To ja. To moja wina. Nagrałam te pieśni powstańcze i… można powiedzieć, że ofiarowałam je ludziom. 
Zrozumiał. 
- Skąd je znasz? - spytał z niedowierzaniem. 
W odpowiedzi wyjęłam album spod klapy fortepianu. 
Oglądał go uważnie.
- Piękne rysunki. - stwierdził.
Kochałam je oglądać. Kreska przekazywała w sobie tyle brutalności i bólu… 
- Spójrz.- wskazał na podpis pod ostatnim rysunkiem. Krzyknęłam.
- Przecież… przecież to moja babcia! Linda McClove… matka taty.
Jak to możliwe, że wcześniej tego nie zauważyłam?
Przypomniałam sobie o pamiętniku. Pobiegłam po niego do sypialni, otwarłam na końcu, którego jeszcze nie czytałam, i wróciłam do Sama czytając z zapartym tchem treść brudnych stronic.

17 maja. 
Moja siostrzyczka, Li, ciągle rysuje! Trwa powstanie a ona wciąż bazgrze w jakimś albumie i w dodatku nie chce mi go pokazać! To niesprawiedliwe. Mówi, że pokaże mi, kiedy skończy, ale jakoś nie kończy! 
Nawet ja pomagam żołnierzom. Mama szykuje jakieś paczuszki, które mam im roznosić. Wszystkie dzieci w dystrykcie coś roznoszą, tylko nie Li!
18 maja.
Dobrze, chyba jej wybaczę. Pokazała mi TO dzisiaj. To album. Tam są takie różne piosenki i obrazki żołnierzy. Nie podobają mi się. Są za bardzo smutne. Nie lubię smutnych piosenek!
19 maja.
Moja siostrzyczka bardzo ładnie śpiewa i nauczyła mnie jednej z tych piosenek. Jest tam coś o gwieździe. Ale dzisiaj wyszłam roznosić paczki żołnierzom i gdy jedna dziewczynka śpiewała tą piosenkę, to ją rozstrzelali. Wszędzie było pełno krwi. Popłakałam się i postanowiłam, że już nigdy nie zaśpiewam tej piosenki. Chyba, że będę chciała umrzeć.
20 maja.
Li wciąż je śpiewa. Te złe, smutne, piosenki. Mówię jej, żeby przestała, bo ja nie chcę, żeby ją rozstrzelali, ale ta krowa dalej to robi! Pokłóciłam się z nią i zamknęłam w pokoju. 
Słychać jakieś dziwne dźwięki. Ja… poznaję je. To śmierć. 
Boże. 
Li, mamo, tato, kocham Was… Przepraszam za wszystko
21 maja.
Lisa nie żyje. Jestem jej starszą siostrą. Nazywała mnie pieszczotliwie Li, ale naprawdę nazywam się Linda McClove. No dobrze, właściwie, to jeszcze Linda Mille, ale jestem zaręczona z Henrym McClove i jeśli wróci z wojny, pobierzemy się i przejmę jego nazwisko.
 Moja siostra tak naprawdę nazywała się Elizabeth. 
Mam siedemnaście lat, ale o życiu wiem więcej, niż niektórzy dorośli. Przeżyłam tragedie, doświadczyłam bólu. Dlatego chcę zostać lekarzem, żeby pomagać ludziom. Żeby nie podzielili losu mojej siostry.
Wzruszyłam się, czytając jej ostatni wpis. Kartka jest pobrudzona i splamiona krwią, a dzisiaj ja brudzę ją moimi łzami.
 Lisa nie usłyszała radiowego alarmu i nie zdążyła uciec do schronu. Została w swoim pokoju na poddaszu. Nalot zniszczył górne piętro. Lisa nie miała szans przeżyć, rodzice nie pozwolili mi obejrzeć jej ciała. Jakimś cudem jednak ten dzienniczek przetrwał. Chyba nie miał wyboru. Zawiera wielki kawał historii Panem. Bolesnej, długiej historii. Opowiedzianej oczami dziewczynki, która zbyt wcześnie dowiedziała się, co to okrucieństwo.
Cały czas płaczę. Czuję się winna. To przeze mnie ona zginęła. Gdybym się nie upierała przy tych pieśniach, nie pobiegłaby obrażona do pokoju. Poszłaby z nami do schronu. Gdy tylko usłyszałam alarm, chciałam po nią biec, ale rodzice nie pozwolili mi. Zginęłybyśmy obie. W sumie wolałabym, żeby tak było. Nie miałabym wyrzutów sumienia. Ale nie mogę popełnić samobójstwa, bo spotka mnie kara. Każdy człowiek jest potrzebny na wojnie. 
No właśnie. Każdy człowiek jest potrzebny na wojnie. Za dużo ludzi ginie.
Boże. Modlę się do Ciebie za Lisę, aby dostąpiła zbawienia. Modlę się za Henry’ego, żeby wrócił żywy. Modlę się, abyśmy tą wojnę wygrali. Błagam. 

Przełknęłam ślinę. Wróciłam na pierwszą stronę.

10 marca.
Dzisiaj moje urodziny, więc dostałam pamiętnik! Ale się cieszę! Mogę pisać wszystko, co przyjdzie mi na myśl! Nareszcie nie będę musiała uważać na słowa, jak w szkole. Bo tam nie lubią, jak się za dużo mówi. Mogą nas za to ukarać.
Ale do rzeczy. Jestem Lisa, a właściwie Elisabeth Mille. Mam dziesięć lat. Lubię moją rodzinę i słodycze. Jadłam je raz w życiu i to była najpyszniejsza rzecz jaką zjadłam. Nie lubię wojny. Nie lubię Kapitolu ani moich nauczycieli. Bo oni wszyscy popierają Kapitol, oprócz pani Whiggins, ale ją zamordowali, więc się nie liczy. 
Wojny nie lubię, bo jest zła. Brzydka i smutna. Ludzie umierają, a nie powinni! To wszystko jest takie straszne… oczekiwanie. Nasz tatuś walczy, ale często jest w domu. Za to narzeczony mojej siostry jest na froncie i ona cały czas się o niego martwi. Czy on wróci?- pyta wciąż. Ale ja czuję, że wróci. Nie mam za to pojęcia, czy ja zdołam dotrwać do końca wojny… 

Zapłakałam. Mała czuła, co ją spotka. Henry rzeczywiście wrócił. Linda urodziła tatę, który poznał mamę i rozkochał ją w sobie i w muzyce. A później pojawiłam się ja… 
Zadrżałam. Bałam się momentu, w którym będę musiała wyjaśnić mojemu dziecku brutalność otaczającego nas świata.

5 komentarzy:

  1. Jaki smutny rozdział TT_TT Mroczne Dni zawsze przypominały mi Powstanie Warszawskie, a teraz przypominają mi jeszcze bardziej.
    Czekam na next
    A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm... Dziwny rozdział. Wzruszyły mnie ostatnie zdania, ale to pewnie dlatego, że wiem jak to się skończy. Biedna Amy, biedny Sam. No nic, zostaje mi tylko życzyć weny i czekać na nexta.
    Sab

    OdpowiedzUsuń
  3. Łał....
    To chyba njlepszy rozdzi£..
    Po prostu mnie ozarowałaś....
    Pozdrawiam i życzewweny..
    ~Zuza

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałem dreszcze gdy to czytałem. Jesteś niesamowita a twoja twórczość...

    OdpowiedzUsuń
  5. Raz piszesz w czasie teraźniejszym, raz w przeszłym. Gubię się, naprawdę. Staraj się używać jednego, wtedy będzie ci lżej, a czytelnicy nie będą się gubić (tak jak wcześniej wspomniałam o sobie)
    Rozdział ciekawy, aczkolwiek nie jest lepszy od poprzedniego.
    Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń