sobota, 6 lipca 2013

31.

Wczoraj Sue wpadła do mnie na noc, a Sam poszedł do Dave’a na małego drinka. Zrobiłyśmy sobie razem z Faith, którą jednak szybko uśpiłyśmy, wieczór panieński. Gdy tylko zasnęła, od razu zaczęłyśmy chichotać i kłócić się, który z naszych facetów jest lepszy w łóżku. To dziwne, nie wiedziałam, że w moim obecnym stanie psychicznym jestem w stanie tak się zachowywać. Teraz siedzimy przed lustrem w łazience i przygotowujemy Sue do ślubu.
- Wyglądasz przecudnie! - komplementowałam przyjaciółkę. Rzeczywiście. Wyglądała jak anioł w sukni ślubnej prosto z Kapitolu i ze swoją okrągłą buzią okalaną złotymi loczkami, które właśnie kończyłam zawijać na lokówkę. Gdy skończyłam, wpięłam jej we włosy wielką, białą różę oraz welon i przyjrzałam się jej.
Moja przyjaciółka nigdy nie wyglądała tak pięknie jak teraz. W dodatku cały czas się uśmiechała, a to czyniło ją jeszcze piękniejszą.
Mała Faith westchnęła.
- Czemu ja nie mogę być taka piękna jak wy?
Zaśmiałam się.
- Jesteś piękna, Ptaszyno, tylko trzeba ci okulary sprawić, bo tego nie widzisz! - połaskotałam Faith, a ta zachichotała.
Sue patrzy na nas z wdzięcznością.
- Nie dałabym rady się przygotować, gdyby nie wy, jesteście cudowne!
- Nie ma sprawy. - uśmiecham się i łapię dziewczynę za rękę. Jest zimna i drży. - Nie bój się. To ma być cudowny dzień, nie pozwolimy, żebyś nam omdlała!
W końcu przychodzi czas, kiedy wychodzimy z domu. Czekają przed nim pan młody i goście weselni. Kierujemy się w procesji do kościoła. Razem z Faith, która wystroiła się jak królewna, biorąc pod uwagę to, że mogłam załatwić jej sukienkę jaką tylko chciała. Ma krótką, różową sukienkę z tiulu i tafty do kolan. Moja sięga mi przed kolana i jest zielona, muślinowa. Chyba już do końca życia będę chodzić w zieleni, ten kolor został mi jakby przypisany przez Organizatorów Igrzysk, ale mimo to, podoba mi się.
Sue jest taka szczęśliwa. Trzymają się z Dave’em za ręce i wyglądają pięknie. Widać, jak bardzo do siebie pasują. Wiem, że Igrzyska i śmierć matki musiały być dla Sue koszmarem. Jeśli Dave wspierał ją, przyniósł jej ukojenie w tamtych dniach, to mogę mu zaufać. Wiem, że będzie przy nim szczęśliwa i bezpieczna.
W końcu wchodzimy do kościoła, najpierw Sue z Dave’em, a za nimi ja i Sam, w charakterze świadków. Siadamy na przygotowanych dla nas krzesłach, kiedy wybijają dzwony na rozpoczęcie Mszy. Wstajemy.
Kapłan intonuje pieśń, którą zwykle śpiewamy na weselach. Ja mam śpiewać w trakcie Komunii i na zakończenie.
Odpowiadamy na wezwania, wysłuchujemy psalm, czytania i Ewangelię, a później następuje sakramentalne „tak” i świeżo upieczeni małżonkowie zakładają sobie obrączki. Płaczę ze wzruszenia i ze szczęścia. Sue, a właściwie już pani Martin, również płacze. To piękne, widzieć, jak dwoje młodych ludzi doświadcza tak ogromnego szczęścia. Wiele ludzi bije brawo. Właściwie pierwszy raz widzę, jak się całują. To dziwne. Znaczy… no. Kiedyś, jak miałyśmy po dwanaście lat, też się całowałyśmy z chłopcami, ale wtedy to było „na niby”. Pierwszy raz widzę przyjaciółkę całującą się z miłości, dla czystej przyjemności. Zdaję sobie sprawę, że za niedługi czas, to ja będę stała przed ołtarzem i przyrzekała Samowi miłość, wierność i uczciwość małżeńską.
Cholera, tak bardzo bym chciała, żeby mógł to widzieć Roy… cały czas o nim myślę. I o Dianie, o dzieciakach, które zamordowałam. To straszne uczucie. To mi się wydaje zbyt nierealne, żeby było prawdziwe. Oni żyją. Zniknęli tylko na chwilę. Jutro otworzę drzwi, a na mnie będzie czekał Roy. W telewizji usłyszę o Evanne, która znów będzie się zachowywała nienormalnie, a potem przeczytam list od Diany. Rzeczywistość jest jednak bolesna. Oni nie żyją.
Otrząsam się. Sam patrzy na mnie zaniepokojony, zdałam sobie sprawę, że od pięciu minut gapiłam się oczami pełnymi łez w jakiś nieistniejący punkt przed sobą.
- Jest dobrze, zamyśliłam się - szepcę. Kiwa głową i odwraca się. Jeszcze paręnaście minut i  wierni zaczynają wstawać do Komunii. Podchodzę do mikrofonu i z cichym akompaniamentem harfy i skrzypiec (grają na nich dwie bliźniaczki- Klara i Lara Hope, mają po dwadzieścia parę lat. Zanim mama zginęła, uczyła je muzyki) śpiewam „Ave Maria”. Sue i Dave przyjmują Komunię jako pierwsi. Śpiewam najpiękniej jak potrafię, całym sercem dla nich. W kościele jest też niesamowita akustyka, taka niebiańska, więc efekt jest oszałamiający. Mam łzy w oczach. Piękne chwile, nie ma co… chyba wszyscy obecni w kościele płaczą. Matka i babcia Dave’a najbardziej. Zużyły już chyba pięć paczek chusteczek. Ale, co ja im tam będę liczyć, sama bym wyglądała jak żywa fontanna, gdyby moje dziecko czy wnuk brało ślub. Ojciec Dave’a jakoś się trzyma, ale widać, że przychodzi mu to z wielkim trudem. W końcu, w punkcie kulminacyjnym pieśni, roni jedną, samotną łzę. Nie odchodzę od mikrofonu, pięć minut później, gdy kapłan kończy ceremonię, śpiewam „Hymn o Miłości” świętego Pawła na ułożoną przeze mnie melodię. Mimo, że jest już końcówka, to nikt nie wychodzi z kościoła. Dopiero, gdy kończę ostatnią nutę, rozlegają się brawa, a ja kłaniam się i mówię, że brawa należą się młodej parze, co potęguje owacje.
Wszyscy wychodzą z kościoła. Nie bacząc na to, że wszyscy ustawiają się w kolejce, wpycham się od razu po rodzinie Dave’a, ciągnę za sobą Sama i rzucam się Sue na szyję. W tym samym czasie mój narzeczony składa gratulacje Dave’owi. Sam podaje mi prezent, który cały czas trzymał, a ja wręczam go Sue. Jest to bukiet róż i bombonierka. Jest w niej ukryta koperta z mnóstwem pieniędzy. No bo co zwyciężczyni Igrzysk może robić z pieniędzmi? Codziennie i tak odwiedzam każdy sklep w Siódemce i staram się kupić przynajmniej jedną rzecz, żeby wspomóc mieszkańców. Ale i tak kasa zostaje, a z Kapitolu wszystko mam za darmo.
Zaczyna się wesele, odbywa się w nowym domu młodej pary. Załatwiłam catering z Kapitolu. Sue najpierw bardzo się opierała, ale gdy chwilę poopowiadałam jej o przysmakach, które tam jadłam, łatwo się poddała. Oczywiście nic mnie to nie kosztowało.
Goście są zaskoczeni widokiem takich wykwintnych specjałów, ale wszyscy zabierają się do jedzenia. Zostaje naprawdę niewiele, pomyślałam, że gdyby wszystko to, co zostaje zmarnowane w Kapitolu, oddawało się dystryktom, nikt by nie głodował, wręcz przeciwnie. Cieszę się ogromnie, gdy widzę jak bardzo wszyscy goście są szczęśliwi, że w końcu mogą najeść się do syta. Wpadam na pomysł, który pomoże mi wypełnić puste, nużące dni. Od poniedziałku, gdy wszyscy będą w pracy, zacznę obdzielać rodziny w dystrykcie, którym się nie wiedzie, jedzeniem. Zresztą i tak cieszę się, że w tym roku mieszkańcy za moją sprawą będą sobie mogli więcej pojeść przez Dni Paczek, które odbywają się raz w miesiącu. Wtedy każda rodzina dostaje paczkę żywnościową, lepszą, od byle jakiego astragala. Astragal to porcja zboża, którą osoba biorąca może wziąć dla siebie i każdego członka rodziny raz w miesiącu. Jednak jeden rok astragalu dla jednej osoby kosztuje dodatkową kartkę w puli. Znam dzieciaki, które od paru lat żywią kilkuosobowe rodziny i zawsze drżą przed Dożynkami. Strasznie im współczuję. Nigdy nie miałam tak mało jedzenia, żeby brać astragale, ale też jadłam mięso niewiadomego pochodzenia, które za tanią cenę załatwiała matka Sue, co często powodowało choroby. Przed śmiercią matki jadaliśmy odrobinę mniej jedzenia, ale za to lepszego jakościowo.
Sue i Dave nie mogą się sobą nacieszyć. Też cieszę się ich szczęściem. Przez parę godzin trwa w najlepsze hulanka, ale wszystko kiedyś się kończy. Wychodzimy z Samem ostatni, dziękując za przyjęcie. Widać jednak, że do naszych przyjaciół nie dociera ani jedno słowo, a gdy wychodzimy, słyszymy trzask, a później śmiechy, krzyki i jęki. Patrzymy na siebie wyraźnie rozbawieni i wracamy biegiem do domu, bo zaczyna padać. Gdy znajdujemy się już w łóżku Sam pyta:
- No to kiedy nasza kolej?
- Jak najszybciej! - odpowiadam i całuję go namiętnie. Po chwili odrzucam gdzieś w kąt koszulę nocną. Tej nocy nie będzie mi potrzebna. 

6 komentarzy:

  1. XD mamy ten sam nawyk do nadużywania "XD" XD
    Świetny rozdział, jak zresztą zwykle ^_^
    Jesteś fenomenalna :)
    Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś też nadużywałam "XD", ale teraz przerzuciłam się na ":D"
    No, całkiem ciekawy rozdział. Ceremonia ślubna opisana perfekcyjnie.
    Fenomen, Twoja Wena nie próżnuje ;D
    Życzę weny.
    Pozdrawiam, Layka :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobają mi się pomysły, ale staraj się pisać w jednym czasie. Jak zaczynasz ,, robiłam '' to już nie kończ ,,zrobię'' ponieważ to błąd literacki. Pozdro, Dżulietta

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapuściłam się w głąb Internetów, wiedziałam, że to się źle skończy. Jak już postanowisz znaleźć sobie betę, to wiesz gdzie szukać. :3 Co do fabuły - pozwól, że się jeszcze nie wypowiem.
    ~Coelho

    OdpowiedzUsuń
  5. Mówiąc, że się nie wypowiem - nie miałam na myśli, że jest zła, tylko że zwyczajnie nie czytam bloga! Więc ja cię proszę, nie mów, że "przez mój komentarz straciłaś chęć do pisania". Zawsze będzie osoba, której Twój blog może się nie spodobać, więc przez to, że ja takich blogów nie lubię (i nie jesteś wyjątkiem, po prostu nie), nie mów, że nie chce i się pisać. Nie zawsze wszyscy będą uwielbiać to, co robisz.
    ~Coelho

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział bardzo fajny ^_^ taki... beztroski
    To co mnie najbardziej zaskoczyło, nie mówię, że negatywnie, to to, że w dystrykcie jest kościół i w Panem, na gruzach Ameryki wierzą w Boga
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy!
    Weny! :D

    OdpowiedzUsuń