-Zostaw mnie! Nie zabijaj mnie!-wrzeszczałam jak opętana. Klęczała nade
mną Evanne z Czwórki, przytrzymywała mnie kolanami tak, żebym nie umiała się
uwolnić i jeździła ostrym nożem po moim ciele.
Nagle z mojego gardła wydarł się przeraźliwy krzyk. Dziewczyna
rozcinała mój brzuch. Zaczęła w nim grzebać i moim oczom ukazała się krwawa
miazga, która może kiedyś miała być moim dzieckiem. Ryczałam, szlochałam, ból
zżerał mnie całkowicie. I wtedy dziewczyna wbiła nóż prosto w moje serce.
Nastała ciemność. Ale realna
ciemność. Nie ciemność koszmarów.
Poczułam swoje łóżko, poczułam,
że nie jestem jeszcze na arenie, jestem cała i zdrowa.
Byłam mokra od potu. Pobiegłam do
łazienki i zaczęłam wymiotować.
Która godzina? Może koło
trzeciej?
To oznacza, że już dzisiaj trafię
na arenę.
To nasiliło torsje, wymiotowałam
bez opamiętania, aż wreszcie skończyłam, bo zwyczajnie nie miałam czym.
Weszłam pod prysznic i umyłam się
lodowatą wodą, opłukałam też przełyk i jamę ustną. Walcząc ze sobą, żeby się
nie rozpłakać, naciągnęłam na siebie nową, świeżą koszulę nocną, starą wcisnęłam do kosza na brudy i wróciłam z
powrotem do łóżka. Rzecz jasna, nie potrafiłam już zasnąć.
Leżałam z oczami wlepionymi w
sufit.
Rano zapukała cichutko Shinny.
-Musisz się dobrze najeść, zanim
trafisz na arenę-powiedziała ze smutkiem w oczach, bez tego entuzjazmu, który
zwykle mnie tak drażnił. Dzisiaj wiele bym dała, żeby brzmiał w jej głosie.
Nie miałam apetytu, ale mimo
wszystko wmuszałam w siebie ogromne ilości jedzenia, bo zdrowy rozsądek mówił,
że przez następne kilka tygodni mogę nie mieć czego jeść, albo zwyczajnie tego
nie będę miała potrzeby i możliwości robić.
Shinny najwyraźniej myślała o tym
samym, bo ciągle przysuwała mi kolejne potrawy, a ja nie protestowałam.
Roy też jadł mnóstwo.
-No, dzieciaczki… czas się pożegnać.
Odprowadziła nas do poduszkowców
i pożegnała się z nami we łzach:
-Byliście najlepszymi trybutami,
jakimi kiedykolwiek się opiekowałam.
Teraz nadszedł czas na pożegnanie
z bratem. Rozpłakałam się i po prostu przytuliłam go mocno do siebie.
-Kocham cię-wyszeptałam.
W końcu zostaliśmy rozdzieleni i
weszliśmy do oddzielnych poduszkowców. Kobieta o imieniu Fayra wstrzyknęła mi w
przedramię lokalizator. Wybrzuszenie pod skórą bardzo mi przeszkadzało i
drażniło mnie.
Zaczęłam błyskawicznie układać w
głowie plan.
Zdobyć broń, znaleźć Roya, może
Dianę, drewno, wodę i pożywienie. Oddalić się od zawodowców. Gdy zapewnię
Royowi triumf, po prostu popełnię samobójstwo.
Myśli ścigały się ze sobą,
galopowały jak szalone.
Aż wreszcie trafiłam do
pomieszczenia, z którego miałam się udać na arenę. Paul wręczył mi ubranie.
Czarna kurtka z kapturem,
koszulka z kołnierzykiem, spodnie moro, przylegające ściśle do ciała i
czarne, ciężkie, sznurowane buty, nie najlepsze do biegania.
Założyłam je, a Paul zaplótł mi
włosy w francuza. Zostawił dwa luźne pasma na bokach. Założyłam je za uszy i
uśmiechnęłam się do niego.
-Dziękuję-wyszeptałam. Wiele mu
zawdzięczałam-dzięki niemu wypadłam świetnie na Paradzie Trybutów i
prezentacji, co dawało spore szanse na zdobycie sponsorów.
-Nie ma za co. I niech los zawsze
ci sprzyja.
Weszłam niepewnie na metalowy
cylinder mający unieść mnie prosto na arenę. Serce podeszło mi do gardła, gdy
szybka zasunęła się. Paul ostatni raz pomachał, a potem zniknął mi z oczu.
Widziałam zieleń.
Bardzo dobrze.
„Czterdzieste Głodowe Igrzyska uważam
za otwarte!”-rozległ się wszechobecny głos spikera.
Wokół mnie był ogromny las.
Miałam sześćdziesiąt sekund, żeby się mu przyjrzeć.
Zaczęłam odliczać szeptem.
Sześćdziesiąt.
Jedna z trybutek, chyba Leanne, rozgryzła
sobie wargę. Krew zaczęła ściekać upiornymi smugami po jej brodzie.
Pięćdziesiąt pięć.
Fiołkowe oczy Edwarda iskrzyły w wyrazie
triumfu. Zaraz będzie mógł zabijać.
Pięćdziesiąt.
Marion patrzy na mnie wyzywającym
wzrokiem.
Czterdzieści pięć.
Patrzę na Roya.
Mruga do mnie, uśmiecha się.
I nagle wykonuje jakiś dziwny ruch.
I wtedy mina rozrywa ciało mojego brata na
strzępy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz