Po paradzie poszliśmy od razu do wieży
nad Ośrodkiem Szkoleniowym, w którym mieszkali trybuci z opiekunami. Shinny
wskazała mi mój pokój.
Oniemiałam.
Własna łazienka, szafa pełna
ubrań, możliwość zamówienia jakiejkolwiek potrawy i w ogóle… Kapitol. Mimo, że
w pewnym stopniu się nim brzydziłam, to jednak zrobiło to na mnie ogromne
wrażenie.
Rzuciłam się na miękkie łóżko,
schowałam się pod kołdrę i zaczęłam płakać. Tęskniłam za Sue i Samem. Nie
chciałam Igrzysk. Nie chciałam dziecka. Bałam się.
Później jednak, doprowadziłam się
do porządku, przebrałam się i wyszłam z pokoju ze sztucznym uśmiechem.
Usiadłam do kolacji. Brzęk
sztućców dzwonił mi w głowie.
Zabrałam się za jakiś apetycznie
wyglądające mięso. Odkroiłam kawałek- kroiło się je jak ciepłe masło.
Przełknęłam ślinę z apetytem. Zazwyczaj w dystrykcie jadałam suche, okropne
„produkty mięsopodobne”. I to tylko czasami.
Podniosłam potrawę do ust. Poczułam rewelacyjny aromat ziół.
Skosztowałam trochę.
Smak niemal rozlał mi się falą po
języku. W życiu nie jadłam czegoś tak dobrego. Pochłonęłam ze smakiem cały duży
kawałek.
-Co to?-spytałam nagle Shinny.
-To co zjadłaś?-kiwnęłam
głową.-To stek z renifera. Konkretnie karibu.
Zerwałam się z miejsca i
pobiegłam prosto do łazienki w moim pokoju.
„Renifer… Boże. Takie milutkie
zwierze…”-pomyślałam. Chociaż w sumie teraz wszystko było dla mojego żołądka
pretekstem, żeby wymiotować.
Nie wróciłam już na kolację.
Leżałam na łóżku bezradnie
patrząc w sufit. Oczy zapiekły mnie, a w końcu zasnęłam w ubraniu.
Rano Shinny Richards wtargnęła
bezceremonialnie do mojego pokoju wrzeszcząc:
-Wstawaj, Słońce! Dziś pierwszy
dzień szkolenia!
Cholerna entuzjastka.
Cośtam odburknęłam, wyczołgałam
się z łóżka i poszłam się umyć. Zauważyłam, że pod prysznicem znajduje się
jakaś dziwna tablica z opcjami wyboru temperatury wody, rodzajów mydeł, płynów,
ciśnienia i innych dziwnych rzeczy. Wybrałam najprostszą możliwą opcję.
Zamknęłam oczy i oblewałam się ciepłym strumieniem wody, dopóki mi się nie
znudziło. Wyszłam, a specjalna mata wysuszyła moje ciało, a potem specjalna
skrzynka, na której położyłam dłoń, włosy. Wybrałam ubranie z szafy. Zwykła,
czarna, prosta sukienka z długim rękawem i ćwiekami na ramionach.
Stawiłam się na śniadaniu.
Obok mnie od razu zjawiła się
awoksa-służąca Kapitolińczyków, pozbawiona głosu przez władze.
-Nie, dziękuję…-powiedziałam do
niej łagodnie i przez przypadek musnęłam jej dłoń.-Sama sobie nałożę.
Shinny Richards ścisnęła wargi.
Nie obeszło mnie to zbytnio.
Przewróciłam oczami i wzięłam na talerz croissanta i świeżą bułkę. Bułkę
posmarowałam puszystym kremem czekoladowym. Nalałam sobie herbaty do filiżanki.
Awoksa cały czas stała obok.
-Nie potrzebuję pomocy, możesz
iść i gdzieś usiąść, odpocząć-dziewczyna rozpłakała się, ale uparcie stała
obok. Sumienie dręczyło mnie, ale dałam sobie spokój, bo moja opiekunka gromiła
mnie morderczym spojrzeniem.
We wzroku Roy’a natomiast
widziałam nutkę podziwu.
Po śniadaniu otrzymałam od Shinny
sportowy strój-szarą bluzkę na ramiączkach z siódemką na piersi, czarne spodnie
i czarne buty. Założyłam ubranie i splotłam włosy w warkocz.
Przede mną był pierwszy dzień
szkolenia.
Zjechaliśmy windą na dół Ośrodka
Szkoleniowego. Weszliśmy do sali treningowej.
I dopiero teraz naprawdę zaczęłam
się bać.
Trybuci zachowywali się jak
kapitolińskie maszyny do zabijania. Perfekcyjni w każdym calu. Przynajmniej
niektórzy. Wielu stało przy kukłach, w których sercach tkwiły noże, strzały,
oszczepy, kilku stało bezradnie, a jeszcze inni nie potrafili nawet porządnie
zawiązać sznurowadeł, bo co chwila się o nie wywracali.
Postanowiłam zbadać swoje szanse
przy innych trybutach. Tylko najpierw musiałabym zobaczyć, co ja potrafię.
Podeszłam do stanowiska, przy
którym była dość długa kolejka. Większość zawodowców. Gdy ich kolej minęła,
stawali obok z rękami założonymi na piersi i uśmiechali się kpiąco patrząc na
wysiłki innych.
Zobaczyłam, o co chodzi w
stanowisku. Rzucanie nożem w kukłę. Świetnie. Nóż, to jedno z niewielu
narzędzi, które były mi tutaj znajome.
Umiem się nim posługiwać. Choć
nie wiem, czy na odległość.
Nadeszła moja kolej. Przełknęłam
ślinę. Czułam na sobie drwiące spojrzenia.
„Amy!”-zganiłam się w duchu.-„Nie
możesz teraz odejść, bo okażesz słabość. Nie możesz też spudłować. Masz jedno
wyjście.
Rzucić celnie.”
Wzięłam nóż do ręki. I nagle
zdałam sobie sprawę, że to przecież proste. To jest kolejna figurka. Tylko duża
i oddalona. Jakiś Kapitolińczyk zażyczył sobie, żeby miała dziurę w samym
środku tarczy, która jest na niej namalowana. I muszę tą dziurę zrobić nożem.
Wymierzyłam. Oszacowałam jaką
mniej więcej wagę ma nóż i jak mocno i w jakim kierunku powinnam rzucić. Liczby
wirowały w mojej głowie. To była czysta fizyka.
I rzuciłam.
Nóż robił salta w powietrzu, co
nadało wszystkiemu jeszcze większy efekt. I wbił się w sam środek tarczy.
Wszyscy zamilkli.
Zawodowcy kiwali głową z
uznaniem.
Roy uśmiechał się.
I uśmiechał się ktoś jeszcze.
Czternastolatka o ciemnych
włosach i oczach, z Dwunastki. Odwzajemniłam uśmiech. Dziewczyna wyglądała na
sprytną i miłą. Widziałam w jej oczach coś, co utwierdziło mnie w przekonaniu,
że byłaby dobrą przyjaciółką.
I wtedy w mojej głowie pojawiła
się myśl, której do siebie wcześniej nie dopuszczałam.
Może na arenie będę miała ,oprócz
brata, jeszcze jednego sojusznika.
A właściwie sojuszniczkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz