poniedziałek, 29 lipca 2013

35.

Róże. Tym razem to nie sen.
Nóż w mojej pokrwawionej dłoni. Sterty kolczastych łodyg i pięknych kwiatów.
Staram się pozbyć całej rośliny, łącznie z korzeniami, żeby znów się nie odrodziła. Nie wierzę, że róże nie oplotły mnie jeszcze diabelskim uściskiem. Już odebrały mi trzeźwość myślenia, obezwładniając niesamowitą wonią.
Robię to, gdy Sama nie ma w domu. Wiem, że chciałby mi pomóc, ale muszę się tego paskudztwa pozbyć sama. Po prostu to czuję.
Zbieram wyschnięte łodygi i kwiaty i wrzucam je po kolei do pieca. Widok płonących róż koi mnie i sprawia mi ulgę.
Ogień trawi róże szybko, jednak smród dymu jest nieprawdopodobny. Mdleję od niego i budzę się godzinę później, leżąc na podłodze z poczuciem bezradności i zdezorientowania.
Ostatni płatek róży spoczywa na moich ustach.

***

Od wesela minęło parę tygodni. Coraz bardziej było po mnie widać ciążę. Czuję się też coraz gorzej. Sama nie było w domu. Postanawiamwyjść na chwilę do lasu i się przewietrzyć. Wiatr rozwiewa moje włosy, powietrze jest czyste i rześkie. Gdzieniegdzie ptaki śpiewają piękne trele.
Spaceruję długo. Nawet nie zauważam, że jakaś dziwna siła skłania mnie do tego, że stoję przed własnym domem. Konkretnie, to starą, spaloną ruderą, w której mieszkałam jeszcze przed śmiercią mamy. Widok ten sprawia, że łzy przesłoniły mi punkt widzenia. Widzę dom płonący ogniem.
Rozwalam drewnianą furtkę ciężkim butem i przechodzę na teren mojego dawnego miejsca zamieszkania.
Ogród jest cały zarośnięty. Dziki. To był żałosny widok. Wrzeszczę.
Na trawie leży martwy kosogłos. Dziwnie powyginany, okrążony przez muchy, do połowy zgnity. Zatykam nos i usta, żeby nie zwymiotować i wbiegam do opuszczonej ruiny.
Kurz.
Brud.
Wspomnienia.
To tu po sobie pozostawiłam. Powybijane, osmalone ramki, w których uśmiechałam się do wspólnego zdjęcia z mamą, tatą i Royem, zdjęcia ślubne rodziców. Biorę jedno z nich do ręki, ale targa mną nagle gwałtowny spazm i ramka z brzękiem roztrzaskuje się w drobny mak. Chcę pozbierać szkło, ale kaleczę palce. Klnąc, rozpoczynam dalszą wędrówkę po domu. Nagle potykam się o odstający dywan.

Zauważam klapę w podłodze. Na początku wygląda jak zwykły fragment podłogi, ale zauważam małą szparę na palce.
Otwieram ją, i kaszlę, bo wzbijam w powietrze tumany kurzu.
Nie widzę absolutnie nic. Wyjmuję z kieszeni zapalniczkę i oświetlając sobie drogę, zeskakuję na dół.
Ląduję na kolanach. Krzyczę z bólu.
Wstaję z trudem i rozglądam się dookoła. Zauważam kartkę, na której ktoś coś napisał. Biorę ją delikatnie do rąk, żeby jej nie zniszczyć. Czytam z zapartym tchem:

Witaj. W miejscu, w którym się znajdujesz, w czasie powstania znajdował się schron. Ludzie przeżywali tu katastrofy, często śmierć bliskich, tragedie. Jeśli się tu znajdujesz, najprawdopodobniej dystrykty znalazły się w niebezpieczeństwie, albowiem naszym zadaniem było utrzymanie tego miejsca w ścisłej tajemnicy. 
Uwierz. Bądź silny. Nie daj się stłamsić Kapitolowi.
Przyjdzie czas, że to w Kapitolu będą musieli ochronić się przed nami.

Jestem wstrząśnięta. Czytam list jeszcze kilka razy, zanim przyswajam sobie jego treść. Schron. To miejsce było świadkiem okropnych zdarzeń, a ja nic o nim nie wiedziałam.
Odkładam list na stół. Zauważam świecę, którą zapalam. Od zapalniczki bije już tak silne gorąco, że muszę mocno się skupić, żeby nie wypuścić jej z rąk. Z ulgą ją gaszę.
Świeca daje o wiele więcej światła. Zauważam w kącie skrzynię. Jest zamknięta na klucz.
Przypominam sobie o jednej rzeczy. Wracam z powrotem na parter i kieruję się ku sypialni mamy. Modlę się, żeby budynek się nie zawalił. Odsłaniam zasłonę. Kopię w ścianę i otwierają się maleńkie drzwiczki. Wyjmuję z nich kluczyk.

Odkryłam to miejsce podczas jednej z wielu zabaw w chowanego. Zasłona była moją ostatnią szansą na udaną kryjówkę. Wtedy przywarłam do ściany, żeby nie było widać wybrzuszenia. I nagle poczułam, że coś wciskam i coś się otwiera. Wtedy po raz pierwszy widziałam kluczyk. Nie wiedziałam, co otwiera, więc o nim zapomniałam.
Aż do dziś.

Z powrotem zeskakuję do schronu, tym razem ląduję uważniej. Kieruję się ku skrzyni. Wsadzam do niej klucz. Zamek obraca się i słyszę ciche szczęknięcie. Uśmiecham się.
Otwieram skrzynię. Pełno w niej kurzu i pajęczyn, jak w całym domu, ale ona pochodzi z czasów powstania. Oglądam jej zawartość. Widzę jakieś zdjęcia, gazety, pamiętnik... Jedna rzecz szczególnie przyciąga moją uwagę.
Wyciągam ze skrzyni mały album. Zauważam na okładce pięknie wyhaftowaną literę "P" otoczoną kwiatami.
Otwieram książkę.
Na pierwszej stronie widzę wykaligrafowany tytuł: Piosenki Powstańcze. Zaciekawiona przeglądam dalej. Widzę teksty i linie melodyczne. Piękne słowa, rzewne melodie... Już nie mogę się doczekać, żeby coś z tego zaśpiewać.
Chowam album prując poszewkę kurtki i wrzucając go za nią. Tak samo robię z jednym numerem gazety i pamiętnikiem.
Zamykam skrzynię na klucz, chowam go do kieszeni i wychodzę ze schronu. Nagle słyszę niepokojący trzask i z bijącym sercem wybiegam, co okazuje się słuszną decyzją. Część dachu nagle zarywa się i spada na podłogę domu. Leżę na trawie przerażona. Parę sekund i mogłam zginąć.
Podrywam się z miejsca i dysząc, biegnę do domu. Wpadam tam szybko i zamykam za sobą drzwi na klucz. Zastanawiam się, gdzie schować zdobycze. Gazetę wkładam pod poluzowany panel pod łóżkiem, pamiętnik za jakiś obraz z grubą ramą, tak, że nie wypada, a album z pieśniami układam pod klapą klawesynu, tak, aby nie było go widać. Spanikowana rzucam się do drzwi, bo słyszę dzwonek.
Sam.
- Co się stało? - zauważa, że jestem przerażona.
- Nic. - kłamię.
Idę do kuchni, przygotowuję nam szybki obiad. Zjadam parę kęsów, ale nie jestem głodna.
Gdy jestem pewna, że Sam nie słyszy, zwracam wszystko w łazience.
- Amy, powiedz, co ci jest. - Sam całuje mnie delikatnie.
- Nic. Naprawdę nic.
Nie wiem, co się wokół mnie dzieje, ale udaje mi się dotrwać do wieczora, a wtedy szybko idę spać.
Śnią mi się koszmary. Mieszają się obrazy pożaru i martwego kosogłosa. Budzę się z krzykiem, Sam przytula mnie do siebie i pozwala płakać do woli. Całuje mnie. Już nie pyta, co mi się śniło. To już jest na porządku dziennym. Wciąż koszmary. Z czasem się przyzwyczaiłam.

Leżę tak, wsłuchuję się w oddech śpiącego Sama, obejmuję go i uspokajam się.
Sen nadchodzi. Budzę się sama.

Myję się, ubieram, jem śniadanie. Następne, co robię, to wyciągnięcie z fortepianu albumu z pieśniami.
Gram pierwszą piosenkę. Jest piękna. Po chwili przekonuję się, że wszystkie są piękne. Czytając słowa płaczę. Tyle osób straciło swoje rodziny w powstaniu... tyle pozostało wdów, sierot...
A to wszystko przez nich. Kapitol.
Przypominam sobie prezydenta Snowa stojącego w moim ogrodzie i uśmiechającego się szyderczo.
 - Jeden wybryk. Jedno niewłaściwe słowo. Jedna powstańcza pieśń, a Sam, Sue i Dave, ta mała smarkula Faith i rodzice jej i Sama, oni wszyscy nie żyją. No i oczywiście ty, więc siłą rzeczy biorąc, także twoje dziecko. - mówił.
Powstańcza pieśń. Pieśń dająca nadzieję. Pieśń, która będzie w stanie poruszyć lud.
Wiele pieśni. Pieśni, które mam zapisane w tym małym albumie przed sobą.
One mogą coś zmienić.
- Będziesz grzeczną dziewczynką? Nie będziesz próbowała wywołać buntu?
Przełykam ślinę.
- Oczywiście.
Odwaga. Czy starczy mi jej tyle, żeby wywołać bunt?
Za oknem słyszę kosogłosa. Powtarza jedną z powstańczych pieśni, które przed chwilą grałam.
Jedna melodia.
Ta melodia daje mi odwagę, żeby złamać przysięgę daną największemu tyranowi w tym kraju.

6 komentarzy:

  1. Rany, muszę to powiedzieć - najlepszy rozdział! No po prostu wow!
    Tylko raz zauważyłam błąd czasowy, ale to tylko jeden jedyny raz. Reszta tekstu jest poprawna, ale jaram się tym jak nie wiem co!
    Dziewczyno, co Ty ze mną robisz?? :D
    Czekam na więcej i pozdrawiam xD

    OdpowiedzUsuń
  2. ... Dużo razy myślałam "Tak, ten rozdział jest chyba najlepszy" a tu znowu taki rozdział...
    Żeby nie przedłużać- cudny rozdział i czekam na next
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoja pomysłowość (w niektórych miejscach aż zbytnia) mnie poraża :D Co do rozdziału, przyjemny w czytaniu, jak dla mnie nadal połowę za krótki. :) Czekam na nexta ;) No i widzę, że Amy stosuje metodę praktykowaną od wieków przez wszystkie kobiety świata ("Co się stało?" "Nic.").
    Pozdrawiam i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaaaaaaaaaaa mega rozdział !
    Next! Next!
    + wpadnij do mnie na nowy rozdział :)

    http://67igrzyskaoczamijulites.blogspot.com
    Pozdrawiam.
    Julites.

    OdpowiedzUsuń