niedziela, 9 czerwca 2013

26.

Nie wiem, co się ze mną dzieje. Od momentu, w którym zabrzmiała armata zwiastująca śmierć Evanne zdarzyło się mnóstwo rzeczy. Nie ogarnęłam większości z nich. Najpierw zabrzmiały fanfary, Claudius Templesmith ogłosił moje zwycięstwo i nadleciały dwa poduszkowce. Z jednego wysunęły się szczypce i zabrały ciało Evanne, a z drugiego wysunęła się drabinka, na którą weszłam. Od razu coś mnie sparaliżowało, nie potrafiłam wykonać ruchu, sprawność odzyskałam dopiero na pokładzie pojazdu. Przylecieliśmy na dach Ośrodka Szkoleniowego, po czym zostałam zaprowadzona na sam dół, do Centrum Odnowy. Od razu zdjęli ze mnie całe ubranie i poprosili, żebym weszła do jakiejś wanny. Czułam jak odkleja się ode mnie brud, jak moje ciało się oczyszcza… jednak te dni na arenie zrobiły swoje. Widziałam wszystko przez mgłę, dźwięki były jakieś przytłumione, nierzeczywiste. Cały czas ktoś mi gratulował. Później wysuszono moje włosy oraz ciało i kazano mi iść do jakiegoś pomieszczenia, w którym znajdowało się tylko łóżko szpitalne, jakiś ekran i różne dziwne kabelki i urządzenia. Muszą zbadać, czy jestem zdrowa i opatrzyć moje rany.
Mam ochotę przez cały czas płakać, ale z racji tego, że jestem otoczona przez Kapitolińczyków powstrzymuję się. Później do głowy przychodzi mi jedna myśl: co z dzieckiem? Czy możliwe jest, aby przeżyło Igrzyska? Czy je straciłam? Nie chciałam do tego wcześniej dopuścić, ale teraz poczułam się za nie odpowiedzialna. Może to dopiero mały embrion w żadnym stopniu niepodobny do dziecka, ale jednak nie chcę go stracić. Boże, ja się naprawdę martwię. I to mnie najbardziej niepokoi. Przecież nie chciałam dziecka…
Nareszcie. Ludzie poszli, została tylko jedna młoda lekarka, wyglądająca na miłą kobietę i nie mająca tych wszystkich dziwacznych, kapitolińskich atrybutów. Pogratulowała mi, uśmiechnęła się i zaczęła badać mnie wszystkimi tymi dziwacznymi urządzeniami i co chwila zerkała na ekran. Nagle, gdy jeździła czymś po moim brzuch zdusiła krzyk, wypuściła urządzenie z dłoni i wyszeptała:
-To niemożliwe.
Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
-Jesteś w ciąży, Amy. To niemożliwe, że nie straciłaś dziecka na arenie. To cud.
Odetchnęłam. Utrzymałam ciążę. Mam ochotę płakać z radości, ale przypominam sobie o obecności lekarki.
-Wiem, zorientowałam się jeszcze przed Igrzyskami. Słabo mi było i tydzień przed nimi zaczęłam wymiotować… czułam się strasznie dziwnie.
Kobieta pokiwała głową.
-Czy chcesz usunąć ciążę?
Krew zabulgotała mi w żyłach. Wściekłam się. O ile wcześniej leżałam spokojnie i poddawałam się poleceniom kobiety, to teraz poderwałam się do siadu i krzyknęłam na nią:
-Nie! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?! Myślałam, że jesteś inna od nich… wydawałaś się sympatyczna, a teraz widzę, że jesteś tak samo zimna i pozbawiona uczuć jak oni!
Kobieta zacisnęła wargi.
-Amy, przepraszam, tylko pytałam, miałam nadzieję, że odpowiesz przecząco… Ale musiałam wiedzieć, już uspokój się-zdałam sobie sprawę, że cała jestem zlana potem. Lekarka pobiegła po jakiś ręcznik zwilżony zimną wodą i zaczęła przykładać mi go do czoła. Ochłonęłam, ale zaczęłam płakać.
-Ja go nie chcę stracić… Straciłam już mamę, tatę, brata, Dianę… nie chcę stracić jeszcze nienarodzonego dziecka, nie pozwolę na to!-sama bym nie pomyślała, że kiedyś mi będzie tak na nim zależeć.
Kobieta usiadła obok mnie, objęła mnie ramieniem i zaczęła mnie uspokajać.
-Wszystko będzie dobrze, Amy. Co miesiąc, a jeśli będzie potrzeba, to częściej, będę przyjeżdżać do Siódemki i badać twój stan, ale jestem pewna, że wszystko pójdzie pomyślnie. Jesteś zwyciężczynią Głodowych Igrzysk, władze nie pozwolą by coś stało się tobie, czy twojemu dziecku. Będziesz miała najlepszą opiekę, gwarantuję.
To mnie uspokoiło.
-A tak w ogóle, to mów mi Chloe.
Kiwnęłam głową.
Chloe wzięła jakiś słoik i kilka strzykawek. Miałam wiele ran i zadrapań, które zaczęła smarować maścią. Przy większości ran stupy odchodziły odsłaniając skórę koloru niemowlęcego różu.
-Jutro nie będzie po nich śladu, zobaczysz-zapewniała mnie kobieta. Czasem jednak rany były dość rozległe i zamiast bladoróżowego widziałam bordowo-fioletowy. W tych przypadkach jednak Chloe wbijała w ranę igłę strzykawki i wciskała tłoczek, co powodowało, że rana przybierała kolor taki jak te mniej poważne. Mimo tego, że nienawidziłam Kapitolu, po prostu nie mogłam uwierzyć w taką technikę. Jak oni to wynaleźli?
Po paru godzinach prawie wszystkie moje rany zostały wyleczone. Oprócz jednej, a właściwie wielu, stanowiących jedną całość. Na przedramieniu dalej pozostały krwawe blizny symbolizujące trybutów, żywych i umarłych. Chloe już miała przykładać do nich palec unurzany w maści, ale w ostatniej chwili wykrztusiłam:
-Nie. To zostaw.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
-To będzie mój… znak rozpoznawczy.
Kiwnęła głową.
-Jak chcesz. Ale nie wiem, czy twój stylista nie będzie miał do tego jakichś awersji.
-Oj tam-kręcę głową. Nagle coś mi się przypomniało.-Masz tu może jakiś nożyk? Nie martw się, nie chcę popełnić samobójstwa.
Chloe kiwa głową, podchodzi do jednego ze stołów, bierze z niego mały nóż i wręcza mi go. Przekreślam literkę „G” przy Czwórce, która symbolizuje Evanne. Już wszyscy. Zostałam tylko ja. To mnie jakoś uspokoiło. Igrzyska się skończyły. Szkoda, że nie przeżył Roy, ani Diana. Ale to już wreszcie koniec tej męki.
Chloe odłożyła nóż, wytarła ranę czystą chusteczką, dokończyła badania i mrugnęła do mnie. Ubrałam się i mogłam iść. No, nie mogłam. Od razu zostałam wezwana do Paula i ekipy przygotowawczej. Cały czas coś trajkotali, że to cudownie, że wygrałam, że mnie kochają i tak dalej. Musiałam jeszcze raz wejść do wanny z tą dziwną substancją, a gdy wyszłam, i moje włosy zostały doprowadzone do porządku i splecione w kłosa, dostałam bieliznę, ubranie i miałam czekać na opiekunkę.
Zżerał mnie głód. W końcu nadeszła Shinny, wyściskała mnie, pogratulowała mi zwycięstwa i powiedziała, że mogę iść do apartamentu, bo czeka tam na mnie kolacja.
Dawno nie jadłam nic normalnego. W ostatnich dniach moje posiłki składały się głównie z surowego mięsa. Było to zresztą po mnie widać. Przez Igrzyska zostały ze mnie skóra i kości. Wyglądałam tragicznie, jakbym zaraz miała umrzeć z głodu. Od razu więc, gdy przyszłam do stołu, rzuciłam się łapczywie na potrawy. Zjadłam trzy razy więcej niż przeciętny człowiek je w Kapitolu. Zaraz pobiegłam do łazienki i zwróciłam praktycznie wszystko. Wróciłam jednak do stołu i znów jadłam, tym razem wolniej i mniej, co poskutkowało. Jednocześnie byłam nasycona i udało mi się utrzymać posiłek w żołądku.
Weszłam do pokoju. W pierwszym odruchu rzuciłam się na łóżko i zaczęłam wpatrywać się załzawionymi oczyma w sufit. Chwilę później pomyślałam, że to nieprawda. Wszystko. Roy żyje. Zaraz pójdę do niego do pokoju, on tam będzie siedział i powita mnie uśmiechem… razem pójdziemy na szkolenie, gdzie spotkamy Dianę… Igrzyska się jeszcze nie zaczęły. To niemożliwe.
Wstaję i mechanicznymi ruchami kieruję się ku drzwiom. Niepewnie otwieram je i staję na korytarzu. Po chwili namysłu ruszam do pokoju Roya.
Otwieram drzwi. Jest tu pusto. Nie ma tego bałaganu, który mój brat zawsze wokół siebie zostawiał…  Boże…
Rzucam się bezradnie na jego łóżko. Zaczynam płakać, krztuszę się własnymi łzami i szlocham, jak nigdy, targają mną niekontrolowane drgawki i boli mnie głowa.  On nie żyje. Diana też. Oni już nie wrócą.  
Mam ochotę popełnić samobójstwo-wprawić w furię Kapitol i połączyć się z bratem, rodzicami, przyjaciółką, ale przypominam sobie, że Roy oddał za mnie życie. Nie mogę zmarnować takiej ofiary. No i jestem w ciąży. Popełniając samobójstwo zabiłabym też dziecko.
Nie, nie mogę. Muszę się trzymać. Ale… przecież oni nie żyją!
Ryczę przez kilka godzin, aż w końcu zaczynam głodnieć. Z zaczerwienionymi i opuchniętymi oczami przychodzę do stołu, na którym już czekają iście królewskie potrawy.
Nasycam się i idę do łazienki. Przez przypadek zaczynam cicho nucić pod nosem. Dźwięk mimo to pięknie odbija się od płytek, tworząc niesamowite harmonie i echo.
Nagle orientuję się, że melodia zmienia się w żałobną pieśń, śpiewaną na każdym pogrzebie w naszym dystrykcie. Jest niesamowicie piękna, ale zraziłam się do niej, od kiedy usłyszałam jej wykonanie na pogrzebie taty. To było tak przejmujące, takie piękne, uduchowione, a jednocześnie śpiewane dlatego, że mój ojciec zmarł. Na pogrzebie mamy też brzmiała ta pieśń. Wtedy już do końca ją znienawidziłam.
Wróciłam do pokoju, położyłam się na łóżku i zaczęłam myśleć o przyszłości. No bo co teraz? Teraz pobiorę się z Samem, zamieszkamy w Wiosce Zwycięzców, pół roku po Igrzyskach wyjadę na Tournee Zwycięzców, urodzę dziecko (oby), zostanę mentorką i rok w rok będę patrzyć na umierające dzieciaki do których się przywiązałam. Będę gwiazdą Kapitolińczyków, będę śpiewać, tworzyć muzykę… każdy zwycięzca musi sobie wybrać hobby, które rozwija zamiast obowiązkowej pracy czy nauki w szkole. W moim przypadku wybór jest dość oczywisty.
Idę zjeść kolację. Staję w progu kuchni widząc Shinny siedzącą przy stole.
-Jeśli jutro wszystkie twoje rany znikną, a ty ochłoniesz, odbędzie się ceremonia zwycięstwa-mówi mi Shinny.-Musisz wiedzieć też parę spraw, o których nikt ci nie powiedział, a które są bardzo ważne-patrzę na nią z wyczekiwaniem. Nie wiem, czego się spodziewać.-Lepiej usiądź-robię to. Oczekuję z napięciem na jej słowa.-Matka Sue nie żyje. Zmarła na zawał, gdy twoje zdjęcie pojawiło się na niebie. Oglądała całe Igrzyska. Formalności są już załatwione. Ty zamieszkasz w Wiosce Zwycięzców tylko z Samem, mimo, że Sue także przysługuje ten przywilej, skoro mieszkałaś z nią. Po prostu Sue znalazła męża, który wspierał ją, gdy umierała ze strachu patrząc na twoje zmagania na arenie i śmierć matki, więc zamieszka z nim. To tyle. Pogrzeb Roya odbędzie się dzień po twoim przyjeździe do dystryktu. Ślub Sue jakiś tydzień po, w sobotę. Byłoby cudownie, gdybyś tam zaśpiewała. Pogrzeb matki Sue już się odbył. Sue jakoś szczególnie mocno nie cierpiała.
-A ty byś cierpiała, gdyby zmarła osoba, która chciałaby cię wysłać na Igrzyska, a jeśli się nie zgłosisz, zagłodziłaby cię na śmierć?
Shinny przełknęła ślinę i zmieszała się. Mimo wszystko była dziwnie podniecona i podekscytowana.
-No nie. Ale teraz już idź spać, bo jutro ważny dzień.
Myję się i ubieram piżamę. Wchodzę do łóżka i kładę głowę na poduszce. Otulam się miękką, ciepłą i przyjemnie pachnącą pościelą. Próbuję sobie wyobrazić, że jest dobrze, ale nie jest. Dalej jestem zwyciężczynią Głodowych Igrzysk, moja rodzina dalej nie żyje.
Zamykam powieki. Odpływam do krainy snu. Widzę wszystkich martwych trybutów. Nękają mnie, wyciągają po mnie ręce, dosięgają mnie, tną mnie nożami, strzelają do mnie z łuków, wyrywają mi włosy, nie chcą słyszeć o tym, żeby mnie puścić, nawet mój brat zatapia we mnie swoje zęby, a Diana zawzięcie łamie mi kości siekierą.
Budzę się z wrzaskiem. Przychodzi do mnie jakaś awoksa z chłodnym ręcznikiem i gładzi mnie po włosach. Ściskam jej dłoń.
-Dziękuję-szepczę.
Awoksa uśmiecha się, ale w jej oczach widać łzy.
Po chwili dziewczyna wychodzi. Zostaję sama.

Tej nocy więcej nie udaje mi się zasnąć.

5 komentarzy:

  1. Ohhhhhhh....
    To było.... Zaskakujące
    Daj więcej!
    Opiszesz jej dalsze życie, Tournne Zwycięzców i hmmm.... Ją jako mentorkę? Bo byłoby super!
    Pozdrawiam i weny życzę,
    Ala

    OdpowiedzUsuń
  2. Uff... wygrała, nie straciła dziecka i wraca do domu :D
    Ja bym nie umiała żyć już po takich igrzyskach... pomijając już fakt, że bym ich nie przeżyła xp
    Hahaha! Należało się tej matce Sue! ^_^
    Pozdrawiam i życze duuużoooo weny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ulżyło mi! Dziecko Amy żyje, zły charakter (no może nie najgorszy, bo najgorszy jest Snow, ale matka Sue była zUa do szpiku) ukarany, Amy wraca do domu!
    Pozdrawiam i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham, kocham i gratuluje. Mialam madzoee, ze tak to zakonczysz. Pisz dalej, noe przezyje, jak teraz to zakonczysz.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję wszystkim za komentarze, jesteście cudowne, cieszę się, że komuś chce się czytać te moje wypociny :P Historię będę kontynuowała. Zobaczycie, jak wszystko się rozwinie, mam nadzieję, że zaciekawię ;)

    OdpowiedzUsuń