sobota, 30 marca 2013

9.


Od czasu, gdy dojechaliśmy, leżałam na stole w Centrum Odnowy i poddawałam się kolejnym zabiegom. Ci ludzie… ich akcenty, stroje, wygląd… To zupełnie nie pasowało do świata, jaki wcześniej znałam. Wstydziłam się przed nimi wszystkiego-swojego ciała, wyglądu… A jednak nie miałam nic do gadania.
Wyrwano mi każdy niechciany włosek, wyregulowano mi brwi, umyto mnie dokładnie… Czułam się jak potrawa, przyprawiana i przygotowywana, aby podać ją Organizatorom Igrzysk. Całe ciało bolało mnie, szczypało, piekło, swędziało, lecz walczyłam, aby ani jedna łza nie wyciekła spod moich powiek, aby ani jedno westchnienie bólu nie wydarło się z mej krtani. Nie chciałam ukazać tym marionetkom ludzi swojej słabości.
Teraz kilka osób smarowało moje ciało jakąś dziwną pianką, a jedna z kapitolińskich kosmetyczek myła mi włosy specjalnym płynem.
Potem, wymyta i wysuszona usiadłam, a ekipa zajęła się moimi paznokciami.
Gdy stwierdzili, że jako tako się prezentuję, ubrałam szybko bieliznę, nie chcąc stanąć przed stylistą zupełnie naga.
Siedziałam tak bezradnie, aż wreszcie mój stylista nadszedł. Znałam go z transmisji kilku poprzednich Igrzysk. Był to dosyć młody mężczyzna bardzo podobny z wyglądu do Sama, choć jak wszyscy w Kapitolu, miał wyraźny makijaż i dziwne ubrania. Poczułam ukłucie w sercu. Bardzo mi brakowało chłopaka, przez którego te Igrzyska będą dla mnie jeszcze gorsze.
-Witaj-przerwał ciszę stylista.-Jestem Paul i sprawię, że na Ceremonii Otwarcia Igrzysk będziesz prezentowała się piękniej od wszystkich. Jesteś jedną z ładniejszych tegorocznych trybutek, masz szansę się wybić jeszcze przed areną. A to jest najważniejsze. Zdobyć sponsorów.
Kiwnęłam głową i przełknęłam ślinę.
-Mam dla ciebie strój, który pokaże jaka jesteś piękna, a jednocześnie odzwierciedli charakter twojego dystryktu.
Westchnęłam.
-Chyba nie zrobi pan ze mnie drzewa?
Zaśmiał się.
-Nie tym razem.
Zdziwiło mnie to lekko.
Paul wyszedł na chwilę i wrócił z kreacją przykrytą czarnym materiałem.
-Uwaga…-chwycił materiał.-Oto twój strój na Paradę Trybutów.
Rozszerzyłam oczy. Zobaczyłam tak piękną sukienkę, o jakiej nawet nie marzyłam.
Była cała wykonana z lekko prześwitującego, pastelowo zielonego muślinu, zmieniającego odcienie w stosunku do światła. Opadała delikatnymi smugami na podłogę. Każdy jej ruch wyglądał tak, jakby była liśćmi poruszanymi przez wiatr. Bałam się jej dotknąć, taka była śliczna…
-Widzę, że ci się podoba-Paul nie krył samozadowolenia.
Kiwnęłam głową.
-No to chodź-nałożył na mnie sukienkę i delikatnie zapiął zamek. 
Spojrzałam w lustro. Patrzyła na mnie z niego nieprawdopodobnie piękna dziewczyna o hipnotyzująco zielonych oczach, wyglądająca jak leśna nimfa. Jej usta, czerwone niczym poziomki, rozchyliły się w lekkim uśmiechu.
-Boże…-nie mogłam uwierzyć własnym oczom.-To chyba nie ja…
-Widzisz… Dobry stylista potrafi czynić cuda.
Stałam dalej jak wryta nie zważając na komentarze Paula.
-Hola, hola, Panienko. A włosy i makijaż? Wtedy dopiero zdębiejesz.
Mruczał coś pod nosem:
-Zieleń, liście, Bogini Lasu, żadnej biżuterii, rzymskie sandały…-udało mi się wychwycić strzępki zdań. Podobała mi się ta wizja, zupełnie odmienna od wszystkich innych, ostrych, z przesadzonymi kapitolińskim akcentami. Według mnie, skromność i prostota były piękne.
Zawołał Ekipę Przygotowawczą, która zrobiła mi loki. Na głowę założono mi wieniec z liści, a na nogi brązowe sandały z rzemyków.
-Pięknie!-stwierdzili wszyscy jednogłośnie, gdy dzieło zostało ukończone. Musiałam przyznać im rację. Mimo, że nie lubiłam Kapitolińczyków, to jednak odwalili kawał dobrej roboty. Nigdy w życiu nie byłam ładna, a zwłaszcza aż tak ładna.
Obróciłam się jeszcze raz w miejscu, a światło czyniło cuda z moją sukienką. Poczułam się, jakbym rzeczywiście mogła być Boginią Lasu, jakbym jego cząstkę miała w sobie.
Zeszłam na dolny poziom budynku, gdzie czekał na mnie brat.
Strój Roy’a utrzymany był w podobnej konwencji. Ubrany był w zieloną tunikę, na nogach także miał sandały, a na głowie wieniec.
-Świetnie wyglądasz, braciszku-powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Ty lepiej… Gdyby Sam cię teraz widział…-przewrócił oczami i z dłonią na czole udał, że mdleje. Roześmiałam się, ale mimo to poczułam ból.
-Pewnie będzie oglądał paradę w domu, w dystrykcie. Tam może spokojnie mdleć-z lekkim smutkiem odruchowo dotknęłam brzucha. Roy speszony odwrócił wzrok.
Ciszę przerwało polecenie naszych stylistów, abyśmy wsiedli na rydwan. W życiu nie widziałam tak pięknego pojazdu. Był prawie cały złoty, a zaprzężone były do niego dwa białe rumaki.
-Powodzenia-Paul uśmiechnął się do mnie.
-Nie, dziękuję-odparłam tak, jak uczono mnie w domu, aby nie zapeszyć.
Rydwan ruszył. Ogromna brama otworzyła się. Rozległa się nieprawdopodobnie głośna muzyka inaugurująca Igrzyska. Okrążyliśmy rynek. Byłam oszołomiona przez tłum, jego krzyki, jego natężenie... niektórzy skandowali imiona trybutów, usłyszałam także moje. Zaczęłam uśmiechać się sztucznie i machać do tłumu, choć w środku czułam rozpacz. 
Potem rydwan zatrzymał się w określonym miejscu, pozostałe też przybyły i nastała cisza. Prezydent Coriolanus Snow, czterdziestolatek o przerażających, wężowych oczach, zaczął przemówienie.
-Witamy was, Trybuci! Jesteście tu, aby przynieść chlubę i chwałę swoim dystryktom, aby pokazać waszą odwagę i aby stawić czoła przeciwnościom. Więc życzę wam szczęśliwych Głodowych Igrzysk. I niech los zawsze wam sprzyja.
I niech los zawsze wam sprzyja.
Dobry żart, Panie Prezydencie.
 __________________
Myślę, że rozdział lepszy od poprzednich, jeśli są jakieś nieścisłości w związku z książką to piszcie :P
I w ogóle piszcie, bo nie ma jeszcze ani jednego komentarza :(

1 komentarz:

  1. No łał, że tak powiem. A raczej napiszę.
    Chociaż historia Amy nie jest specjalnie skomplikowana, to czyta się ją lekko i przyjemnie. Sam fakt, że historia totalnie nie opiera się na Katniss daje już pewnien punkt zaczepienia, i tego się trzymajmy, bo to duży plus. Podoba mi się również to, że nie wysłaś byle kogo na Igrzyska. Twój styl pisania jest również godny polecenia :)
    Życzę powodzenia i weny!
    Avada.

    OdpowiedzUsuń