piątek, 10 maja 2013

22.


Nie wiem, co ze sobą zrobić. Jęki i wrzaski Chelsey są okropne. Silę się, by spojrzeć w dół.
Boże. Jak dobrze, że tak mało widzę w ciemności.
To nie Chelsea, to ochłap mięsa. To niemożliwe, że jeszcze żyje. Jej wrzaski brzmią tak przerażająco, że mam ochotę sama zacząć krzyczeć, co jest głupotą, zważając na to, że pode mną jest dwójka zawodowców, którzy (póki co) nie wiedzą, gdzie się ukrywam. Wpycham więc do ust palce, ale zbyt mocno zaciskam zęby i po chwili po moich dłoniach i ustach ścieka krew.
W końcu odetchnęłam z ulgą. Zabrzmiał wystrzał armaty. Poduszkowiec zabrał zwłoki, a właściwie to, co z nich zostało. Zniżył się i chciał odebrać także zwłoki Marion i Davida, ale Evanne nie chciała się ruszyć z miejsca. Dziewczyna jest chora psychicznie. Wrzeszczy na Michela, który próbuje ją uspokoić, potrząsa nim, w końcu zatapia paznokcie w jego gardle. Chłopak umiera w ciągu sekundy. Widziałam jego napięte żyły na szyi i przeszedł mnie dreszcz.
-Kurwa!-drze się i odchodzi. Zwłoki wszystkich trzech trybutów zostały zabrane.
Dalej nie mogę pojąć jej gniewu.
Nie.
Gniew to złe słowo. Ona wpadła w piekielny szał. To nie jest normalne.
Przecież powinna się cieszyć. Miała mniej wrogów do zabicia.
I nagle przychodzi mi do głowy pewna myśl. Z początku głupia, z czasem nabiera sensu.
Ona boi się, że sama nie da rady mnie zabić.
Wydaje mi się to dziwne.
Ona-piękna, silna, niepokonana, dumna, wyniosła, ochotniczka, miałaby nie dać rady pokonać jakiejś miernoty z Siódemki?
W sumie jak o tym myślę, to chyba się nie doceniam. Odsuwam od siebie te myśli i schodzę z drzewa zapolować. Morduję już zwierzęta z zimną krwią.
Jest ciemno, nie chcę rozpalać ogniska, żeby Evanne mnie nie znalazła. Chociaż w sumie i tak zostałyśmy we dwie. Prędzej, czy później organizatorzy nakierują nas na siebie. Póki co jednak, chciałabym się nacieszyć życiem.
Od surowego mięsa boli mnie żołądek, ale zmuszam go do współpracy i najedzona piję trochę wody z pobliskiej rzeki.
Wdrapuję się na drzewo.
Pragnę wrócić do domu.
Chcę, by te cholerne Czterdzieste Głodowe Igrzyska już się skończyły!
Nie mam sił.
Zasypiam.
Budzę się. Pusto. Evanne nie ma. Bawię się, jeżdżąc nożykiem po ręce i skreślając martwych trybutów.
Evanne nie jest obecnie jedyną wariatką na arenie.
Nie wiem nawet, czy ja nie jestem bardziej psychiczna od niej.
Zeszłam z drzewa i umyłam się w strumieniu. Przeprałam przepocone ciuchy i bieliznę, związałam na nowo włosy, poczułam się o wiele bardziej czysto i świeżo.
Niech te Igrzyska wreszcie się skończą.
Mam już dość.
Chcę do domu.
Może, gdyby rodzice żyli, wszystko byłoby inaczej.
Może siedziałabym teraz w domu wtulona w nich, może oglądalibyśmy razem Igrzyska, może patrzyłabym na zmagania Lilly Tyler i Roya na arenie, a rodzice martwiliby się o niego razem ze mną. Może nigdy nie musiałabym zgłaszać się na trybuta.
Może…
Może…
Jest tyle niewiadomych.
Co by było gdyby…
 Żeby się odprężyć, gram w myślach w tą grę.
Co by było gdybym nie popełniła wielu życiowych błędów?
Czy teraz byłabym szczęśliwsza?
Gdybym nigdy nie poznała Sue?
Czy żyłabym jeszcze?
Itd., idt., itd.
W końcu wchodzę z powrotem na drzewo i patrzę na pokaz umarłych.
Niebieskie światło drażni moje oczy, dźwięki hymnu Panem moje uszy.
Nienawidzę tego miejsca.
Nienawidzę areny.
Nienawidzę Igrzysk.
Nienawidzę Kapitolu.

Nienawidzę siebie.

3 komentarze:

  1. Świetny rozdział, taki zapierający dech w piersi. Ciekawe jaka będzie końcówka ^^
    także czekam na next, pozdrawiam, weny życzę
    A.

    PS. Zapraszam do siebie (http://zero-strachu.blogspot.com/)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieeeeeee! Nie! Nie! Nie! Nie kończ tego jeszcze! :< Ja nie chcę żebyś skończyła tego bloga, żeby te igrzyska się skończyły :<
    Rozdział piękny, cudnie piszesz, ale, błagam, zrób coś! Nie kończ tego jeszcze :<

    OdpowiedzUsuń
  3. Lily, nie martw się, będzie trochę kontynuacji po Igrzyskach, zobaczysz, jak wszystko się skończy ;)
    Alicja, właśnie czytam Twojego bloga i jest naprawdę super ^^

    OdpowiedzUsuń