środa, 26 czerwca 2013

29.

Tłum oszalał. Moje uszy cierpią, natężenie decybeli w pomieszczeniu jest stanowczo za wysokie.
Jak ja bardzo tęskniłam za smakiem ust Sama… Zdaję sobie z tego sprawę dopiero teraz, gdy znów go czuję. Nie odrywamy się od siebie przez chyba piętnaście minut. Rozłąka była stanowczo zbyt długa.
Mimo, że mnie skrzywdził, kocham go… Pragnę jego bliskości, pragnę by był przy mnie…
W końcu zachęceni przez Ceasara usiedliśmy na miękkiej sofie, a ja wtuliłam twarz mokrą od łez w ramię Sama. Głaskał mnie delikatnie po włosach, trzymał za rękę i patrzył na mnie z czułością bardzo widoczną w oczach. Jakie uczucie, że ktoś się o ciebie troszczy jest przyjemne…  Przez ostatnie kilka tygodni bardzo mi tego brakowało.
Przy nim czułabym się prawie bezpieczna, gdyby nie to, że wciąż prześladują mnie obrazy z areny.
Oni są wszędzie. Chodzą za mną. Trybuci. Mimo, że trwa właśnie jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu, to czuję ten wszechogarniający niepokój.
Z zamyślenia wyrywa mnie głos Ceasara.
 - Amy, powiesz nam, kiedy właściwie zakochałaś się w Samie?
Przełknęłam ślinę i podniosłam głowę.
 - To było już bardzo dawno, nawet nie pamiętam. Może w wieku jedenastu, dwunastu lat? Zawsze wydawał mi się przystojniejszy, silniejszy, milszy, zabawniejszy, bardziej troskliwy i w ogóle inny, niż wszyscy chłopcy w dystrykcie. Zawsze, gdy przebywałam w jego towarzystwie, zamykałam się w sobie, byłam strasznie cicha, w ogóle nie przypominałam siebie. Zapominałam jak się oddycha. Po prostu wstydziłam się i bałam… bałam się, że mnie nie pokocha…
Publiczność westchnęła.
Ceasar uśmiechnął się i otarł łzę z oka.
 - To naprawdę wzruszające. A ty, Sam? Kiedy poczułeś, że Amy jest dla ciebie kimś więcej niż znajomą?
Właściwie sama się nad tym zastanawiałam. Z napięciem patrzyłam w oczy Sama a on uśmiechnął się do mnie i zaczął opowieść:
 - To było, kiedy mieliśmy po piętnaście lat…  Z Amy robiła się piękna kobieta, dorastała w oczach, a to cierpienie, które przeżyła zdawało się jej dodawać jeszcze więcej piękna. Wtedy musiałem zmienić trasę do lasu na inną niż zwykle, bo ze starą się coś stało… chyba ją zalało, albo zawaliło się na nią jakieś drzewo. I wtedy przechodziłem obok domu w którym mieszkała Amy. Akurat coś śpiewała i grała na harfie. Stałem i słuchałem jak zaczarowany. Wiedziałem, że to Amy, bo tylko ona, nie licząc jej brata, była o tej porze w domu, jako, że zaczynała pracę pół godziny później niż ja i mama Sue i godzinę po Sue, więc nie musiała jeszcze wychodzić. Tak się zasłuchałem, że zapomniałem o tej różnicy czasowej i zorientowałem się dopiero, gdy piękna muzyka umilkła i usłyszałem kroki… Szybko zerwałem się do biegu, ale i tak spóźniłem się dwadzieścia minut, za co otrzymałem dwadzieścia batów od Strażnika Pokoju. Do dziś mam blizny. W każdym razie nie żałuję, że jej wtedy słuchałem, bo jej głos uśmierzył cały ból.
Boże, on dostał przeze mnie dwadzieścia batów? Załam sobie sprawę, że w trakcie tej opowieści znów zaczęłam płakać.
 - Przepraszam… - wyszeptałam. - Ja nie wiedziałam…
-Ciii, przecież mówię, że nie żałuję-Sam pocałował mnie czule i pogładził po włosach.
-Słyszałam, ale i tak mam straszne wyrzuty sumienia…
-Nie martw się. Jest dobrze. Mam ciebie-nie zauważyłam, kiedy znów zaczął mnie całować. Tłum znowu westchnął, a ja poczułam, że chcę z nim być, ale na osobności. Koniec show, do cholery. Chcę już to skończyć.
Ceasar zadaje nam jeszcze kilka pytań, żeby całkowicie puścić w niepamięć mój wcześniejszy brawurowy występ i wreszcie rozbrzmiewa hymn. Mogę zejść ze sceny. Sam trzyma mnie za rękę i tylko dlatego nie upadam.
Gdy tylko znaleźliśmy się na osobności wyjaśniłam mu całą sytuację z przemową.
 - Możemy mieć kłopoty - dodałam drżącym głosem. - To był głupi pomysł.
- Nie martw się, jestem przy tobie zawsze.
Cholera jasna, bardziej idiotycznego pocieszenia nie mógł w tej sytuacji wymyślić.
Co on sam może przy prezydencie Snowie i milionom Strażników Pokoju czekających tylko na jego skinięcie głową?
Udałam, że już się uspokoiłam, ale w rzeczywistości byłam przerażona. Boże, czemu ja nie potrafię trzymać języka za zębami, kiedy sytuacja stanowczo tego wymaga? Nie wiem. Nie rozumiem.
Biegnę po swoje rzeczy, żegnam się z Paulem i Ekipą i razem z Shinny i Samem jedziemy na peron.
- Te oświadczyny w Kapitolu to był rewelacyjny pomysł! - Shinny nie może wyjść z podziwu. Cały czas trajkocze o tym, że publiczność nas uwielbia. To dobry znak. Władze nie mogą nic zrobić ani mi, ani Samowi, bo tłum się zdenerwuje. Może dojść do zamieszek, a tego by nie chcieli. Sue, ani jej męża też nie tkną, w końcu ocaliłam jej życie.
Przeprowadzam chłodną kalkulację w głowie i dochodzę do wniosku, że nic mi nie zrobią, ale na pewno będą mnie kontrolować. I tak dobrze, że tylko tyle.
W końcu wsiadamy do pociągu. Jedziemy wiele godzin, które spędzam głównie wtulając się w Sama, ignorując trajkoczącą Shinny i gapiąc się w okno. Mój narzeczony otacza mnie troską i opieką. Czuję się prawie bezpieczna. Mimo to wizje przewijają się prze umysł.
Dojechaliśmy na miejsce. Od razu oślepił mnie błysk fleszy. Wszyscy chcą nas powitać, poznać nas.
Witam obywateli dystryktu, dziękuję wszystkim za wsparcie moralne i coś tam jeszcze gadam. Jakieś nic nie znaczące pierdoły, w każdym razie.
Po dwóch godzinach udzielenia chyba tuzina wywiadów i ustawiania się do miliona zdjęć wreszcie wsiadamy do samochodu. Jedziemy pół godziny i wysiadamy przy jednym z domów w Wiosce Zwycięzców. Od dziś w moim domu. Sam pomaga mi zabrać to, co miałam ze sobą i wchodzę do budynku.
Wygląda całkiem przytulnie.
Wszystko zostało umeblowane, moje rzeczy przeniesione ze starego mieszkania. W wielkim salonie stała harfa w towarzystwie kilku innych instrumentów, między innymi klawesynu i fortepianu. Zauważyłam też magnetofon, który na pewno pochodził prosto z Kapitolu i na który mogłam nagrywać swoje kompozycje. Na półce stało kilka zeszytów nutowych i metronom.
Wiem, czym będę mogła zabijać czas, gdy Sam będzie w pracy.
Póki co jednak jestem piekielnie zmęczona, więc skierowałam kroki prosto do sypialni. Z szafy wyciągnęłam pierwszą lepszą koszulę nocną i poszłam do łazienki się umyć. Gdy już odbyłam całą wieczorną toaletę wskoczyłam do łóżka i zamknęłam oczy. Nie potrafiłam jednak zasnąć. Po pół godzinie poczułam, że obok mnie do łóżka wsunął się Sam. Wtulam się w niego, a on obejmuje mnie i uśmiecha się.
 - Nasze dziecko przeżyło - szepczę. Patrzy na mnie z mieszaniną bólu, troski, smutku i radości w oczach. To ostatnie co udaje mi się zakodować.
Później zatapiam się w półśnie, w beznadziejnym świecie mroku i koszmarów.

Jak zwykle budzę się z wrzaskiem.

3 komentarze:

  1. Jakie to romantyczme ^^ nawet nie wiem jak mogę to skomentować! Świetnie piszesz!
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham, kocham i jeszcze raz kocham!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z Alicją, świetnie piszesz, chociaż podobały mi się o wiele bardziej rozdziały z areny.
    "Oni są wszędzie. Chodzą za mną. Trybuci." - piękne ^_^
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy :D
    Weny i pięknych wakacji!

    OdpowiedzUsuń