W takiej ponurej atmosferze
nastał wreszcie dzień Dożynek.
Rano poszłam pobiegać po lesie,
żeby przygotować się psychicznie na to, co ma nastąpić. Chciałam całkowicie
oczyścić umysł.
Nie udało mi się.
Cały czas prześladowały mnie
koszmarne wizje.
Ja zamordowana.
Ja zjedzona przez jakiegoś
trybuta.
Ale od jakiegoś czasu miałam też
inne zmartwienie.
Ja w ciąży.
Tak myślę.
Okres całkowicie mi zniknął, choć
powinnam mieć go od kilku dni, robiłam się coraz bledsza, wciąż było mi niedobrze…
Gdyby choć Sam był przy mnie…
Ale nie było go. Pozostałam sama
ze swoimi problemami, o których bałam się powiedzieć nawet Sue. Nie wiem, czy
pochwaliłaby mój wybór i to, co zrobiłam.
Bałam się.
Bałam się, że ktoś się dowie.
Bałam się, że Sam już nigdy się
do mnie nie odezwie.
Bałam się Igrzysk.
Bałam się właściwie wszystkiego.
Wróciłam do domu.
Umyłam się w strumieniu i założyłam sukienkę w kolorze morskiego błękitu w białe kwiaty, która należała kiedyś do mamy. Uczesałam włosy i założyłam buty.
Wkrótce zawyły syreny.
Chwyciłam jedną ręką Sue, a drugą
Roy’a. Poszliśmy na plac.
Najpierw rejestracja. Potem
odejście do wyznaczonego obszaru. Te same czynności.
Lecz tym razem sto razy większy
strach.
Stanęłam w przydzielonym mi
obszarze. Skinęłam uprzejmie głową do kilku dziewczyn w moim wieku. Były
przerażone.
Nie dziwiłam im się, ale
wiedziałam, że nic im nie będzie. Że zginę za nie. Trudno mi było ich żałować w
tym momencie.
Na scenę dziarskim krokiem weszła
Shinny Richards-opiekunka trybutów naszego dystryktu. Odkaszlnęła i zaczęła
przemowę. Po chwili na ekranie wyświetlił się jakiś film. Nic do mnie nie
docierało. Byłam sparaliżowana strachem.
I w końcu Shinny podeszła do
jednej ze szklanych kul, do której były wrzucone karteczki ze starannie
napisanymi imionami i nazwiskami dziewcząt z naszego dystryktu w wieku od
dwunastu do osiemnastu lat.
Modliłam się, żeby mnie nie
wylosowała. Mój plan spaliłby się na panewce, a Sue i tak pewnie zgłosiłaby się
na trybuta.
Shinny sięgnęła po jedną z
karteczek.
Rozwinęła ją i przeczytała:
-Lillianne Tyler.
Dziewczynka stojąca wśród
dwunastolatek drgnęła niespokojnie.
-Zapraszam, kochana-głos Shinny
Richards potoczył się echem po placu.
Lillianne zrobiła pierwszy drobny
kroczek.
-Nie!-usłyszałam własny krzyk.
Shinny Richards popatrzyła na
mnie zdziwiona.
-A dlaczegóż to?-spytała.
-Bo zgłaszam się na trybuta.
Tłum zamarł. Atmosfera
zgęstniała. Czułam na sobie spojrzenia pełne wyrzutu. Sue rozpłakała się, Roy
patrzył na mnie z nienawiścią i… Sam ocierał oczy.
Nie byłam pierwszą ochotniczką z
Siódemki. Nie wystawialiśmy na Igrzyska zawodowców, ale wiele osób zgłaszało
się za rodzinę, czasem nawet z własnej woli.
Ale nie było to częste.
Weszłam powolnym krokiem na
scenę.
Shinny Richards przystawiła mi
mikrofon do ust.
-Jak się nazywasz?-zapytała.
-Amy McClove.
-Ile masz lat?
-Siedemnaście.
Skinęła głową.
-Gratulacje dla ochotniczki.
Rozległy się ciche brawa.
Najgłośniej klaskała matka Sue.
-A teraz czas na
chłopców-zakończyła aplauz Shinny.
Wszyscy milczeli. W powietrzu dało
się wyczuć nieprawdopodobne napięcie.
Shinny sięgnęła po karteczkę.
Rozwinęła ją. Miałam pustkę w
głowie. Nazwisko brzmiało:
-Roy McClove.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz