niedziela, 21 kwietnia 2013

15.


Nie.
To niemożliwe.
Roy nie żyje.
Ziemia wygląda jak jedna wielka plama krwi. Gdzieniegdzie walają się mniejsze szczątki ciała, wszystko co pozostało po moim bracie.
Dławię krzyk.
Dociera do mnie przerażająca prawda.
Roy zrobił to, żeby mnie ocalić. Pozostawił mi jasną wiadomość.
Masz prostą drogę do zwycięstwa.
Wygraj, albo moja ofiara pójdzie na marne.
Nie dał mi wyboru.
Wygraj.
W tej chwili kocham go za jego poświęcenie, ale nienawidzę za to, że nie dał mi w spokoju umrzeć.
Zostało mi jakieś dwadzieścia sekund.
Wykonuję salut na cześć Roya. Prosty znak, wykonywany w Siódmym Dystrykcie.
Głównie na pogrzebach.
Mimo łez przesłaniających mi punkt widzenia, wlepiam oczy w Róg Obfitości i przygotowuję się do biegu.
Mam do spełnienia obowiązek.
Czuję jakbym zaraz miała się rozpaść w nicość.
Dlaczego Roy to zrobił?
Boże, mój mały braciszek nie żyje.
Przecież zaledwie wczoraj uczył się chodzić.
Przynajmniej tak mi się wydaje.
Otrząsam się i gdy rozbrzmiewa gong, jestem gotowa do biegu. Startuję.
Dobiegam do Rogu pierwsza. Łapię na oślep jakiś plecak, zestaw noży, trochę żywności i wyciągając pierwszy nóż zaczynam mordować tych, którzy ośmielają się stanąć mi na drodze.
Zabiłam trzy osoby.
Czuję się fatalnie. Znikam w gęstwinie i biegnę, nie oglądając się za siebie. Nie wiem, co stało mi się w kostkę, ale boli piekielnie. Może jakiś trybut mi coś zrobił? W każdym razie nie zakodowałam tego momentu. Byłam zbyt zaślepiona rządzą mordu i zemsty.
Teraz też brnę przez siebie z zupełną nieświadomością tego, co robię, jakby ktoś mną sterował. Otoczenie zmienia się.
Nie wiem, ile już biegnę, ale ciało odmawia posłuszeństwa.
Czuję przerażenie.
Niebo różowieje.
Musiałam biec przez kilka godzin.
Zupełnie nie znam okolicy.
Jest tu jakieś małe źródełko i jaskinia. Postanawiam do niej wejść, ale z nożem w pogotowiu. Pewnie organizatorzy umieścili tam jakąś „miłą niespodziankę” dla trybuta, który się na nią natknie.
Nie wiem, jak udało mi się przez tyle czasu biec. W każdym razie gardło mam kompletnie wysuszone, ciało przepocone, spaliłam prawdopodobnie całe śniadanie. Nie umiem się poruszyć z bólu.
Ból jest nie tylko fizyczny, ale i psychiczny. Po bolesnej stracie mam wrażenie, jakbym zapomniała jak się oddycha.
Jaskinia jest w środku porośnięta miękkim mchem. Zostawiam tam dobytek, biorąc tylko nóż i idę do źródełka. Najpierw biorę mały łyk wody, aby przekonać się, czy jest zdatna do picia i gdy stwierdzam, że woda jest pyszna, a mi nic nie jest, piję, aż po prostu nie mogę wmusić w siebie więcej wody.
Wróciłam do jaskini.
Postanowiłam uporządkować dobytek, żeby zająć czymś myśli.
Tuzin noży, od maleńkiego, do dużego, poukładane starannie w czymś w rodzaju małej walizki. Konserwa z posolonym mielonym mięsem razy dwa, termos, zapasowa kurtka, trzy jabłka, komplet bielizny i skarpet, zapałki, chleb. I skórzany pas. Wpadam na pomysł. W pasie robie specjalne otwory i wtykam w nie noże. Zapinam go na spodniach.
Pozostały dobytek składam ładnie i układam w plecaku. Jedzenie i termos, który napełniam wodą wkładam do jednej kieszeni, a wszystkie ubrania do drugiej. Zapałki daję do maleńkiej kieszonki na przedzie.
Nie wiem czym się zająć.
Wchodzę więc w ubraniu do najgłębszego miejsca źródła i nasiąkam wodą. Oddycham świeżym powietrzem. Czułabym się niemal bezpieczna, gdyby nie śmierć brata i gdyby to nie była arena.
W końcu, gdy stwierdziłam, że zaraz rozmięknę, wyszłam z wody i niepewnym krokiem wróciłam do jaskini. Przypomniałam sobie, że zaraz będzie pokaz martwych trybutów na niebie. Wycinam pospiesznie nożem na przedramieniu numery poszczególnych dystryktów i po ich obu stronach litery „G” i „B” symbolizujące trybutki i trybutów z każdego dystryktu. Boli strasznie, ale nie przejmuję się tym.
Zdążam idealnie na pokaz.
Z zawodowców zginął tylko Edward.
Jak przez mgłę przypominam sobie, że to ja go zabiłam.
Skreślam na ręce litery, a czasem całe dystrykty.
Edward z Jedynki, Leanne z Trójki, której najwyraźniej uroda nic nie dała, Kim, którą zabiłam i Patrick z Piątki, Robert z Szóstki, którego też zabiłam, Roy, Michelle z Dziewiątki, Sylvia z Jedenastki i Jack, partner Diany z Dwunastki.
Razem dziewięć osób.
Czyli Diana żyje.
Cieszę się, wbrew temu, co podpowiada mi mózg. I tak muszę wygrać. Roy nie pozostawił mi wyboru.
Największy ból sprawiło mi skreślenie literki „B” przy moim dystrykcie. Skreślenie z areny mojego brata.
Nastała noc. Nareszcie.
Chowam się pod zapasową kurtką i zaczynam płakać.
Płaczę długo.
Muszę wyrzucić z siebie smutek, który dławi mnie od rana.
Kocham cię braciszku-myślę.
Całą noc miałam wrażenie, jakby Roy był przy mnie. Jakby był moim aniołem stróżem.
Jednak w końcu zasypiam.
W koszmarach znów widzę Roya rozrywanego na strzępy przez wybuch.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz