środa, 13 marca 2013

6.


W takiej ponurej atmosferze nastał wreszcie dzień Dożynek.
Rano poszłam pobiegać po lesie, żeby przygotować się psychicznie na to, co ma nastąpić. Chciałam całkowicie oczyścić umysł.
Nie udało mi się.
Cały czas prześladowały mnie koszmarne wizje.
Ja zamordowana.
Ja zjedzona przez jakiegoś trybuta.
Ale od jakiegoś czasu miałam też inne zmartwienie.
Ja w ciąży.
Tak myślę.
Okres całkowicie mi zniknął, choć powinnam mieć go od kilku dni, robiłam się coraz bledsza, wciąż było mi niedobrze… Gdyby choć Sam był przy mnie…
Ale nie było go. Pozostałam sama ze swoimi problemami, o których bałam się powiedzieć nawet Sue. Nie wiem, czy pochwaliłaby mój wybór i to, co zrobiłam.
Bałam się.
Bałam się, że ktoś się dowie.
Bałam się, że Sam już nigdy się do mnie nie odezwie.
Bałam się Igrzysk.
Bałam się właściwie wszystkiego.
Wróciłam do domu.
Umyłam się w strumieniu i założyłam sukienkę w kolorze morskiego błękitu w białe kwiaty, która należała kiedyś do mamy. Uczesałam włosy i założyłam buty.
Wkrótce zawyły syreny.
Chwyciłam jedną ręką Sue, a drugą Roy’a. Poszliśmy na plac.
Najpierw rejestracja. Potem odejście do wyznaczonego obszaru. Te same czynności.
Lecz tym razem sto razy większy strach.
Stanęłam w przydzielonym mi obszarze. Skinęłam uprzejmie głową do kilku dziewczyn w moim wieku. Były przerażone.
Nie dziwiłam im się, ale wiedziałam, że nic im nie będzie. Że zginę za nie. Trudno mi było ich żałować w tym momencie.
Na scenę dziarskim krokiem weszła Shinny Richards-opiekunka trybutów naszego dystryktu. Odkaszlnęła i zaczęła przemowę. Po chwili na ekranie wyświetlił się jakiś film. Nic do mnie nie docierało. Byłam sparaliżowana strachem.
I w końcu Shinny podeszła do jednej ze szklanych kul, do której były wrzucone karteczki ze starannie napisanymi imionami i nazwiskami dziewcząt z naszego dystryktu w wieku od dwunastu do osiemnastu lat.
Modliłam się, żeby mnie nie wylosowała. Mój plan spaliłby się na panewce, a Sue i tak pewnie zgłosiłaby się na trybuta.
Shinny sięgnęła po jedną z karteczek.
Rozwinęła ją i przeczytała:
-Lillianne Tyler.
Dziewczynka stojąca wśród dwunastolatek drgnęła niespokojnie.
-Zapraszam, kochana-głos Shinny Richards potoczył się echem po placu.
Lillianne zrobiła pierwszy drobny kroczek.
-Nie!-usłyszałam własny krzyk.
Shinny Richards popatrzyła na mnie zdziwiona.
-A dlaczegóż to?-spytała.
-Bo zgłaszam się na trybuta.
Tłum zamarł. Atmosfera zgęstniała. Czułam na sobie spojrzenia pełne wyrzutu. Sue rozpłakała się, Roy patrzył na mnie z nienawiścią i… Sam ocierał oczy.
Nie byłam pierwszą ochotniczką z Siódemki. Nie wystawialiśmy na Igrzyska zawodowców, ale wiele osób zgłaszało się za rodzinę, czasem nawet z własnej woli.
Ale nie było to częste.
Weszłam powolnym krokiem na scenę.
Shinny Richards przystawiła mi mikrofon do ust.
-Jak się nazywasz?-zapytała.
-Amy McClove.
-Ile masz lat?
-Siedemnaście.
Skinęła głową.
-Gratulacje dla ochotniczki.
Rozległy się ciche brawa. Najgłośniej klaskała matka Sue.
-A teraz czas na chłopców-zakończyła aplauz Shinny.
Wszyscy milczeli. W powietrzu dało się wyczuć nieprawdopodobne napięcie.
Shinny sięgnęła po karteczkę.
Rozwinęła ją. Miałam pustkę w głowie. Nazwisko brzmiało:
-Roy McClove.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz