-Jest dobrze, czuję się
świetnie-próbuję przekonać Shinny, że nic mi nie jest, kiedy zostaję ocucona.
Ta patrzy na mnie nieufnie i odchodzi. Tak naprawdę czuję się fatalnie.
Zdejmuję ubranie, szybko wchodzę
pod prysznic i spłukuję się lodowatą wodą. Pobudza mi krążenie krwi i odświeża
mnie, ale nadal mam wrażenie, jakbym zaraz miała zemdleć. Myję zęby, ubieram
piżamę i szybko kładę się do łóżka.
Zasypiam, znów dręczą mnie
koszmary, jeszcze gorsze, niż ostatniej nocy, lecz mimo to udaje mi się dotrwać
w stanie snu do rana i jestem odrobinę bardziej wypoczęta, ale to, że śniłam
koszmary nie służy mojej urodzie. A dzisiaj ma się odbyć wywiad.
Paul gdy mnie widzi, załamuje
ręce.
-Czy ty zdajesz sobie sprawę, że
o drugiej masz być na wizji?!
Milczę potulnie i poddaję się
wszystkim niezbędnym zabiegom kosmetycznym, między innymi maskowaniu worów pod
oczami i przyciemnianiu karnacji, bo ponoć jestem blada jak trup. Nie
protestuję. Po kilku godzinach pracy Paula i ekipy wyglądam znośnie.
-To na razie stan bazowy zero,
seksbombę jeszcze z ciebie zrobimy, nie martw się.
Jęknęłam. Teraz w ruch poszły przeróżne
cienie, brokaty, szminki, kredki, eyelinery… od początku przygotowań do Igrzysk
wzbogaciłam się przynajmniej o tę wiedzę- jak nazywają się te wszystkie rzeczy,
których w Siódemce nie widzieliśmy na oczy. Nie wiem, po jaką cholerę była mi
ona potrzebna, ale w każdym razie wiedziałam.
Staram się nie zasypiać. Używam
do tego całej mojej silnej woli.
W końcu Paul zapina zamek mojej
sukienki, upina ostatnie pasma moich włosów. Wkładam szpilki i jestem gotowa.
Paul trzyma się koncepcji lasu,
drzew. Tym razem nie wyglądam jak bogini, bardziej jak elf. Mam zwiewną,
zieloną sukienkę przed kolana, włosy obsypane obficie brokatem, makijaż w
kolorach zieleni, usta pomalowane na jasny róż. Ramiona także obsypane są
brokatem, a z tyłu sukienki zwieszają się dwa jedwabne pasy w jaśniejszym
odcieniu zieleni, więc rzeczywiście wyglądam trochę magicznie, a jednocześnie
śmiesznie i dziecinnie jak wróżka z bajek. Pasuje to jednak do mnie i całość
wygląda nieźle, więc się nie sprzeciwiam.
Stoję za kulisami i słyszę jak rozlega
się burza oklasków. Hymn Panem brzmi chyba w całym Kapitolu, czuję wibracje pod
stopami. W końcu, po jego zakończeniu, Ceasar zaprasza mnie na scenę.
Piski i wrzaski ogłuszają mnie.
Uśmiecham się, macham do tłumu, idę na drżących nogach i siadam na kanapie obok
Ceasara.
Moje nogi strasznie cierpią w
przyciasnych szpilkach.
Zrzucam je, a Ceasar patrzy na
mnie ze zdumieniem.
-Przepraszam-syczę z bólu.-Po
prostu po arenie moje nogi nie są jeszcze w pełni sprawne i ciężko mi się w
czymś takim chodzi, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
-Ależ skąd-Ceasar puszcza do mnie
oczko, choć widzę, że powstrzymuje się od zrobienia jakiegoś grymasu. No tak,
Kapitol.-No dobrze, Amy, powiedz mi, jak się czujesz.
Chichoczę histerycznie. Głupota i
egoizm tych ludzi są wprost zaskakujące.
-A odpowiedz sobie na pytanie:
jakbyś się czuł po Głodowych Igrzyskach, na których zginął twój brat, przyjaciółka,
na których stałeś się mordercą, wyjadałeś surowe mięso z martwych zwierząt
napotkanych po drodze?
Ceasar milczy. Mam szansę.
-Ludzie, proszę was-biorę oddech
i odwracam się do publiczności.-To tylko Igrzyska. Nie zmienią wam życia. Ale
innym mogą je odebrać. I nie mówię tutaj tylko o trybutach. Mówię o ich
rodzinach, przyjaciołach, miłościach, dla których życie bez tych dzieciaków nie
jest życiem. Zresztą to nie są dzieciaki. Od dwunastego roku życia wszyscy
obywatele Panem są brutalnie wprowadzani w świat dorosłości i okrucieństwa. Co
roku ten sam strach na Dożynkach, ba, nawet nie strach, tylko śmiertelne
przerażenie. I histeria i beznadziejne poczucie zbliżającej się śmierci wśród
wylosowanych. Ja zgłosiłam się na Igrzyska tylko dlatego, że niektórych ludzi w
dystryktach ogarnął taki szał na punkcie Igrzysk jak was i musiałam uratować
przyjaciółkę. Zabijałam tylko dlatego, żeby nie zawieść Roya. Żeby pomścić jego
i Dianę. Ale co my zrobiliśmy? Za co ta kara?-unoszę w górę lewą rękę. Na
przedramieniu pysznią się blizny.-Tyle dzieciaków przez was zginęło.
Dopiero gdy skończyłam brawurową
przemowę zorientowałam się, że po słowie „odebrać” wyłączono mi mikrofon, a
dookoła kamery. Zaklęłam. Ludzie wpatrywali się we mnie ze zdziwieniem. Tylko
Ceasar, który jako jedyny słyszał całość przemówienia wpatrywał się we mnie z
mieszanką przerażenia i podziwu. Zrozumiałam, że popełniłam głupotę. Władze nie
dadzą mi spokoju. Poczułam, że żołądek podchodzi mi do gardła.
Ceasar opanował się i zmienił
temat.
-Amy, na arenie także śpiewałaś.
Wszyscy tęsknią już za twoim głosem, błagam, zaśpiewaj dla nas coś ładnego.
Uśmiechnęłam się. Zrozumiałam jego strategię. Teraz mam wzruszyć i doprowadzić do tego, by zapomniano o moich słowach. W środku byłam
jednocześnie zmęczona, wściekła i zbulwersowana. Mam śpiewać dla takich podłych
kreatur, które zorganizowały te cholerne Igrzyska?!
No dobrze, najgorszą rzeczą,
którą mogłam zrobić w tym momencie, to zaśpiewanie pieśni powstańczej.
Postanowiłam zaśpiewać starą balladę, którą śpiewała mi mama. O miłości.
Otworzyłam usta i wydobyłam z siebie kantylenowy sopran, który niósł się echem
po pomieszczeniu.
Gdzie on jest?
Ten jedyny?
Ten, co go kocham
Nad życie.
Gdzie on jest?
Czy znalazł inną?
Czy wciąż mnie kocha?
Czy ty wiesz?
Och błagam powiedz!
Błagam wskaż mi go!
Powiedz, jak się ma…
Bo już tęsknię…
Czy myśli o mnie czasem?
Gdzie jest?
Gdzie on jest?
Powiedz mi…
Och, Boże, powiedz mi…
Czy on dalej żyje na ziemi?
A może już odszedł?
Skoro nie ma go przy mnie…
Gdzie mam go szukać?
Czy wśród nas?
Czy wśród cmentarnych kamieni?
Och błagam powiedz!
Błagam wskaż mi go!
Powiedz, jak się ma…
Bo tęsknię już…
Czy myśli o mnie czasem?
Gdzie jest?
Gdzie on jest?
Skończyłam. Całą piosenkę
myślałam o Samie. Ta treść tak bardzo do nas pasowała… Tak bardzo tęskniłam…
Poczułam ukłucie w sercu, bo nikt
nie zaczął bić braw. Wszyscy siedzieli osłupiali, ze łzami w oczach. Zabawne.
Udało mi się wzruszyć miliony osób, którym nawet się serce nie ścisnęło, gdy
umierało dwadzieścia troje dzieci.
-Tutaj jestem-usłyszałam głos z
tyłu. Był znajomy.
Nagle przeraziłam się, ktoś
obejmował mnie od tyłu i przycisnął delikatnie swoje usta do mojej szyi. W
tłumie dało się wyczuć napięcie. Przeszedł mnie gorący, przyjemny dreszcz.
Boże, czy to możliwe?
Odwróciłam się. Oczy miałam już
pełne łez. Sam. Sam tu jest. Ubrany w elegancki garnitur, ale poza tym taki…
normalny. Taki, jakiego kocham.
Przed chwilą mnie obejmował, a
teraz ukląkł na jedno kolano i wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko w kształcie
serca obite czerwonym aksamitem.
Nie.
To niemożliwe.
To zbyt piękne, żeby było
prawdziwe.
Sam był wyraźnie zestresowany.
-Amy… czy…. Czy wyjdziesz za
mnie?-zapytał, oblany rumieńcem.
Nie zastanawiałam się nawet przez
sekundę. Byłam szczęśliwa jak nigdy, a jednocześnie zrobiło mi się smutno na
myśl, że nie mogę się tą radością w żaden sposób podzielić z Royem i Dianą. Przełknęłam
łzy i bez wahania wyszeptałam:
-Tak.
Wzruszyłam się... nie, no dobra- żartuję. Ja się nie wzruszam, ale gdybym była normalna to bym się pewnie wzruszyła.
OdpowiedzUsuńPrzemowa Amy była odważna i tak naturalna. Śliczna piosenka ^^
Rozdział jak zwykle fantastyczny
A.
Kocham.
OdpowiedzUsuńPisz dalej.
Czekam na NN.
Kocham.
Nie spodIewałam sie czegos takiego,ale to kocham.
Pozdrawiam i rzycze weny
~Zuzia
Jak pięknie!
OdpowiedzUsuńTa przemowa była genialna, tylko może nieść ze sobą sporę konsekwencje
Piosenka śliczna, a to: "Tutaj jestem" i końcówka... zaskakujące i piękne ^_^
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział
Weny! :D