Nie wiem, co się ze mną dzieje.
Od momentu, w którym zabrzmiała armata zwiastująca śmierć Evanne zdarzyło się
mnóstwo rzeczy. Nie ogarnęłam większości z nich. Najpierw zabrzmiały fanfary,
Claudius Templesmith ogłosił moje zwycięstwo i nadleciały dwa poduszkowce. Z
jednego wysunęły się szczypce i zabrały ciało Evanne, a z drugiego wysunęła się
drabinka, na którą weszłam. Od razu coś mnie sparaliżowało, nie potrafiłam
wykonać ruchu, sprawność odzyskałam dopiero na pokładzie pojazdu. Przylecieliśmy
na dach Ośrodka Szkoleniowego, po czym zostałam zaprowadzona na sam dół, do
Centrum Odnowy. Od razu zdjęli ze mnie całe ubranie i poprosili, żebym weszła
do jakiejś wanny. Czułam jak odkleja się ode mnie brud, jak moje ciało się
oczyszcza… jednak te dni na arenie zrobiły swoje. Widziałam wszystko przez
mgłę, dźwięki były jakieś przytłumione, nierzeczywiste. Cały czas ktoś mi
gratulował. Później wysuszono moje włosy oraz ciało i kazano mi iść do jakiegoś
pomieszczenia, w którym znajdowało się tylko łóżko szpitalne, jakiś ekran i
różne dziwne kabelki i urządzenia. Muszą zbadać, czy jestem zdrowa i opatrzyć
moje rany.
Mam ochotę przez cały czas
płakać, ale z racji tego, że jestem otoczona przez Kapitolińczyków powstrzymuję
się. Później do głowy przychodzi mi jedna myśl: co z dzieckiem? Czy możliwe
jest, aby przeżyło Igrzyska? Czy je straciłam? Nie chciałam do tego wcześniej
dopuścić, ale teraz poczułam się za nie odpowiedzialna. Może to dopiero mały embrion
w żadnym stopniu niepodobny do dziecka, ale jednak nie chcę go stracić. Boże,
ja się naprawdę martwię. I to mnie najbardziej niepokoi. Przecież nie chciałam
dziecka…
Nareszcie. Ludzie poszli, została
tylko jedna młoda lekarka, wyglądająca na miłą kobietę i nie mająca tych
wszystkich dziwacznych, kapitolińskich atrybutów. Pogratulowała mi, uśmiechnęła
się i zaczęła badać mnie wszystkimi tymi dziwacznymi urządzeniami i co chwila
zerkała na ekran. Nagle, gdy jeździła czymś po moim brzuch zdusiła krzyk,
wypuściła urządzenie z dłoni i wyszeptała:
-To niemożliwe.
Spojrzałam na nią pytającym
wzrokiem.
-Jesteś w ciąży, Amy. To
niemożliwe, że nie straciłaś dziecka na arenie. To cud.
Odetchnęłam. Utrzymałam ciążę.
Mam ochotę płakać z radości, ale przypominam sobie o obecności lekarki.
-Wiem, zorientowałam się jeszcze
przed Igrzyskami. Słabo mi było i tydzień przed nimi zaczęłam wymiotować…
czułam się strasznie dziwnie.
Kobieta pokiwała głową.
-Czy chcesz usunąć ciążę?
Krew zabulgotała mi w żyłach.
Wściekłam się. O ile wcześniej leżałam spokojnie i poddawałam się poleceniom
kobiety, to teraz poderwałam się do siadu i krzyknęłam na nią:
-Nie! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?!
Myślałam, że jesteś inna od nich… wydawałaś się sympatyczna, a teraz widzę, że
jesteś tak samo zimna i pozbawiona uczuć jak oni!
Kobieta zacisnęła wargi.
-Amy, przepraszam, tylko pytałam,
miałam nadzieję, że odpowiesz przecząco… Ale musiałam wiedzieć, już uspokój się-zdałam
sobie sprawę, że cała jestem zlana potem. Lekarka pobiegła po jakiś ręcznik
zwilżony zimną wodą i zaczęła przykładać mi go do czoła. Ochłonęłam, ale
zaczęłam płakać.
-Ja go nie chcę stracić…
Straciłam już mamę, tatę, brata, Dianę… nie chcę stracić jeszcze nienarodzonego
dziecka, nie pozwolę na to!-sama bym nie pomyślała, że kiedyś mi będzie tak na
nim zależeć.
Kobieta usiadła obok mnie, objęła
mnie ramieniem i zaczęła mnie uspokajać.
-Wszystko będzie dobrze, Amy. Co
miesiąc, a jeśli będzie potrzeba, to częściej, będę przyjeżdżać do Siódemki i
badać twój stan, ale jestem pewna, że wszystko pójdzie pomyślnie. Jesteś
zwyciężczynią Głodowych Igrzysk, władze nie pozwolą by coś stało się tobie, czy
twojemu dziecku. Będziesz miała najlepszą opiekę, gwarantuję.
To mnie uspokoiło.
-A tak w ogóle, to mów mi Chloe.
Kiwnęłam głową.
Chloe wzięła jakiś słoik i kilka
strzykawek. Miałam wiele ran i zadrapań, które zaczęła smarować maścią. Przy
większości ran stupy odchodziły odsłaniając skórę koloru niemowlęcego różu.
-Jutro nie będzie po nich śladu,
zobaczysz-zapewniała mnie kobieta. Czasem jednak rany były dość rozległe i
zamiast bladoróżowego widziałam bordowo-fioletowy. W tych przypadkach jednak
Chloe wbijała w ranę igłę strzykawki i wciskała tłoczek, co powodowało, że rana
przybierała kolor taki jak te mniej poważne. Mimo tego, że nienawidziłam
Kapitolu, po prostu nie mogłam uwierzyć w taką technikę. Jak oni to wynaleźli?
Po paru godzinach prawie
wszystkie moje rany zostały wyleczone. Oprócz jednej, a właściwie wielu,
stanowiących jedną całość. Na przedramieniu dalej pozostały krwawe blizny
symbolizujące trybutów, żywych i umarłych. Chloe już miała przykładać do nich
palec unurzany w maści, ale w ostatniej chwili wykrztusiłam:
-Nie. To zostaw.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
-To będzie mój… znak
rozpoznawczy.
Kiwnęła głową.
-Jak chcesz. Ale nie wiem, czy
twój stylista nie będzie miał do tego jakichś awersji.
-Oj tam-kręcę głową. Nagle coś mi
się przypomniało.-Masz tu może jakiś nożyk? Nie martw się, nie chcę popełnić
samobójstwa.
Chloe kiwa głową, podchodzi do
jednego ze stołów, bierze z niego mały nóż i wręcza mi go. Przekreślam literkę
„G” przy Czwórce, która symbolizuje Evanne. Już wszyscy. Zostałam tylko ja. To
mnie jakoś uspokoiło. Igrzyska się skończyły. Szkoda, że nie przeżył Roy, ani
Diana. Ale to już wreszcie koniec tej męki.
Chloe odłożyła nóż, wytarła ranę
czystą chusteczką, dokończyła badania i mrugnęła do mnie. Ubrałam się i mogłam
iść. No, nie mogłam. Od razu zostałam wezwana do Paula i ekipy przygotowawczej.
Cały czas coś trajkotali, że to cudownie, że wygrałam, że mnie kochają i tak
dalej. Musiałam jeszcze raz wejść do wanny z tą dziwną substancją, a gdy
wyszłam, i moje włosy zostały doprowadzone do porządku i splecione w kłosa,
dostałam bieliznę, ubranie i miałam czekać na opiekunkę.
Zżerał mnie głód. W końcu
nadeszła Shinny, wyściskała mnie, pogratulowała mi zwycięstwa i powiedziała, że
mogę iść do apartamentu, bo czeka tam na mnie kolacja.
Dawno nie jadłam nic normalnego. W
ostatnich dniach moje posiłki składały się głównie z surowego mięsa. Było to
zresztą po mnie widać. Przez Igrzyska zostały ze mnie skóra i kości. Wyglądałam
tragicznie, jakbym zaraz miała umrzeć z głodu. Od razu więc, gdy przyszłam do
stołu, rzuciłam się łapczywie na potrawy. Zjadłam trzy razy więcej niż
przeciętny człowiek je w Kapitolu. Zaraz pobiegłam do łazienki i zwróciłam
praktycznie wszystko. Wróciłam jednak do stołu i znów jadłam, tym razem wolniej
i mniej, co poskutkowało. Jednocześnie byłam nasycona i udało mi się utrzymać
posiłek w żołądku.
Weszłam do pokoju. W pierwszym
odruchu rzuciłam się na łóżko i zaczęłam wpatrywać się załzawionymi oczyma w
sufit. Chwilę później pomyślałam, że to nieprawda. Wszystko. Roy żyje. Zaraz
pójdę do niego do pokoju, on tam będzie siedział i powita mnie uśmiechem… razem
pójdziemy na szkolenie, gdzie spotkamy Dianę… Igrzyska się jeszcze nie zaczęły.
To niemożliwe.
Wstaję i mechanicznymi ruchami
kieruję się ku drzwiom. Niepewnie otwieram je i staję na korytarzu. Po chwili
namysłu ruszam do pokoju Roya.
Otwieram drzwi. Jest tu pusto.
Nie ma tego bałaganu, który mój brat zawsze wokół siebie zostawiał… Boże…
Rzucam się bezradnie na jego
łóżko. Zaczynam płakać, krztuszę się własnymi łzami i szlocham, jak nigdy,
targają mną niekontrolowane drgawki i boli mnie głowa. On nie żyje. Diana też. Oni już nie wrócą.
Mam ochotę popełnić
samobójstwo-wprawić w furię Kapitol i połączyć się z bratem, rodzicami,
przyjaciółką, ale przypominam sobie, że Roy oddał za mnie życie. Nie mogę
zmarnować takiej ofiary. No i jestem w ciąży. Popełniając samobójstwo zabiłabym
też dziecko.
Nie, nie mogę. Muszę się trzymać.
Ale… przecież oni nie żyją!
Ryczę przez kilka godzin, aż w
końcu zaczynam głodnieć. Z zaczerwienionymi i opuchniętymi oczami przychodzę do
stołu, na którym już czekają iście królewskie potrawy.
Nasycam się i idę do łazienki.
Przez przypadek zaczynam cicho nucić pod nosem. Dźwięk mimo to pięknie odbija
się od płytek, tworząc niesamowite harmonie i echo.
Nagle orientuję się, że melodia
zmienia się w żałobną pieśń, śpiewaną na każdym pogrzebie w naszym dystrykcie.
Jest niesamowicie piękna, ale zraziłam się do niej, od kiedy usłyszałam jej
wykonanie na pogrzebie taty. To było tak przejmujące, takie piękne, uduchowione,
a jednocześnie śpiewane dlatego, że mój ojciec zmarł. Na pogrzebie mamy też
brzmiała ta pieśń. Wtedy już do końca ją znienawidziłam.
Wróciłam do pokoju, położyłam się
na łóżku i zaczęłam myśleć o przyszłości. No bo co teraz? Teraz pobiorę się z
Samem, zamieszkamy w Wiosce Zwycięzców, pół roku po Igrzyskach wyjadę na
Tournee Zwycięzców, urodzę dziecko (oby), zostanę mentorką i rok w rok będę
patrzyć na umierające dzieciaki do których się przywiązałam. Będę gwiazdą
Kapitolińczyków, będę śpiewać, tworzyć muzykę… każdy zwycięzca musi sobie
wybrać hobby, które rozwija zamiast obowiązkowej pracy czy nauki w szkole. W
moim przypadku wybór jest dość oczywisty.
Idę zjeść kolację. Staję w progu
kuchni widząc Shinny siedzącą przy stole.
-Jeśli jutro wszystkie twoje rany
znikną, a ty ochłoniesz, odbędzie się ceremonia zwycięstwa-mówi mi
Shinny.-Musisz wiedzieć też parę spraw, o których nikt ci nie powiedział, a
które są bardzo ważne-patrzę na nią z wyczekiwaniem. Nie wiem, czego się
spodziewać.-Lepiej usiądź-robię to. Oczekuję z napięciem na jej słowa.-Matka
Sue nie żyje. Zmarła na zawał, gdy twoje zdjęcie pojawiło się na niebie.
Oglądała całe Igrzyska. Formalności są już załatwione. Ty zamieszkasz w Wiosce
Zwycięzców tylko z Samem, mimo, że Sue także przysługuje ten przywilej, skoro
mieszkałaś z nią. Po prostu Sue znalazła męża, który wspierał ją, gdy umierała
ze strachu patrząc na twoje zmagania na arenie i śmierć matki, więc zamieszka z
nim. To tyle. Pogrzeb Roya odbędzie się dzień po twoim przyjeździe do dystryktu.
Ślub Sue jakiś tydzień po, w sobotę. Byłoby cudownie, gdybyś tam zaśpiewała.
Pogrzeb matki Sue już się odbył. Sue jakoś szczególnie mocno nie cierpiała.
-A ty byś cierpiała, gdyby zmarła
osoba, która chciałaby cię wysłać na Igrzyska, a jeśli się nie zgłosisz,
zagłodziłaby cię na śmierć?
Shinny przełknęła ślinę i
zmieszała się. Mimo wszystko była dziwnie podniecona i podekscytowana.
-No nie. Ale teraz już idź spać,
bo jutro ważny dzień.
Myję się i ubieram piżamę.
Wchodzę do łóżka i kładę głowę na poduszce. Otulam się miękką, ciepłą i
przyjemnie pachnącą pościelą. Próbuję sobie wyobrazić, że jest dobrze, ale nie
jest. Dalej jestem zwyciężczynią Głodowych Igrzysk, moja rodzina dalej nie
żyje.
Zamykam powieki. Odpływam do
krainy snu. Widzę wszystkich martwych trybutów. Nękają mnie, wyciągają po mnie
ręce, dosięgają mnie, tną mnie nożami, strzelają do mnie z łuków, wyrywają mi
włosy, nie chcą słyszeć o tym, żeby mnie puścić, nawet mój brat zatapia we mnie
swoje zęby, a Diana zawzięcie łamie mi kości siekierą.
Budzę się z wrzaskiem. Przychodzi
do mnie jakaś awoksa z chłodnym ręcznikiem i gładzi mnie po włosach. Ściskam
jej dłoń.
-Dziękuję-szepczę.
Awoksa uśmiecha się, ale w jej
oczach widać łzy.
Po chwili dziewczyna wychodzi.
Zostaję sama.
Tej nocy więcej nie udaje mi się
zasnąć.
Ohhhhhhh....
OdpowiedzUsuńTo było.... Zaskakujące
Daj więcej!
Opiszesz jej dalsze życie, Tournne Zwycięzców i hmmm.... Ją jako mentorkę? Bo byłoby super!
Pozdrawiam i weny życzę,
Ala
Uff... wygrała, nie straciła dziecka i wraca do domu :D
OdpowiedzUsuńJa bym nie umiała żyć już po takich igrzyskach... pomijając już fakt, że bym ich nie przeżyła xp
Hahaha! Należało się tej matce Sue! ^_^
Pozdrawiam i życze duuużoooo weny :D
Ulżyło mi! Dziecko Amy żyje, zły charakter (no może nie najgorszy, bo najgorszy jest Snow, ale matka Sue była zUa do szpiku) ukarany, Amy wraca do domu!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny
Kocham, kocham i gratuluje. Mialam madzoee, ze tak to zakonczysz. Pisz dalej, noe przezyje, jak teraz to zakonczysz.
OdpowiedzUsuńDziękuję wszystkim za komentarze, jesteście cudowne, cieszę się, że komuś chce się czytać te moje wypociny :P Historię będę kontynuowała. Zobaczycie, jak wszystko się rozwinie, mam nadzieję, że zaciekawię ;)
OdpowiedzUsuń