środa, 3 lipca 2013

30.

Po chwili Sam tuli mnie w ramionach. Czuję gorąco bijące od jego nagiej klatki piersiowej.
- Nie płacz, nie krzycz, cichutko… Już dobrze, to był tylko sen. – mówi.
Ja jednak dalej wrzeszczałam, płakałam, nie dawałam się uspokoić.
On nie rozumie. Nie wie, jak to jest.
Jak to jest, gdy zmarli chodzą za tobą, jak to jest stracić całą rodzinę, jak to jest być mordercą.
Nie wie.
Po chwili prośby zmienia w pocałunki. Łzy wciąż wymykają się spod moich powiek, ale on mnie ucisza. Pokrzykiwania i szloch zmieniają się w ciche pojękiwania gdy pieści moje piersi, gdy zsuwa ze mnie delikatnie koszulę nocną. Oddaję się mu cała. Ściągam z niego bokserki i po paru chwilach jęki zmieniają się w krzyk euforii. Czuję niesamowite uniesienie, czuję, jakbym mogła wszystko.
Nasze ciała igrają ze sobą w erotycznym tańcu, mam wrażenie, jakbym znała już każdy centymetr ciała Sama. Kochamy się namiętnie do rana, a później Sam idzie do łazienki, żeby w pracy wyglądać przyzwoicie. Leżę sama na wielkim łóżku i nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić, więc zamykam oczy i przypominam sobie dzisiejszą noc. Boże, jak cudownie mi było… Po chwili udaje mi się zasnąć i nic mi się nie śni, na szczęście.
Budzę się i uświadamiam sobie, że jestem otulona kołdrą, choć nie byłam. Pewnie to Sam. Wstaję i kieruję kroki ku łazience, bo znów czuję mdłości. Wymiotuję chwilę, płuczę jamę ustną, biorę prysznic, ubieram sukienkę, czeszę włosy i idę do kuchni. Mam tutaj dostępne wszystkie produkty, o jakich przed wyprawą do Kapitolu nawet mi się nie śniło. Pełno jest też książek kucharskich. Wyciągam jedną i trafiam na przepis na naleśniki. Ochoczo zabieram się do pracy. Po godzinie dziesięć puszystych naleśników czeka na zjedzenie. Każdy jem z czym innym- jeden z aksamitnym kremem czekoladowym, drugi z syropem klonowym, kolejne z różnymi rodzajami dżemów i sosów… Roy zawsze naśmiewał się, że beznadziejna ze mnie kucharka, ale gdyby spróbował tego…
Bum. Bolesne walnięcie w głowę. Ukłucie w klatce piersiowej, niemożność oddychania, ciemność przed oczami, płacz. To wszystko wywołane wspomnieniem brata.
Odstawiam talerz i idę do instrumentów. Straciłam apetyt. Siadam przy harfie i gram kilka znanych mi melodii. Jak dobrze znów to poczuć…
Śpiewam całą duszą. Jest mi to bardzo potrzebne, by wyrazić cały ból, jaki do tej pory w sobie tłamsiłam. Trwało to parę godzin.
Nagle speszyłam się, bo usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
Otworzyłam, a moim oczom ukazali się Sam, Sue i jej narzeczony.
- Wy się jeszcze nie znacie… Dave Martin. Mój przyszły mąż - Sue jest w niego zapatrzona jak w obraz. Skinęliśmy sobie uprzejmie, a Sue zarzuciła mi ręce na szyję. - Jak dobrze, że żyjesz. Tak mi przykro z powodu Roya… przygotowałaś się do pogrzebu?
Jezus Maria. Pogrzeb. Dziś wieczorem ma być pogrzeb. Nie mam pojęcia, jak zdołam przeżyć to bez załamania psychicznego. Zaraz odbiera mi dech w piersiach i osuwam się na podłogę.
- Amy, co jest? Boże, zróbcie coś! - słyszę krzyki. Usiłuję wstać. Ciężko mi się oddycha.
-Nic mi nie jest. Naprawdę. To… to przez ciążę. - odpalam bombę. Sue i Dave stoją osłupiali a Sam nic nie mówi. No cóż, kiedyś trzeba było powiedzieć najlepszej przyjaciółce.
- Jesteś w ciąży?-po chwili Sue pyta mnie pełnym niedowierzania głosem. Przytakuję. Wygląda, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz zamyka usta.
Idę do kuchni i przygotowuję na szybko coś z książki kucharskiej, ale i tak wszyscy zarzekają się, że jest to ich najpyszniejszy posiłek w życiu.
Koło piątej Sue i Dave zbierają się, a ja idę się przebrać. Wyciągam z szafy czarną suknię do ziemi. Upinam włosy w kok i wkładam w niego czarny, sztuczny kwiat. O szóstej wychodzimy z domu i kierujemy się w kierunku naszego starego kościoła w naszym dystrykcie. Sam cały czas trzyma mnie za rękę, bo inaczej bym upadła i już pewnie nie wstała. Wpół do siódmej zaczyna się msza pogrzebowa, kończy się godzinę później. Zmierzamy ku cmentarzowi. Jako pierwsza sypię łopatę piachu na urnę, w której spoczywa to, co z Roya pozostało i czuję okropne poczucie winy. Nie ukrywam łez. Wiele mieszkańców dystryktu też płacze, bo Roy wkradł się w ich serca. Zawsze był uroczym, pomocnym, cudownym chłopcem. Nie dało się go nie kochać. Gdy przychodzi moment, że to samo mam powiedzieć w przemówieniu, po prostu zacinam się i nie potrafię wypowiedzieć ani słowa, z tego, co sobie przygotowałam.
- Roy… kochałam cię i wciąż kocham. - to jedyne słowa, które udaje mi się wykrztusić. - Dziękuję za to, że oddałeś za mnie życie, choć wolałabym zginąć za ciebie.
Później następuje minuta ciszy, rytualny salut, ściemnia się, wszyscy zapalają maleńkie znicze i każdy kładzie je obok grobu mojego brata, tak, że cały cmentarz lśni kolorowym blaskiem. Byłby to piękny widok, gdyby nie powód, dla którego powstaje. Opuszczamy cmentarz śpiewając chórem żałobne pieśni.
Przez następny tydzień cały czas siedzę otulona kocem w jednym fotelu. Wstaję tylko do toalety. Nic nie jem, za to wciąż płaczę. Nawet Sam nie potrafi mnie uspokoić. Pilnuje więc tylko, żebym nie popełniła samobójstwa. Gdy idzie do pracy, przysyła do mnie swoją dziesięcioletnią siostrę, Faith, która ma na mnie oko i przy okazji jest okropnie pocieszna. Cały czas coś gada, prosi mnie, żebym nauczyła ją śpiewać, żebym pokazała jej kosogłosy, żebym jej coś na czymś zagrała, ale nie mam siły nawet pokręcić głową. Gdyby nie ta sytuacja, to pewnie bym cały czas z nią szalała, traktowałabym ją jak własną siostrę, ale teraz po prostu nie mogłam i nie chciałam się na to zdobyć. Nie chciałam nikim zastępować Roya. Z mojego powodu Sue przesuwa ślub na następną sobotę. We wtorek zaczynam w miarę normalnie funkcjonować. Uczę małą Faith nut i gry na fortepianie. Marudzi, że chce śpiewać i że woli harfę, ale tłumaczę jej cierpliwie, że na wszystko przyjdzie czas.
W środę zabieram ją do lasu. Pierwszy raz, od czasu gdy weszłam do domu z pogrzebu, oddycham świeżym powietrzem. Las przynosi dla mnie ukojenie, bawię się melodią wraz z kosogłosami. Tworzymy razem piękne harmonie. Faith wciąż woła: „Jeszcze! Jeszcze!”
Nie daję się długo prosić. Faith teraz nazywa mnie dobrą wróżką od muzyki. Silę się na uśmiech za każdym razem, gdy tak mówi.
Pomaga mi wybrać sukienkę na wesele.
- Skoro masz śpiewać dla pani młodej, to musisz wyglądać równie pięknie jak ona! - tłumaczy mi cierpliwie, choć wcale nie widzę w tym sensu. I tak odstawiam całą tą szopkę z kreacjami i pieśniami specjalnie dla pary młodej tylko dlatego, że kocham Sue i nie mogę jej zawieść. Najchętniej zaszyłabym się sama gdzieś w lesie i zapomniała o wszystkim.
Ale nie mogę. Zbyt dużo osób wierzy, że wrócę po Igrzyskach do normalności.

Ja już straciłam wiarę.

6 komentarzy:

  1. Rozdział piękny *_*
    Na początku już się ucieszyłam, że w końcu się wszystko uspokoiło, a potem znowu... wspomnienie Roya, pogrzeb... mogłaś go trochę bardziej opisać, ale i tak jest świetne
    Serdecznie pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy :>
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma na co liczyć, że się uspokoi, tyle powiem :(

      Usuń
  2. Rozdział kak zwykle fenomenalny ;) jesteś geniuszem
    I jeszcze: nominowałam Cię do Versatile Blogger, po szczegóły zapraszam na: http://zero-strachu.blogspot.de/2013/07/the-versatile-blogger.html ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przesiedziałam przy Twoim blogu ponad godzinę, lecz nadrobiłam wszelkie zaległości związane z rozdziałami dodawanymi przez Ciebie. Porównując pierwszy rozdział z tym mogę śmiało stwierdzić, że rozwinęłaś się pisarsko, więc jestem nieco zazdrosna. ;)
    Tak czy inaczej czekam na kolejny rozdział i życzę przeogromnej weny!
    Pozdrawiam!
    Layka, autorka bloga www.warsium.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rób się zazdrosna, bo piszesz lepiej ;) I dziękuję :D

      Usuń