Od czasu, gdy dojechaliśmy,
leżałam na stole w Centrum Odnowy i poddawałam się kolejnym zabiegom. Ci
ludzie… ich akcenty, stroje, wygląd… To zupełnie nie pasowało do świata, jaki
wcześniej znałam. Wstydziłam się przed nimi wszystkiego-swojego ciała, wyglądu…
A jednak nie miałam nic do gadania.
Wyrwano mi każdy niechciany
włosek, wyregulowano mi brwi, umyto mnie dokładnie… Czułam się jak potrawa,
przyprawiana i przygotowywana, aby podać ją Organizatorom Igrzysk. Całe ciało
bolało mnie, szczypało, piekło, swędziało, lecz walczyłam, aby ani jedna łza
nie wyciekła spod moich powiek, aby ani jedno westchnienie bólu nie wydarło się
z mej krtani. Nie chciałam ukazać tym marionetkom ludzi swojej słabości.
Teraz kilka osób smarowało moje
ciało jakąś dziwną pianką, a jedna z kapitolińskich kosmetyczek myła mi włosy
specjalnym płynem.
Potem, wymyta i wysuszona
usiadłam, a ekipa zajęła się moimi paznokciami.
Gdy stwierdzili, że jako tako się
prezentuję, ubrałam szybko bieliznę, nie chcąc stanąć przed stylistą zupełnie
naga.
Siedziałam tak bezradnie, aż
wreszcie mój stylista nadszedł. Znałam go z transmisji kilku poprzednich
Igrzysk. Był to dosyć młody mężczyzna bardzo podobny z wyglądu do Sama, choć
jak wszyscy w Kapitolu, miał wyraźny makijaż i dziwne ubrania. Poczułam ukłucie
w sercu. Bardzo mi brakowało chłopaka, przez którego te Igrzyska będą dla mnie
jeszcze gorsze.
-Witaj-przerwał ciszę
stylista.-Jestem Paul i sprawię, że na Ceremonii Otwarcia Igrzysk będziesz
prezentowała się piękniej od wszystkich. Jesteś jedną z ładniejszych
tegorocznych trybutek, masz szansę się wybić jeszcze przed areną. A to jest
najważniejsze. Zdobyć sponsorów.
Kiwnęłam głową i przełknęłam
ślinę.
-Mam dla ciebie strój, który
pokaże jaka jesteś piękna, a jednocześnie odzwierciedli charakter twojego
dystryktu.
Westchnęłam.
-Chyba nie zrobi pan ze mnie
drzewa?
Zaśmiał się.
-Nie tym razem.
Zdziwiło mnie to lekko.
Paul wyszedł na chwilę i wrócił z
kreacją przykrytą czarnym materiałem.
-Uwaga…-chwycił materiał.-Oto
twój strój na Paradę Trybutów.
Rozszerzyłam oczy. Zobaczyłam tak
piękną sukienkę, o jakiej nawet nie marzyłam.
Była cała wykonana z lekko
prześwitującego, pastelowo zielonego muślinu, zmieniającego odcienie w stosunku
do światła. Opadała delikatnymi smugami na podłogę. Każdy jej ruch wyglądał
tak, jakby była liśćmi poruszanymi przez wiatr. Bałam się jej dotknąć, taka
była śliczna…
-Widzę, że ci się podoba-Paul nie
krył samozadowolenia.
Kiwnęłam głową.
-No to chodź-nałożył na mnie
sukienkę i delikatnie zapiął zamek.
Spojrzałam w lustro. Patrzyła na
mnie z niego nieprawdopodobnie piękna dziewczyna o hipnotyzująco zielonych
oczach, wyglądająca jak leśna nimfa. Jej usta, czerwone niczym poziomki,
rozchyliły się w lekkim uśmiechu.
-Boże…-nie mogłam uwierzyć
własnym oczom.-To chyba nie ja…
-Widzisz… Dobry stylista potrafi
czynić cuda.
Stałam dalej jak wryta nie
zważając na komentarze Paula.
-Hola, hola, Panienko. A włosy i
makijaż? Wtedy dopiero zdębiejesz.
Mruczał coś pod nosem:
-Zieleń, liście, Bogini Lasu,
żadnej biżuterii, rzymskie sandały…-udało mi się wychwycić strzępki zdań. Podobała
mi się ta wizja, zupełnie odmienna od wszystkich innych, ostrych, z
przesadzonymi kapitolińskim akcentami. Według mnie, skromność i prostota były
piękne.
Zawołał Ekipę Przygotowawczą,
która zrobiła mi loki. Na głowę założono mi wieniec z liści, a na nogi brązowe sandały
z rzemyków.
-Pięknie!-stwierdzili wszyscy
jednogłośnie, gdy dzieło zostało ukończone. Musiałam przyznać im rację. Mimo,
że nie lubiłam Kapitolińczyków, to jednak odwalili kawał dobrej roboty. Nigdy w
życiu nie byłam ładna, a zwłaszcza aż tak ładna.
Obróciłam się jeszcze raz w
miejscu, a światło czyniło cuda z moją sukienką. Poczułam się, jakbym
rzeczywiście mogła być Boginią Lasu, jakbym jego cząstkę miała w sobie.
Zeszłam na dolny poziom budynku, gdzie czekał na mnie brat.
Strój Roy’a utrzymany był w
podobnej konwencji. Ubrany był w zieloną tunikę, na nogach także miał sandały,
a na głowie wieniec.
-Świetnie wyglądasz,
braciszku-powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Ty lepiej… Gdyby Sam cię teraz
widział…-przewrócił oczami i z dłonią na czole udał, że mdleje. Roześmiałam
się, ale mimo to poczułam ból.
-Pewnie będzie oglądał paradę w
domu, w dystrykcie. Tam może spokojnie mdleć-z lekkim smutkiem odruchowo
dotknęłam brzucha. Roy speszony odwrócił wzrok.
Ciszę przerwało polecenie naszych
stylistów, abyśmy wsiedli na rydwan. W życiu nie widziałam tak pięknego
pojazdu. Był prawie cały złoty, a zaprzężone były do niego dwa białe rumaki.
-Powodzenia-Paul uśmiechnął się
do mnie.
-Nie, dziękuję-odparłam tak, jak
uczono mnie w domu, aby nie zapeszyć.
Rydwan ruszył. Ogromna brama otworzyła się. Rozległa się nieprawdopodobnie głośna muzyka inaugurująca Igrzyska. Okrążyliśmy rynek. Byłam oszołomiona przez tłum, jego krzyki, jego natężenie... niektórzy skandowali imiona trybutów, usłyszałam także moje. Zaczęłam uśmiechać się sztucznie i machać do tłumu, choć w środku czułam rozpacz.
Potem rydwan zatrzymał się w
określonym miejscu, pozostałe też przybyły i nastała cisza. Prezydent Coriolanus Snow, czterdziestolatek o przerażających, wężowych oczach, zaczął przemówienie.
-Witamy was, Trybuci! Jesteście
tu, aby przynieść chlubę i chwałę swoim dystryktom, aby pokazać waszą odwagę i
aby stawić czoła przeciwnościom. Więc życzę wam szczęśliwych Głodowych Igrzysk. I niech los zawsze wam sprzyja.
„I niech los zawsze wam sprzyja.”
Dobry żart, Panie Prezydencie.
No łał, że tak powiem. A raczej napiszę.
OdpowiedzUsuńChociaż historia Amy nie jest specjalnie skomplikowana, to czyta się ją lekko i przyjemnie. Sam fakt, że historia totalnie nie opiera się na Katniss daje już pewnien punkt zaczepienia, i tego się trzymajmy, bo to duży plus. Podoba mi się również to, że nie wysłaś byle kogo na Igrzyska. Twój styl pisania jest również godny polecenia :)
Życzę powodzenia i weny!
Avada.