Wczoraj Sue wpadła do mnie na
noc, a Sam poszedł do Dave’a na małego drinka. Zrobiłyśmy sobie razem z Faith,
którą jednak szybko uśpiłyśmy, wieczór panieński. Gdy tylko zasnęła, od razu
zaczęłyśmy chichotać i kłócić się, który z naszych facetów jest lepszy w łóżku.
To dziwne, nie wiedziałam, że w moim obecnym stanie psychicznym jestem w stanie
tak się zachowywać. Teraz siedzimy przed lustrem w łazience i przygotowujemy
Sue do ślubu.
- Wyglądasz przecudnie! -
komplementowałam przyjaciółkę. Rzeczywiście. Wyglądała jak anioł w sukni
ślubnej prosto z Kapitolu i ze swoją okrągłą buzią okalaną złotymi loczkami,
które właśnie kończyłam zawijać na lokówkę. Gdy skończyłam, wpięłam jej we
włosy wielką, białą różę oraz welon i przyjrzałam się jej.
Moja przyjaciółka nigdy nie
wyglądała tak pięknie jak teraz. W dodatku cały czas się uśmiechała, a to
czyniło ją jeszcze piękniejszą.
Mała Faith westchnęła.
- Czemu ja nie mogę być taka
piękna jak wy?
Zaśmiałam się.
- Jesteś piękna, Ptaszyno, tylko
trzeba ci okulary sprawić, bo tego nie widzisz! - połaskotałam Faith, a ta
zachichotała.
Sue patrzy na nas z
wdzięcznością.
- Nie dałabym rady się
przygotować, gdyby nie wy, jesteście cudowne!
- Nie ma sprawy. - uśmiecham się
i łapię dziewczynę za rękę. Jest zimna i drży. - Nie bój się. To ma być cudowny
dzień, nie pozwolimy, żebyś nam omdlała!
W końcu przychodzi czas, kiedy
wychodzimy z domu. Czekają przed nim pan młody i goście weselni. Kierujemy się
w procesji do kościoła. Razem z Faith, która wystroiła się jak królewna, biorąc
pod uwagę to, że mogłam załatwić jej sukienkę jaką tylko chciała. Ma krótką,
różową sukienkę z tiulu i tafty do kolan. Moja sięga mi przed kolana i jest
zielona, muślinowa. Chyba już do końca życia będę chodzić w zieleni, ten kolor
został mi jakby przypisany przez Organizatorów Igrzysk, ale mimo to, podoba mi
się.
Sue jest taka szczęśliwa.
Trzymają się z Dave’em za ręce i wyglądają pięknie. Widać, jak bardzo do siebie
pasują. Wiem, że Igrzyska i śmierć matki musiały być dla Sue koszmarem. Jeśli
Dave wspierał ją, przyniósł jej ukojenie w tamtych dniach, to mogę mu zaufać.
Wiem, że będzie przy nim szczęśliwa i bezpieczna.
W końcu wchodzimy do kościoła,
najpierw Sue z Dave’em, a za nimi ja i Sam, w charakterze świadków. Siadamy na
przygotowanych dla nas krzesłach, kiedy wybijają dzwony na rozpoczęcie Mszy.
Wstajemy.
Kapłan intonuje pieśń, którą
zwykle śpiewamy na weselach. Ja mam śpiewać w trakcie Komunii i na zakończenie.
Odpowiadamy na wezwania,
wysłuchujemy psalm, czytania i Ewangelię, a później następuje sakramentalne
„tak” i świeżo upieczeni małżonkowie zakładają sobie obrączki. Płaczę ze
wzruszenia i ze szczęścia. Sue, a właściwie już pani Martin, również płacze. To
piękne, widzieć, jak dwoje młodych ludzi doświadcza tak ogromnego szczęścia. Wiele
ludzi bije brawo. Właściwie pierwszy raz widzę, jak się całują. To dziwne.
Znaczy… no. Kiedyś, jak miałyśmy po dwanaście lat, też się całowałyśmy z
chłopcami, ale wtedy to było „na niby”. Pierwszy raz widzę przyjaciółkę
całującą się z miłości, dla czystej przyjemności. Zdaję sobie sprawę, że za
niedługi czas, to ja będę stała przed ołtarzem i przyrzekała Samowi miłość,
wierność i uczciwość małżeńską.
Cholera, tak bardzo bym chciała,
żeby mógł to widzieć Roy… cały czas o nim myślę. I o Dianie, o dzieciakach,
które zamordowałam. To straszne uczucie. To mi się wydaje zbyt nierealne, żeby
było prawdziwe. Oni żyją. Zniknęli tylko na chwilę. Jutro otworzę drzwi, a na
mnie będzie czekał Roy. W telewizji usłyszę o Evanne, która znów będzie się
zachowywała nienormalnie, a potem przeczytam list od Diany. Rzeczywistość jest
jednak bolesna. Oni nie żyją.
Otrząsam się. Sam patrzy na mnie
zaniepokojony, zdałam sobie sprawę, że od pięciu minut gapiłam się oczami
pełnymi łez w jakiś nieistniejący punkt przed sobą.
- Jest dobrze, zamyśliłam się -
szepcę. Kiwa głową i odwraca się. Jeszcze paręnaście minut i wierni zaczynają wstawać do Komunii. Podchodzę
do mikrofonu i z cichym akompaniamentem harfy i skrzypiec (grają na nich dwie
bliźniaczki- Klara i Lara Hope, mają po dwadzieścia parę lat. Zanim mama
zginęła, uczyła je muzyki) śpiewam „Ave Maria”. Sue i Dave przyjmują Komunię
jako pierwsi. Śpiewam najpiękniej jak potrafię, całym sercem dla nich. W
kościele jest też niesamowita akustyka, taka niebiańska, więc efekt jest
oszałamiający. Mam łzy w oczach. Piękne chwile, nie ma co… chyba wszyscy obecni
w kościele płaczą. Matka i babcia Dave’a najbardziej. Zużyły już chyba pięć
paczek chusteczek. Ale, co ja im tam będę liczyć, sama bym wyglądała jak żywa
fontanna, gdyby moje dziecko czy wnuk brało ślub. Ojciec Dave’a jakoś się
trzyma, ale widać, że przychodzi mu to z wielkim trudem. W końcu, w punkcie
kulminacyjnym pieśni, roni jedną, samotną łzę. Nie odchodzę od mikrofonu, pięć
minut później, gdy kapłan kończy ceremonię, śpiewam „Hymn o Miłości” świętego
Pawła na ułożoną przeze mnie melodię. Mimo, że jest już końcówka, to nikt nie
wychodzi z kościoła. Dopiero, gdy kończę ostatnią nutę, rozlegają się brawa, a
ja kłaniam się i mówię, że brawa należą się młodej parze, co potęguje owacje.
Wszyscy wychodzą z kościoła. Nie
bacząc na to, że wszyscy ustawiają się w kolejce, wpycham się od razu po
rodzinie Dave’a, ciągnę za sobą Sama i rzucam się Sue na szyję. W tym samym
czasie mój narzeczony składa gratulacje Dave’owi. Sam podaje mi prezent, który
cały czas trzymał, a ja wręczam go Sue. Jest to bukiet róż i bombonierka. Jest
w niej ukryta koperta z mnóstwem pieniędzy. No bo co zwyciężczyni Igrzysk może
robić z pieniędzmi? Codziennie i tak odwiedzam każdy sklep w Siódemce i staram
się kupić przynajmniej jedną rzecz, żeby wspomóc mieszkańców. Ale i tak kasa
zostaje, a z Kapitolu wszystko mam za darmo.
Zaczyna się wesele, odbywa się w
nowym domu młodej pary. Załatwiłam catering z Kapitolu. Sue najpierw bardzo się
opierała, ale gdy chwilę poopowiadałam jej o przysmakach, które tam jadłam,
łatwo się poddała. Oczywiście nic mnie to nie kosztowało.
Goście są zaskoczeni widokiem
takich wykwintnych specjałów, ale wszyscy zabierają się do jedzenia. Zostaje
naprawdę niewiele, pomyślałam, że gdyby wszystko to, co zostaje zmarnowane w
Kapitolu, oddawało się dystryktom, nikt by nie głodował, wręcz przeciwnie.
Cieszę się ogromnie, gdy widzę jak bardzo wszyscy goście są szczęśliwi, że w
końcu mogą najeść się do syta. Wpadam na pomysł, który pomoże mi wypełnić
puste, nużące dni. Od poniedziałku, gdy wszyscy będą w pracy, zacznę obdzielać
rodziny w dystrykcie, którym się nie wiedzie, jedzeniem. Zresztą i tak cieszę
się, że w tym roku mieszkańcy za moją sprawą będą sobie mogli więcej pojeść
przez Dni Paczek, które odbywają się raz w miesiącu. Wtedy każda rodzina
dostaje paczkę żywnościową, lepszą, od byle jakiego astragala. Astragal to
porcja zboża, którą osoba biorąca może wziąć dla siebie i każdego członka
rodziny raz w miesiącu. Jednak jeden rok astragalu dla jednej osoby kosztuje
dodatkową kartkę w puli. Znam dzieciaki, które od paru lat żywią kilkuosobowe
rodziny i zawsze drżą przed Dożynkami. Strasznie im współczuję. Nigdy nie
miałam tak mało jedzenia, żeby brać astragale, ale też jadłam mięso
niewiadomego pochodzenia, które za tanią cenę załatwiała matka Sue, co często
powodowało choroby. Przed śmiercią matki jadaliśmy odrobinę mniej jedzenia, ale
za to lepszego jakościowo.
Sue i Dave nie mogą się sobą
nacieszyć. Też cieszę się ich szczęściem. Przez parę godzin trwa w najlepsze
hulanka, ale wszystko kiedyś się kończy. Wychodzimy z Samem ostatni, dziękując
za przyjęcie. Widać jednak, że do naszych przyjaciół nie dociera ani jedno
słowo, a gdy wychodzimy, słyszymy trzask, a później śmiechy, krzyki i jęki.
Patrzymy na siebie wyraźnie rozbawieni i wracamy biegiem do domu, bo zaczyna
padać. Gdy znajdujemy się już w łóżku Sam pyta:
- No to kiedy nasza kolej?
- Jak najszybciej! - odpowiadam i
całuję go namiętnie. Po chwili odrzucam gdzieś w kąt koszulę nocną. Tej nocy
nie będzie mi potrzebna.
XD mamy ten sam nawyk do nadużywania "XD" XD
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, jak zresztą zwykle ^_^
Jesteś fenomenalna :)
Życzę weny!
Kiedyś też nadużywałam "XD", ale teraz przerzuciłam się na ":D"
OdpowiedzUsuńNo, całkiem ciekawy rozdział. Ceremonia ślubna opisana perfekcyjnie.
Fenomen, Twoja Wena nie próżnuje ;D
Życzę weny.
Pozdrawiam, Layka :D
Podobają mi się pomysły, ale staraj się pisać w jednym czasie. Jak zaczynasz ,, robiłam '' to już nie kończ ,,zrobię'' ponieważ to błąd literacki. Pozdro, Dżulietta
OdpowiedzUsuńZapuściłam się w głąb Internetów, wiedziałam, że to się źle skończy. Jak już postanowisz znaleźć sobie betę, to wiesz gdzie szukać. :3 Co do fabuły - pozwól, że się jeszcze nie wypowiem.
OdpowiedzUsuń~Coelho
Mówiąc, że się nie wypowiem - nie miałam na myśli, że jest zła, tylko że zwyczajnie nie czytam bloga! Więc ja cię proszę, nie mów, że "przez mój komentarz straciłaś chęć do pisania". Zawsze będzie osoba, której Twój blog może się nie spodobać, więc przez to, że ja takich blogów nie lubię (i nie jesteś wyjątkiem, po prostu nie), nie mów, że nie chce i się pisać. Nie zawsze wszyscy będą uwielbiać to, co robisz.
OdpowiedzUsuń~Coelho
Rozdział bardzo fajny ^_^ taki... beztroski
OdpowiedzUsuńTo co mnie najbardziej zaskoczyło, nie mówię, że negatywnie, to to, że w dystrykcie jest kościół i w Panem, na gruzach Ameryki wierzą w Boga
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy!
Weny! :D