Po chwili Sam tuli mnie w ramionach.
Czuję gorąco bijące od jego nagiej klatki piersiowej.
- Nie płacz, nie krzycz,
cichutko… Już dobrze, to był tylko sen. – mówi.
Ja jednak dalej wrzeszczałam,
płakałam, nie dawałam się uspokoić.
On nie rozumie. Nie wie, jak to
jest.
Jak to jest, gdy zmarli chodzą za
tobą, jak to jest stracić całą rodzinę, jak to jest być mordercą.
Nie wie.
Po chwili prośby zmienia w
pocałunki. Łzy wciąż wymykają się spod moich powiek, ale on mnie ucisza.
Pokrzykiwania i szloch zmieniają się w ciche pojękiwania gdy pieści moje piersi,
gdy zsuwa ze mnie delikatnie koszulę nocną. Oddaję się mu cała. Ściągam z niego
bokserki i po paru chwilach jęki zmieniają się w krzyk euforii. Czuję
niesamowite uniesienie, czuję, jakbym mogła wszystko.
Nasze ciała igrają ze sobą w erotycznym
tańcu, mam wrażenie, jakbym znała już każdy centymetr ciała Sama. Kochamy się
namiętnie do rana, a później Sam idzie do łazienki, żeby w pracy wyglądać
przyzwoicie. Leżę sama na wielkim łóżku i nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić,
więc zamykam oczy i przypominam sobie dzisiejszą noc. Boże, jak cudownie mi
było… Po chwili udaje mi się zasnąć i nic mi się nie śni, na szczęście.
Budzę się i uświadamiam sobie, że
jestem otulona kołdrą, choć nie byłam. Pewnie to Sam. Wstaję i kieruję kroki ku
łazience, bo znów czuję mdłości. Wymiotuję chwilę, płuczę jamę ustną, biorę
prysznic, ubieram sukienkę, czeszę włosy i idę do kuchni. Mam tutaj dostępne
wszystkie produkty, o jakich przed wyprawą do Kapitolu nawet mi się nie śniło.
Pełno jest też książek kucharskich. Wyciągam jedną i trafiam na przepis na
naleśniki. Ochoczo zabieram się do pracy. Po godzinie dziesięć puszystych
naleśników czeka na zjedzenie. Każdy jem z czym innym- jeden z aksamitnym
kremem czekoladowym, drugi z syropem klonowym, kolejne z różnymi rodzajami
dżemów i sosów… Roy zawsze naśmiewał się, że beznadziejna ze mnie kucharka, ale
gdyby spróbował tego…
Bum. Bolesne walnięcie w głowę.
Ukłucie w klatce piersiowej, niemożność oddychania, ciemność przed oczami, płacz.
To wszystko wywołane wspomnieniem brata.
Odstawiam talerz i idę do
instrumentów. Straciłam apetyt. Siadam przy harfie i gram kilka znanych mi
melodii. Jak dobrze znów to poczuć…
Śpiewam całą duszą. Jest mi to
bardzo potrzebne, by wyrazić cały ból, jaki do tej pory w sobie tłamsiłam. Trwało
to parę godzin.
Nagle speszyłam się, bo
usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
Otworzyłam, a moim oczom ukazali
się Sam, Sue i jej narzeczony.
- Wy się jeszcze nie znacie… Dave
Martin. Mój przyszły mąż - Sue jest w niego zapatrzona jak w obraz. Skinęliśmy
sobie uprzejmie, a Sue zarzuciła mi ręce na szyję. - Jak dobrze, że żyjesz. Tak
mi przykro z powodu Roya… przygotowałaś się do pogrzebu?
Jezus Maria. Pogrzeb. Dziś
wieczorem ma być pogrzeb. Nie mam pojęcia, jak zdołam przeżyć to bez załamania
psychicznego. Zaraz odbiera mi dech w piersiach i osuwam się na podłogę.
- Amy, co jest? Boże, zróbcie
coś! - słyszę krzyki. Usiłuję wstać. Ciężko mi się oddycha.
-Nic mi nie jest. Naprawdę. To…
to przez ciążę. - odpalam bombę. Sue i Dave stoją osłupiali a Sam nic nie mówi.
No cóż, kiedyś trzeba było powiedzieć najlepszej przyjaciółce.
- Jesteś w ciąży?-po chwili Sue
pyta mnie pełnym niedowierzania głosem. Przytakuję. Wygląda, jakby chciała coś
powiedzieć, ale zaraz zamyka usta.
Idę do kuchni i przygotowuję na
szybko coś z książki kucharskiej, ale i tak wszyscy zarzekają się, że jest to
ich najpyszniejszy posiłek w życiu.
Koło piątej Sue i Dave zbierają
się, a ja idę się przebrać. Wyciągam z szafy czarną suknię do ziemi. Upinam
włosy w kok i wkładam w niego czarny, sztuczny kwiat. O szóstej wychodzimy z
domu i kierujemy się w kierunku naszego starego kościoła w naszym dystrykcie.
Sam cały czas trzyma mnie za rękę, bo inaczej bym upadła i już pewnie nie
wstała. Wpół do siódmej zaczyna się msza pogrzebowa, kończy się godzinę
później. Zmierzamy ku cmentarzowi. Jako pierwsza sypię łopatę piachu na urnę, w
której spoczywa to, co z Roya pozostało i czuję okropne poczucie winy. Nie
ukrywam łez. Wiele mieszkańców dystryktu też płacze, bo Roy wkradł się w ich
serca. Zawsze był uroczym, pomocnym, cudownym chłopcem. Nie dało się go nie kochać. Gdy przychodzi moment,
że to samo mam powiedzieć w przemówieniu, po prostu zacinam się i nie potrafię
wypowiedzieć ani słowa, z tego, co sobie przygotowałam.
- Roy… kochałam cię i wciąż
kocham. - to jedyne słowa, które udaje mi się wykrztusić. - Dziękuję za to, że
oddałeś za mnie życie, choć wolałabym zginąć za ciebie.
Później następuje minuta ciszy,
rytualny salut, ściemnia się, wszyscy zapalają maleńkie znicze i każdy kładzie
je obok grobu mojego brata, tak, że cały cmentarz lśni kolorowym blaskiem.
Byłby to piękny widok, gdyby nie powód, dla którego powstaje. Opuszczamy
cmentarz śpiewając chórem żałobne pieśni.
Przez następny tydzień cały czas
siedzę otulona kocem w jednym fotelu. Wstaję tylko do toalety. Nic nie jem, za
to wciąż płaczę. Nawet Sam nie potrafi mnie uspokoić. Pilnuje więc tylko, żebym
nie popełniła samobójstwa. Gdy idzie do pracy, przysyła do mnie swoją
dziesięcioletnią siostrę, Faith, która ma na mnie oko i przy okazji jest
okropnie pocieszna. Cały czas coś gada, prosi mnie, żebym nauczyła ją śpiewać,
żebym pokazała jej kosogłosy, żebym jej coś na czymś zagrała, ale nie mam siły
nawet pokręcić głową. Gdyby nie ta sytuacja, to pewnie bym cały czas z nią
szalała, traktowałabym ją jak własną siostrę, ale teraz po prostu nie mogłam i
nie chciałam się na to zdobyć. Nie chciałam nikim zastępować Roya. Z mojego
powodu Sue przesuwa ślub na następną sobotę. We wtorek zaczynam w miarę
normalnie funkcjonować. Uczę małą Faith nut i gry na fortepianie. Marudzi, że
chce śpiewać i że woli harfę, ale tłumaczę jej cierpliwie, że na wszystko
przyjdzie czas.
W środę zabieram ją do lasu.
Pierwszy raz, od czasu gdy weszłam do domu z pogrzebu, oddycham świeżym powietrzem.
Las przynosi dla mnie ukojenie, bawię się melodią wraz z kosogłosami. Tworzymy
razem piękne harmonie. Faith wciąż woła: „Jeszcze! Jeszcze!”
Nie daję się długo prosić. Faith
teraz nazywa mnie dobrą wróżką od muzyki. Silę się na uśmiech za każdym razem,
gdy tak mówi.
Pomaga mi wybrać sukienkę na
wesele.
- Skoro masz śpiewać dla pani
młodej, to musisz wyglądać równie pięknie jak ona! - tłumaczy mi cierpliwie,
choć wcale nie widzę w tym sensu. I tak odstawiam całą tą szopkę z kreacjami i
pieśniami specjalnie dla pary młodej tylko dlatego, że kocham Sue i nie mogę
jej zawieść. Najchętniej zaszyłabym się sama gdzieś w lesie i zapomniała o
wszystkim.
Ale nie mogę. Zbyt dużo osób
wierzy, że wrócę po Igrzyskach do normalności.
Ja już straciłam wiarę.
Rozdział piękny *_*
OdpowiedzUsuńNa początku już się ucieszyłam, że w końcu się wszystko uspokoiło, a potem znowu... wspomnienie Roya, pogrzeb... mogłaś go trochę bardziej opisać, ale i tak jest świetne
Serdecznie pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy :>
Weny!
Nie ma na co liczyć, że się uspokoi, tyle powiem :(
UsuńRozdział kak zwykle fenomenalny ;) jesteś geniuszem
OdpowiedzUsuńI jeszcze: nominowałam Cię do Versatile Blogger, po szczegóły zapraszam na: http://zero-strachu.blogspot.de/2013/07/the-versatile-blogger.html ;)
Dzięki :) Odpowiedź na stronie "nagrody" ;)
UsuńPrzesiedziałam przy Twoim blogu ponad godzinę, lecz nadrobiłam wszelkie zaległości związane z rozdziałami dodawanymi przez Ciebie. Porównując pierwszy rozdział z tym mogę śmiało stwierdzić, że rozwinęłaś się pisarsko, więc jestem nieco zazdrosna. ;)
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej czekam na kolejny rozdział i życzę przeogromnej weny!
Pozdrawiam!
Layka, autorka bloga www.warsium.blogspot.com
Nie rób się zazdrosna, bo piszesz lepiej ;) I dziękuję :D
Usuń