niedziela, 21 lipca 2013

33.

Stoję jak wmurowana w ziemię. Serce bije mi tak szybko i głośno, że już dawno powinnam być martwa.
- Czego pan chce?! - staram się być miła, ale odrobinę mi nie wychodzi. Odrobinę.
Jego wężowe oczy przeszywają mnie na wylot. Przełykam ślinę.
- Myślę, że pani wie, czego ja chcę. - mówi Snow, uśmiechając się szyderczo. Staram się zachować resztki zimnej krwi. Zapach krwi, przemieszany z aromatem róż, odbiera mi zdolność logicznego myślenia. Cała drżę.
- N… nie mam pojęcia.
Prezydent kiwa głową i śmieje się. 
- No cóż. Niektórzy mają dosyć ograniczone umysły.
Krew. Róże. Krew. Róże. Powstrzymuję się resztkami sił, żeby nie zwymiotować. Odruchowo bawię się obrączką, żeby ukryć strach. Dławię okrzyk, gdy spada na ziemię, a Snow przydeptuje ją butem i podnosi.
- Piękna rzecz. Robota waszego dystryktu, prawda?
Zdobywam się tylko na skinięcie głową. Walczę ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Nie mogę patrzeć, jak ten potwór obraca obrączkę w swoich szponach. 
- Czy może mi pan ją odd… - nie dokańczam. Prezydent ucisza mnie, mówi „później” i zamyka obrączkę w pięści. Zaczyna mówić:
- No dobrze, przejdźmy do rzeczy. Mówisz, że nie masz pojęcia, co mnie tu sprowadza? Nie? - kręcę głową. Nic nie wspominam o nagłym przejściu na „ty”. - No dobrze. W takim razie… przypomnij sobie twój występ po Igrzyskach i to jakże… hmm… napawające nadzieją i dodające ducha przemówienie, którego niestety ludność Panem nie usłyszała nawet w połowie. Z jednej strony powinienem ci podziękować. Mam nauczkę na przyszłość. Od tej pory wywiady będą odbywały się w zamkniętym pomieszczeniu pod Ośrodkiem Szkoleniowym, a na wizję będą trafiały z pięciosekundowym opóźnieniem, żeby można było kontrolować transmisję. Zaprzepaściłaś przyszłym pokoleniom ogromną szansę, próbując wywołać bunt, zresztą niezbyt udanie. - teraz zdaję sobie z tego sprawę i czuję palące łzy wstydu pod powiekami. - Ale… z drugiej strony powinienem cię za to ukarać. Póki co tego nie zrobię, bo Kapitol kocha ciebie i twoich bliskich, więc gdyby ktoś tknął ciebie, albo kogoś w twoim otoczeniu, rozpętałoby się piekło. Ale zapamiętaj moje słowa. - przybliżył się do mnie tak, że zamarłam. Czułam łaskotanie przy uchu, gdy do mnie mówił, a jego odór zwalał mnie z nóg. - Jeden wybryk. Jedno niewłaściwe słowo. Jedna powstańcza pieśń, a Sam, Sue i Dave, ta mała smarkula Faith i rodzice jej i Sama, oni wszyscy nie żyją. No i oczywiście ty, więc siłą rzeczy biorąc, także twoje dziecko.
Pierwszy raz doprowadza mnie do krzyku. Trwa on jednak tylko dwie sekundy. W tym samym czasie Snow śmieje się jak szaleniec. 
- Naprawdę myślałaś, że tego nie wiem? Że uda ci się to ukryć przede MNĄ?! Myślałem, że jesteś odrobinę mądrzejsza. Ta kobieta, która robiła ci badania i próbowała zatuszować ich wyniki, już dawno nie żyje. I kolejna osoba umiera przez ciebie. 
Jest to dla mnie bolesny cios. Ile osób już zabiłam? Ile z nich chciało mnie uratować, ułatwić mi życie? Boję się liczyć. Tym razem już nie ukrywam łez.
- Tak, tak Amy. A poza tym i tak w końcu by się wydało. A poza tym Tournee Zwycięzców przypada, gdy będziesz między siódmym-ósmym miesiącem. To by było widać. Jaki był twój cel?
Właściwie to sama nie wiem. Faktycznie, chciałam tego, ale nie rozmawiałam nawet o tym z Chloe. Może się domyśliła?
A może po prostu nie chciała skazywać biednego dziecka na mój los, gdy już dorośnie. Dzieci tryumfatorów już wiele razy trafiały na arenę, bo to gwarantuje większe show. Może nie chciała stawiać na nim krzyżyka jeszcze przed jego narodzeniem.  Chociaż w sumie wciąż nie rozumiem, dlaczego to zrobiła. Tak jak uważa Snow- wydałoby się. Prędzej, czy później. 
- Nie miałam w tym żadnego celu. To nie był mój pomysł.- odpowiadam, starając się hardo patrzeć w oczy prezydentowi.
- Więc dlaczego się zdziwiłaś, że o tym wiem? Ja wiem o wszystkim, co dzieje się w Panem. 
- Nie. - akurat tego jestem pewna.
- Co „nie”? 
- Nie wie pan niczego, Panie Prezydencie.
On zanosi się na to głośnym śmiechem.
- Jeszcze się o tym przekonamy.
Stoimy chwilę w milczeniu. Mój cały strach wyparował. Teraz mam ochotę zamordować tego kapitolińskiego łotra gołymi rękami. 
- Odda mi pan obrączkę, z łaski swojej? - rzucam gniewnym tonem, patrząc mu w oczy.
- Ależ oczywiście, pani Evoy.
Jak w transie patrzę, jak pierścień opada na ziemię. Już mam po niego sięgnąć, gdy Snow znów przydeptuje go swoim buciorem. Spoglądam na niego wściekła.
- Miał pan oddać.
On śmieje się. 
- Oj Amy, Amy. Oddam. Ale obiecaj mi jedno.
- Co?
- Będziesz grzeczną dziewczynką? Nie będziesz próbowała wywołać buntu?
Przełykam ślinę.
- Oczywiście.
Podnosi but. Łapię pospiesznie obrączkę. Jest rozpalona. Piecze, jak żywy ogień. Do tego cuchnie różami i krwią. Z trudem wsuwam ją z powrotem na palec.
- Dziękuję. - silę się na uśmiech.
- Ja również. - Snow wykrzywia usta w okropnym grymasie. - A tak poza tym, ma pani piękny ogród. -  przyłapuję się na tym, że muszę rozejrzeć się dookoła, żeby wiedzieć jak wygląda. Dostrzegam wokół siebie niemal same róże. Prezydent już zniknął, pozostawiając za sobą nieprzyjemną woń.
A ja stoję bezradnie pośród róż, płaczę i przysięgam sobie, że się ich pozbędę.
Za wszelką cenę.
_______________________________
Nie miałam pomysłów na dalsze rozdziały, oprócz zakończenia, ale od tej sytuacji ze Snowem, to mi wpadło mnóstwo rzeczy do głowy, więc możecie zacząć się bać :3

2 komentarze:

  1. Masz tępo (^_^) co raz to bardziej mam ochotę zabić Snowa, a chciałam to zrobić jak przeczytałam Igrzyska XD
    Ja tam lubię się bać, więc czekam (^_^)

    OdpowiedzUsuń
  2. Troche to mi przypomina scene z Katniss. Ale może później coś sie rozwinie....
    ~Zuza

    OdpowiedzUsuń