Tłum oszalał. Moje uszy cierpią,
natężenie decybeli w pomieszczeniu jest stanowczo za wysokie.
Jak ja bardzo tęskniłam za
smakiem ust Sama… Zdaję sobie z tego sprawę dopiero teraz, gdy znów go czuję.
Nie odrywamy się od siebie przez chyba piętnaście minut. Rozłąka była stanowczo
zbyt długa.
Mimo, że mnie skrzywdził, kocham
go… Pragnę jego bliskości, pragnę by był przy mnie…
W końcu zachęceni przez Ceasara
usiedliśmy na miękkiej sofie, a ja wtuliłam twarz mokrą od łez w ramię Sama.
Głaskał mnie delikatnie po włosach, trzymał za rękę i patrzył na mnie z
czułością bardzo widoczną w oczach. Jakie uczucie, że ktoś się o ciebie
troszczy jest przyjemne… Przez ostatnie
kilka tygodni bardzo mi tego brakowało.
Przy nim czułabym się prawie
bezpieczna, gdyby nie to, że wciąż prześladują mnie obrazy z areny.
Oni są wszędzie. Chodzą za mną.
Trybuci. Mimo, że trwa właśnie jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu, to
czuję ten wszechogarniający niepokój.
Z zamyślenia wyrywa mnie głos
Ceasara.
- Amy, powiesz nam, kiedy właściwie zakochałaś
się w Samie?
Przełknęłam ślinę i podniosłam
głowę.
- To było już bardzo dawno, nawet nie
pamiętam. Może w wieku jedenastu, dwunastu lat? Zawsze wydawał mi się
przystojniejszy, silniejszy, milszy, zabawniejszy, bardziej troskliwy i w ogóle
inny, niż wszyscy chłopcy w dystrykcie. Zawsze, gdy przebywałam w jego
towarzystwie, zamykałam się w sobie, byłam strasznie cicha, w ogóle nie
przypominałam siebie. Zapominałam jak się oddycha. Po prostu wstydziłam się i
bałam… bałam się, że mnie nie pokocha…
Publiczność westchnęła.
Ceasar uśmiechnął się i otarł łzę
z oka.
- To naprawdę wzruszające. A ty, Sam? Kiedy
poczułeś, że Amy jest dla ciebie kimś więcej niż znajomą?
Właściwie sama się nad tym
zastanawiałam. Z napięciem patrzyłam w oczy Sama a on uśmiechnął się do mnie i
zaczął opowieść:
- To było, kiedy mieliśmy po piętnaście lat… Z Amy robiła się piękna kobieta, dorastała w
oczach, a to cierpienie, które przeżyła zdawało się jej dodawać jeszcze więcej
piękna. Wtedy musiałem zmienić trasę do lasu na inną niż zwykle, bo ze starą
się coś stało… chyba ją zalało, albo zawaliło się na nią jakieś drzewo. I wtedy
przechodziłem obok domu w którym mieszkała Amy. Akurat coś śpiewała i grała na
harfie. Stałem i słuchałem jak zaczarowany. Wiedziałem, że to Amy, bo tylko
ona, nie licząc jej brata, była o tej porze w domu, jako, że zaczynała pracę
pół godziny później niż ja i mama Sue i godzinę po Sue, więc nie musiała
jeszcze wychodzić. Tak się zasłuchałem, że zapomniałem o tej różnicy czasowej i
zorientowałem się dopiero, gdy piękna muzyka umilkła i usłyszałem kroki… Szybko
zerwałem się do biegu, ale i tak spóźniłem się dwadzieścia minut, za co
otrzymałem dwadzieścia batów od Strażnika Pokoju. Do dziś mam blizny. W każdym
razie nie żałuję, że jej wtedy słuchałem, bo jej głos uśmierzył cały ból.
Boże, on dostał przeze mnie
dwadzieścia batów? Załam sobie sprawę, że w trakcie tej opowieści znów zaczęłam
płakać.
- Przepraszam… - wyszeptałam. - Ja nie
wiedziałam…
-Ciii, przecież mówię, że nie
żałuję-Sam pocałował mnie czule i pogładził po włosach.
-Słyszałam, ale i tak mam
straszne wyrzuty sumienia…
-Nie martw się. Jest dobrze. Mam
ciebie-nie zauważyłam, kiedy znów zaczął mnie całować. Tłum znowu westchnął, a
ja poczułam, że chcę z nim być, ale na osobności. Koniec show, do cholery. Chcę
już to skończyć.
Ceasar zadaje nam jeszcze kilka
pytań, żeby całkowicie puścić w niepamięć mój wcześniejszy brawurowy występ i
wreszcie rozbrzmiewa hymn. Mogę zejść ze sceny. Sam trzyma mnie za rękę i tylko
dlatego nie upadam.
Gdy tylko znaleźliśmy się na
osobności wyjaśniłam mu całą sytuację z przemową.
- Możemy mieć kłopoty - dodałam drżącym
głosem. - To był głupi pomysł.
- Nie martw się, jestem przy
tobie zawsze.
Cholera jasna, bardziej
idiotycznego pocieszenia nie mógł w tej sytuacji wymyślić.
Co on sam może przy prezydencie
Snowie i milionom Strażników Pokoju czekających tylko na jego skinięcie głową?
Udałam, że już się uspokoiłam,
ale w rzeczywistości byłam przerażona. Boże, czemu ja nie potrafię trzymać
języka za zębami, kiedy sytuacja stanowczo tego wymaga? Nie wiem. Nie rozumiem.
Biegnę po swoje rzeczy, żegnam
się z Paulem i Ekipą i razem z Shinny i Samem jedziemy na peron.
- Te oświadczyny w Kapitolu to
był rewelacyjny pomysł! - Shinny nie może wyjść z podziwu. Cały czas trajkocze
o tym, że publiczność nas uwielbia. To dobry znak. Władze nie mogą nic zrobić
ani mi, ani Samowi, bo tłum się zdenerwuje. Może dojść do zamieszek, a tego by
nie chcieli. Sue, ani jej męża też nie tkną, w końcu ocaliłam jej życie.
Przeprowadzam chłodną kalkulację
w głowie i dochodzę do wniosku, że nic mi nie zrobią, ale na pewno będą mnie
kontrolować. I tak dobrze, że tylko tyle.
W końcu wsiadamy do pociągu.
Jedziemy wiele godzin, które spędzam głównie wtulając się w Sama, ignorując
trajkoczącą Shinny i gapiąc się w okno. Mój narzeczony otacza mnie troską i
opieką. Czuję się prawie bezpieczna. Mimo to wizje przewijają się prze umysł.
Dojechaliśmy na miejsce. Od razu
oślepił mnie błysk fleszy. Wszyscy chcą nas powitać, poznać nas.
Witam obywateli dystryktu,
dziękuję wszystkim za wsparcie moralne i coś tam jeszcze gadam. Jakieś nic nie
znaczące pierdoły, w każdym razie.
Po dwóch godzinach udzielenia
chyba tuzina wywiadów i ustawiania się do miliona zdjęć wreszcie wsiadamy do
samochodu. Jedziemy pół godziny i wysiadamy przy jednym z domów w Wiosce
Zwycięzców. Od dziś w moim domu. Sam pomaga mi zabrać to, co miałam ze sobą i
wchodzę do budynku.
Wygląda całkiem przytulnie.
Wszystko zostało umeblowane, moje
rzeczy przeniesione ze starego mieszkania. W wielkim salonie stała harfa w
towarzystwie kilku innych instrumentów, między innymi klawesynu i fortepianu.
Zauważyłam też magnetofon, który na pewno pochodził prosto z Kapitolu i na
który mogłam nagrywać swoje kompozycje. Na półce stało kilka zeszytów nutowych i
metronom.
Wiem, czym będę mogła zabijać
czas, gdy Sam będzie w pracy.
Póki co jednak jestem piekielnie
zmęczona, więc skierowałam kroki prosto do sypialni. Z szafy wyciągnęłam
pierwszą lepszą koszulę nocną i poszłam do łazienki się umyć. Gdy już odbyłam
całą wieczorną toaletę wskoczyłam do łóżka i zamknęłam oczy. Nie potrafiłam
jednak zasnąć. Po pół godzinie poczułam, że obok mnie do łóżka wsunął się Sam.
Wtulam się w niego, a on obejmuje mnie i uśmiecha się.
- Nasze dziecko przeżyło - szepczę. Patrzy na
mnie z mieszaniną bólu, troski, smutku i radości w oczach. To ostatnie co udaje
mi się zakodować.
Później zatapiam się w półśnie, w
beznadziejnym świecie mroku i koszmarów.
Jak zwykle budzę się z wrzaskiem.
Jakie to romantyczme ^^ nawet nie wiem jak mogę to skomentować! Świetnie piszesz!
OdpowiedzUsuńCzekam na next!
Kocham, kocham i jeszcze raz kocham!!!!
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Alicją, świetnie piszesz, chociaż podobały mi się o wiele bardziej rozdziały z areny.
OdpowiedzUsuń"Oni są wszędzie. Chodzą za mną. Trybuci." - piękne ^_^
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy :D
Weny i pięknych wakacji!