sobota, 6 kwietnia 2013

10.


Po paradzie poszliśmy od razu do wieży nad Ośrodkiem Szkoleniowym, w którym mieszkali trybuci z opiekunami. Shinny wskazała mi mój pokój.
Oniemiałam.
Własna łazienka, szafa pełna ubrań, możliwość zamówienia jakiejkolwiek potrawy i w ogóle… Kapitol. Mimo, że w pewnym stopniu się nim brzydziłam, to jednak zrobiło to na mnie ogromne wrażenie.
Rzuciłam się na miękkie łóżko, schowałam się pod kołdrę i zaczęłam płakać. Tęskniłam za Sue i Samem. Nie chciałam Igrzysk. Nie chciałam dziecka. Bałam się.
Później jednak, doprowadziłam się do porządku, przebrałam się i wyszłam z pokoju ze sztucznym uśmiechem.
Usiadłam do kolacji. Brzęk sztućców dzwonił mi w głowie.
Zabrałam się za jakiś apetycznie wyglądające mięso. Odkroiłam kawałek- kroiło się je jak ciepłe masło. Przełknęłam ślinę z apetytem. Zazwyczaj w dystrykcie jadałam suche, okropne „produkty mięsopodobne”. I to tylko czasami.  Podniosłam potrawę do ust. Poczułam rewelacyjny aromat ziół. Skosztowałam trochę.
Smak niemal rozlał mi się falą po języku. W życiu nie jadłam czegoś tak dobrego. Pochłonęłam ze smakiem cały duży kawałek.
-Co to?-spytałam nagle Shinny.
-To co zjadłaś?-kiwnęłam głową.-To stek z renifera. Konkretnie karibu.
Zerwałam się z miejsca i pobiegłam prosto do łazienki w moim pokoju.
„Renifer… Boże. Takie milutkie zwierze…”-pomyślałam. Chociaż w sumie teraz wszystko było dla mojego żołądka pretekstem, żeby wymiotować.
Nie wróciłam już na kolację.
Leżałam na łóżku bezradnie patrząc w sufit. Oczy zapiekły mnie, a w końcu zasnęłam w ubraniu.
Rano Shinny Richards wtargnęła bezceremonialnie do mojego pokoju wrzeszcząc:
-Wstawaj, Słońce! Dziś pierwszy dzień szkolenia!
Cholerna entuzjastka.
Cośtam odburknęłam, wyczołgałam się z łóżka i poszłam się umyć. Zauważyłam, że pod prysznicem znajduje się jakaś dziwna tablica z opcjami wyboru temperatury wody, rodzajów mydeł, płynów, ciśnienia i innych dziwnych rzeczy. Wybrałam najprostszą możliwą opcję. Zamknęłam oczy i oblewałam się ciepłym strumieniem wody, dopóki mi się nie znudziło. Wyszłam, a specjalna mata wysuszyła moje ciało, a potem specjalna skrzynka, na której położyłam dłoń, włosy. Wybrałam ubranie z szafy. Zwykła, czarna, prosta sukienka z długim rękawem i ćwiekami na ramionach. 
Stawiłam się na śniadaniu.
Obok mnie od razu zjawiła się awoksa-służąca Kapitolińczyków, pozbawiona głosu przez władze.
-Nie, dziękuję…-powiedziałam do niej łagodnie i przez przypadek musnęłam jej dłoń.-Sama sobie nałożę.
Shinny Richards ścisnęła wargi.
Nie obeszło mnie to zbytnio. Przewróciłam oczami i wzięłam na talerz croissanta i świeżą bułkę. Bułkę posmarowałam puszystym kremem czekoladowym. Nalałam sobie herbaty do filiżanki. Awoksa cały czas stała obok.
-Nie potrzebuję pomocy, możesz iść i gdzieś usiąść, odpocząć-dziewczyna rozpłakała się, ale uparcie stała obok. Sumienie dręczyło mnie, ale dałam sobie spokój, bo moja opiekunka gromiła mnie morderczym spojrzeniem.
We wzroku Roy’a natomiast widziałam nutkę podziwu.
Po śniadaniu otrzymałam od Shinny sportowy strój-szarą bluzkę na ramiączkach z siódemką na piersi, czarne spodnie i czarne buty. Założyłam ubranie i splotłam włosy w warkocz.
Przede mną był pierwszy dzień szkolenia.
Zjechaliśmy windą na dół Ośrodka Szkoleniowego. Weszliśmy do sali treningowej.
I dopiero teraz naprawdę zaczęłam się bać.
Trybuci zachowywali się jak kapitolińskie maszyny do zabijania. Perfekcyjni w każdym calu. Przynajmniej niektórzy. Wielu stało przy kukłach, w których sercach tkwiły noże, strzały, oszczepy, kilku stało bezradnie, a jeszcze inni nie potrafili nawet porządnie zawiązać sznurowadeł, bo co chwila się o nie wywracali.
Postanowiłam zbadać swoje szanse przy innych trybutach. Tylko najpierw musiałabym zobaczyć, co ja potrafię.
Podeszłam do stanowiska, przy którym była dość długa kolejka. Większość zawodowców. Gdy ich kolej minęła, stawali obok z rękami założonymi na piersi i uśmiechali się kpiąco patrząc na wysiłki innych.
Zobaczyłam, o co chodzi w stanowisku. Rzucanie nożem w kukłę. Świetnie. Nóż, to jedno z niewielu narzędzi, które były mi tutaj znajome.
Umiem się nim posługiwać. Choć nie wiem, czy na odległość.
Nadeszła moja kolej. Przełknęłam ślinę. Czułam na sobie drwiące spojrzenia.
„Amy!”-zganiłam się w duchu.-„Nie możesz teraz odejść, bo okażesz słabość. Nie możesz też spudłować. Masz jedno wyjście.
Rzucić celnie.”
Wzięłam nóż do ręki. I nagle zdałam sobie sprawę, że to przecież proste. To jest kolejna figurka. Tylko duża i oddalona. Jakiś Kapitolińczyk zażyczył sobie, żeby miała dziurę w samym środku tarczy, która jest na niej namalowana. I muszę tą dziurę zrobić nożem.
Wymierzyłam. Oszacowałam jaką mniej więcej wagę ma nóż i jak mocno i w jakim kierunku powinnam rzucić. Liczby wirowały w mojej głowie. To była czysta fizyka.
I rzuciłam.
Nóż robił salta w powietrzu, co nadało wszystkiemu jeszcze większy efekt. I wbił się w sam środek tarczy.
Wszyscy zamilkli.
Zawodowcy kiwali głową z uznaniem.
Roy uśmiechał się.
I uśmiechał się ktoś jeszcze.
Czternastolatka o ciemnych włosach i oczach, z Dwunastki. Odwzajemniłam uśmiech. Dziewczyna wyglądała na sprytną i miłą. Widziałam w jej oczach coś, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że byłaby dobrą przyjaciółką.
I wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl, której do siebie wcześniej nie dopuszczałam.
Może na arenie będę miała ,oprócz brata, jeszcze jednego sojusznika.
A właściwie sojuszniczkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz